Jose Mourinho po niespełna roku wróci w roli rywala na Old Trafford. Możemy się jedynie domyślać, że Portugalczyk stanie na głowie, aby pokonać efektownie Manchester United. W przeszłości wielokrotnie mierzył się z taką sytuacją i często odpłacał się z nawiązką za zwolnienia. Jak będzie tym razem?
Fani angielskiego futbolu nie tak wyobrażali sobie powrót 56-latka do Premier League. Buńczuczny trener zamienił się trakcie tych 11 miesięcy w spokojnego faceta, który na konferencjach prasowych przybrał postać „Pokornego”, jak to sam siebie namaścił. Oczywiście nie obyło się bez umiejętnej szpileczki w Pochettino podczas pierwszego spotkania z dziennikarzami w trakcie pytania o przegrany finał Ligi Mistrzów, ale wówczas tak naprawdę nikt nie skierował tych słów w Argentyńczyka. Być może zabolały one samego zainteresowanego, lecz Mourinho za pomocą takiego zdania chciał przekazać przeciwnikom, że na rynek wkracza mocny gracz. Taki, który nigdy w swojej karierze nie przegrał tego finału.
Słodko-gorzki powrót do Porto
W przeszłości Jose wielokrotnie zmagał się ze swoimi byłymi pracodawcami. Najczęściej nawiedzał ich za czasów Porto. W tamtym okresie przeciwko Benfice oraz Leirze nie przegrał w żadnym z 11 spotkań, notując łącznie 8 zwycięstw. Ten drugi zespół udało mu się pokonać nawet w finale Pucharu Portugalii, choć wówczas kwestia rywala nie miała dla niego wyjątkowego znaczenie, ponieważ to tam stawiał pierwsze kroki jako trener. Czym było się zatem ekscytować? Zero żółci i medialnych gierek. Zwykły respekt.
Podczas pierwszej kadencji w Chelsea aż czterokrotnie zmierzył się z Porto w Champions League. Raz w fazie grupowej, drugi raz w 1/8. Pierwszego powrotu Portugalczyk nie wspomina najlepiej, ale już dwa lata później odbił to sobie eliminując „Smoki” z europejskich pucharów. W trakcie drugiego pobytu na Stamford Bridge ponownie stanął w szranki z portugalską ekipą. Wówczas jednak w dramatycznej sytuacji udało mu się uniknąć zwolnienia po zwycięstwie w ostatnim meczu fazy grupowej. Jak się okazało był to doraźny lek na zmartwienia, ponieważ kilka dni później boleśnie skopał go Klopp i Jose po raz drugi opuścił stolice Anglii.
Mourinho wyrzucił z pucharów swój poprzedni klub także podczas pracy w Interze. Carlo Ancelotti prowadzący Chelsea już przed meczem dawał sygnały, że zwycięstwo z włoskim zespołem będzie trudnym zadaniem. Bramki Milito oraz Cambiasso w Mediolanie oraz efektowne dobicie przez Eto’o na Stamford Bridge – nie było czego zbierać. Piękny dwumecz z wieloma podtekstami. Londyn zapłakał, a „The Special One” mknął po drugie zwycięstwo w Lidze Mistrzów.
Wojna z Conte
Jeśli do 2016 roku przeżywał raczej same dobre chwile w momentach powrotu, to sytuacja zmieniła się za czasów Manchesteru United. Mourinho miał pecha, że w pierwszym sezonie trafił na machinę Antonio Conte. Wówczas fani Chelsea niezbyt wiedzieli, co sądzić o swoim byłym szkoleniowcu. Wygrał dla nich trzy krajowe mistrzostwa, ale zasilił ligowego rywale. „Love story” odeszło w siną dal. Po blamażu na Stamford Bridge i porażce Manchesteru United aż 0:4 Portugalczyk pouczał Conte, aby ten okazał mu więcej respektu. W kolejnym meczu między tą dwójką zawrzało przy linii bocznej, a kibice londyńskiego zespołu nie mieli wątpliwości komu kibicować w tej potyczce. Włoch bowiem oczarował ich od pierwszych miesięcy swojej pracy i wskoczyliby zwyczajnie za nim w ogień.
