Rozgrywki turnieju najlepszych europejskich drużyn są w tym roku wyjątkowe. Nie tylko dlatego, że pierwszy raz od trzech lat na pewno nie wygra Real Madryt. Nie dlatego, że znów bardzo mocne są angielskie zespoły. Nawet nie dlatego, że kapitalnie radzi sobie młody i gniewny Ajax Amsterdam. Jest coś jeszcze…
Dużo osób zastanawia się, czy to przypadkiem nie jest najlepszy sezon UCL w XXI wieku. Z tym można polemizować, bo to kwestia indywidualna i z pewnością niektórzy wskazaliby na inne kampanie. Nie da się jednak nie zauważyć, że mamy do czynienia z czymś szczególnym.
Barcelona w końcu przełamała klątwę ćwierćfinałów, Liverpool wydaje się na stałe wrócił do europejskiej czołówki, Tottenham melduje się w półfinale po 57 latach przerwy, a Ajax wbrew prawom logiki odprawił z kwitkiem Real i Juventus. Uff.
Ewenementem jest także to, że żaden z trenerów, którzy zameldowali się w półfinale, nie ma na koncie wygranej w Lidze Mistrzów. Ostatni raz, kiedy już na tym etapie mieliśmy pewność, że ktoś zgarnie ją ktoś nowy (jako trener), miał miejsce w sezonie 2003/2004. Wtedy swój pierwszy dziewiczy rejs miał odbyć ktoś z czwórki Mourinho (FC Porto), Irureta (Deportivo), Deschamps (AS Monaco) i Ranieri (Chelsea).
Jak dobrze wiemy trofeum dość sensacyjnie zgarnął wtedy Mourinho, który w kolejnych latach triumfował ponownie. Co ciekawe, żaden z pozostałych trenerów nie zdobył potem Pucharu Mistrzów. Ciekawe, czy podobnie będzie z obecną stawką, czyli Kloppem, Valverde, ten Hagiem i Pochettino. Teraz albo nigdy?