Piłka nożna wyzwala przeróżne uczucia i wie o tym każdy, kto w swoim życiu był na choćby kilku meczach. Często zarzuca się, że w niektórych atmosfera na trybunach to tzw. „piknik”. Że kibice nie dopingują w sposób, w jaki powinni. Czasem jednak zdarzają się sytuacje tak obrzydliwe, że lepiej byłoby mieć same pikniki.
Właśnie taka miała miejsce w piątkowym starciu Cagliari z Fiorentiną, otwierającym 28. kolejkę gier włoskiej Serie A. Goście z Florencji wciąż marzący o europejskich pucharach polegli 1:2, czym bardzo sobie skomplikowali ten cel. To jednak mam za przeproszeniem „gdzieś”, biorąc pod uwagę skandal, jaki miał miejsce.
W trakcie spotkania jeden z kibiców Cagliari źle się poczuł, zasłabł. Osunął się na ziemię i wszyscy w jego pobliżu widzieli, że to nie przelewki. Kiedy w końcu przybyła pomoc, kibice gości wyraźnie niezadowoleni z tego, że coś odrywa ich uwagę od meczu, zaczęli krzyczeć: „Umrzyj! Umrzyj”. Idiotyczna „przyśpiewka” okazała się zupełnie nie na miejscu. Kibic o którym mowa, 45-letni Daniele Atzori, doznał zawału serca i niestety nie udało się go uratować. Świadomość, że w ostatnich chwilach mógł słyszeć okrzyki życzące mu śmierci, jest porażająca.
Il cordoglio del #CagliariCalcio per la scomparsa di Daniele Atzori.
➡️ https://t.co/xZTzd85fal pic.twitter.com/woajlFeONj
— Cagliari Calcio (@CagliariCalcio) March 16, 2019
Oba kluby zachowały się oczywiście w sposób, jaki przystał w takich okolicznościach, składając oficjalne kondolencje rodzinie zmarłego i wyrażając swój żal. Nic jednak nie przykryje tego, co się stało. Oczywiście – nie można teraz wrzucać wszystkich do jednego worka i zakodować sobie w głowie, że kibice Fiorentiny to zło. Jednak przez grupkę bydła, baranów, idiotów etc. (to chyba najłagodniejsze określenia) znów można stracić wiarę w ludzi.
Boiskowe emocje wyzwalają różne reakcje, ale – na Boga – naprawdę można aż tak nie znać umiaru? A to wszystko przecież ze strony osób, które rok temu przeżywały śmierć swojego kapitana i co mecz oddają mu hołd w 13. minucie. Niepojęte… Swoją drogą, niech to będzie dla nich znak i nauczka – oni stracili D. Astoriego, a sami „pożegnali” D. Atzoriego. Może ta zbieżność da im jeszcze bardziej do myślenia. Wstyd, wstyd i jeszcze raz wstyd.