Jose odbił sobie niepowodzenie w rewanżu, ale dla ligowej tabeli ten mecz już niewiele znaczył. Conte zgarnął mistrzostwo, a Manchester United jedynie szóste miejsce i dwa (lub jak kto woli trzy) puchary. W kolejnej kampanii ponownie raz wygrali jedni, a raz drudzy. Dodatkowo Mourinho stracił szanse na jakikolwiek puchar po przegranej w finale FA Cup. Po raz pierwszy Portugalczyk zakończył magiczny drugi sezon w klubie bez żadnego trofeum. Pierwszy mocny cios od byłego klubu stał się faktem.
Zawrzało także w 2018 roku. Wówczas asystent Sarriego po golu Barkleya w doliczonym czasie gry (konkretnie na 2:2) sprowokował szkoleniowca „Czerwonych Diabłów” i ten wyskoczył z ławki. Przez kilka minut obie strony musiały dochodzić do siebie. Po meczu nie zabrakło oczywiście gestu w stronę sympatyków Chelsea. Uniesione trzy palce wskazujące na murawę – chyba nie musimy tego tłumaczyć. Ponownie wszystkim przypominał, kto w ich historii znaczy najwięcej, choć kibice wykrzykujący, aby „wypierdalał”, czy „jesteś judaszem” w żaden sposób nie chcieli się do tego przyznać ani tego zaakceptować.
Oprócz widowiskowych spotkań nie brakowało także na Old Trafford starć z Benfiką (dwie wygrane w fazie grupowej) czy potyczki w Superpucharze Europy z Realem Madryt w 2017 roku zakończonej porażką. Spoglądając na to spotkanie z dziecinną łatwością można było ujrzeć różnice klas, lecz wynik tego do końca nie uwydatnił.
Dziś Mourinho wraca w nieco innym etapie swojej kariery. Po niezbyt udanym czasie w Manchesterze United musi udowodnić, że nadal jest na topie i coś znaczy dla europejskiego futbolu. Początek w „Spurs” wskazuje, że o nudzie nie będzie mowy. Od 2014 roku jego zespoły nie zanotowały trzech meczów z rzędu trafiając tyle bramek, ile przeciwko West Hamowi, Olympiakosowi oraz Bournemouth.
Zmiana?
Póki co nie widzimy z jego strony żadnych nerwowych ruchów. Spokojne zachowanie to u Jose nietypowe zachowanie. Przypomina to nieco miodożera, piękne bezbronne zwierzątko, które w każdej chwili jest w stanie odgryźć jaja lwu. W trakcie spotkań z dziennikarzami zabrakło pikanterii. W 2017 roku przed meczami z Chelsea wypominał Conte udział w aferze korupcyjnej, przypominał o jego defensywnym stylu gry, czy nazwał go klaunem (oczywiście niebezpośrednio) biegającym przy linii bocznej. Zasada show must go on działała bez zarzutów.
– Chelsea zdobyła cztery tytuły Premier League w swojej historii. Trzy z nich przypadło na mój pobyt w klubie, a jeden tytuł zdobyła ekipa, którą ja zostawiłem Ancelottiemu – tak między innymi przywitał się przed pierwszym meczem na Stamford w czerwonych barwach.
Jak wygląda to teraz? Wprost przeciwnie. Zapytany w sobotę o Tottenham i ich stratę do Chelsea wydusił z siebie lakoniczny frazes: – Mamy przed sobą dużo pracy i wiele do poprawienia. Chcemy w kolejnych miesiącach znaleźć się blisko nich.
Co natomiast o United? – Nie jestem nie jestem wrogiem Manchesteru United. Jestem trenerem, który spróbuje tylko z nimi wygrać, tak jak Solskjaer zechce wyrwać trzy punkty Tottenhamowi.
Zmiana jest dość zauważalna, ale czy ktokolwiek w nią uwierzy i potrwa ona dłużej aniżeli kilka tygodni? Można mieć co do tego wielkie wątpliwości. Nikt bowiem tak nie lubi igrać z dziennikarzami i tworzyć nagłówków sobotnich gazet jak Portugalczyk. W tym czuję się najlepiej, lecz aby to trwało jak najdłużej potrzebne są także pozytywne rezultaty. Bez tego ani rusz. To pierwszy trudniejszy test dla „The Special One” w nowym klubie, który może zdeterminować pozostałą część sezonu dla „Kogutów”. Jeśli wygra, środowy wieczór nie będzie miał niczego wspólnego z pokorą, a „Pokorny” znowu zamieni się w „Wyjątkowego”, tak jak miało to miejsce wielokrotnie w ostatnich latach.