„To będzie TEN sezon” – słyszymy często w wykonaniu kibiców Liverpoolu. Można się z tego śmiać, ale oni naprawdę mają podstawy, by tak uważać. Świetne transfery, świetny trener, w większości przypadków niezła gra i przede wszystkim wyniki. Na koniec zawsze czegoś brakuje (jeszcze), ale można to zrozumieć. Liverpool jest drużyną trochę na wariackich papierach i potwierdzają to nawet jego zawodnicy.
Największa gwiazda ostatnich lat? Wiele osób wskaże Stevena Gerrarda, ale głównie przez status legendy, jaką niewątpliwie jest. Poza nim był przecież także Torres, Suarez i kilku innych. Wygląda to trochę śmiesznie, ale w ostatnich sezonach status gwiazdy/najważniejszego zawodnika przechodzi z rąk do rąk. Po wspomnianym Urugwajczyku był Coutinho, po nim rewelacyjny Salah. Ale… co z tym sezonem? W nim na kluczowego zawodnika (poza van Dijkiem) wyrósł Sadio Mane.
Senegalczyk robił swoje od początku pobytu na Anfiled, jednak mało kiedy był na pierwszym planie. Teraz to się zmieniło i warto zatrzymać się przy tym nazwisku, szczególnie po ostatnim meczu (4:2 z Burnley). Sadio Mane zdobył w nim dwie bramki, stając się tym samym piątym zawodnikiem w historii klubu, który zdobył bramki na Anfield w sześciu kolejnych meczach Premier League. Przed nim ta sztuka udała się Michaelowi Owenowi, Fernando Torresowi, Luisowi Suarezowi oraz Mohamedowi Salahowi. Trzeba przyznać, że całkiem zacne grono.
Poza tym imponującym osiągnięciem, Mane zanotował nie lada jubileusz, zdobywając swoją 50. bramkę dla „The Reds”. W obecnym sezonie ma już 16 ligowych bramek, będąc tylko dwie za liderem klasyfikacji strzelców, czyli Sergio Aguero. Co ciekawe wszystkie padły z gry, co jest najlepszym wynikiem w Premier League. Jakby tego było mało, Mane potrzebował do ich zdobycia jedynie 20 spotkań, a w czołowych europejskich ligach jest czwarty pod względem efektywności strzałów. Uff, naprawdę sporo tego.
Wobec nieco słabszej dyspozycji Salaha, dobrze, że wyklarował się inny, chwilowy lider formacji ofensywnej. To ważne przed najważniejszymi meczami sezonu, choć dobrze by było, gdyby Mane przełożył ligową skuteczność także na Ligę Mistrzów. Przypominając sobie jego pudła z meczu z Napoli, czy nawet Bayernem, przydałaby się poprawa.