Kolejny już sezon Barcelona kończy z mieszanymi uczuciami. Spokojnie wygrana liga, dobra (do pewnego momentu) postawa w Lidze Mistrzów, przechodzone kolejne etapu Pucharu Króla. Znów jednak pojawiły się mecze, które trudno wytłumaczyć.
Zarejestruj się z kodem GRAMGRUBO i graj BEZ PODATKU!
„Messidepedencja” – pojęcie powstałe w wyniku spotkań, w których Barcelona musiała radzić sobie bez Argentyńczyka i robiła to niezbyt dobrze. Słyszeliśmy, że bez Leo na murawie koledzy czują się bardziej zagubieni, mniej pewni, że tracą lidera, który daje im siłę. Okazuje się, że to wcale nie tak.
Barcelona nie jest do końca pełnowartościową drużyną, nawet gdy Messi jest na murawie. Oczywiście – w większości spotkań tego nie widzimy, bo jakość zawodników Barcelony wystarcza na zdecydowaną większość rywali. Jeśli szale się wyrównują, wtedy Messi robi różnicę. Takich spotkań było tyle, że nie sposób ich zliczyć.
Problem pojawia się w meczach, w których rywal naprawdę gra swoje, dominuje i sprawia, że to Barcelona musi walczyć o jakąkolwiek kontrolę. Właśnie wtedy zdecydowana większość zespołu wydaje się, jakby dostawała jeszcze większe niż zwykle klapki na oczy. Po otrzymaniu piłki pojawia się tylko jedna myśl: „Gdzie jest Messi”.
Argentyńczyk jest dobrodziejstwem. Jest czymś, o czym może pomarzyć każdy klub na świecie. Jest jednak także pewnego rodzaju problemem, bo koledzy – niczym po najlepszym narkotyku – nagle przestają myśleć. Po co mają brać odpowiedzialność na swoje barki, po co mają próbować czegoś niekonwencjonalnego? Przecież obok jest Messi, „on jest najlepszy, on na pewno zrobi coś lepszego, niż ja”. Mało kto potrafi się oprzeć tej myśli i naprawdę wziąć choć część odpowiedzialności na swoje barki.
Do tej pory po prostu to widzieliśmy, teraz mamy także liczby. W finałowym spotkaniu z Valencią (1:2) koledzy co trzecie posiadanie piłki kończyli na Messim. Procent „wykorzystania” Argentyńczyka wyniósł prawie 31% i jest najwyższym, jakie kiedykolwiek odnotowano w przypadku jednego zawodnika.
Barcelona wciąż jest wielkim zespołem, ale mało kiedy w wielkich meczach. Mówi się, że Valverde został specjalistą od wielkich porażek. To prawda. Wina jednak spoczywa na nim jedynie w połowie, bo co po tych wszystkich taktykach, jeśli piłkarze w kryzysowych momentach mają w głowie jedynie jedną lampkę awaryjną z napisem „Messi”?
Kluczem do powrotu naprawdę dominującej Barcelony jest zbudowanie systemu, w którym więcej zawodników będzie w stanie dźwignąć presję i wziąć ją na swoje barki. Kiedyś byli to Xavi, Iniesta, Neymar… Oni sprawiali, że nawet kiedy było ciężko, kiedy rywal przeważał, a obrońcy wykluczali Messiego, ktoś robił różnicę. Pamiętacie remontadę z PSG? Tam największym bohaterem nie był Messi. Najwięcej zrobił Neymar. Wziął na siebie ciężar i go udźwignął.
Co zrobić, by to rozwiązać? Czy Barcelona potrzebuje kolejnych Coutinhów, Griezmannów i innych nazwisk za setki milionów? Nie, bo w tej drużynie umiejętności to nie wszystko. Potrzeba zawodników, którzy poza nimi mają także charakter, zawzięcie i ogromną pewność siebie. W meczu z Valencią Coutinho znów wyglądał jak zagubiony chłopczyk. Najwięcej szarpania (poza Messim) pokazał… Malcom, pomijany przez Valverde przez większość sezonu. To mówi wiele zarówno o drużynie, jak i o trenerze…