Przeróżne przewidywania przed obecnym sezonem Premier League zazwyczaj miały jeden wspólny punkt. Wszyscy jak leci typowali bowiem spadek Newcastle, które wydawało się wręcz pewniakiem do degradacji. Przed nami oczywiście nadal wiele kolejek i zwrotów akcji, ale jednego „Srokom” nie można odmówić – póki co wszystkich robią w konia.
Zwycięstwo z Tottenhamem, Manchesterem United, minimalna porażka z Chelsea, czy remis z Manchesterem City. Steve Bruce mógł przed początkiem zmagań w lidze wyobrażać sobie przeróżne scenariusze, lecz na pewno nie spodziewał się takich rezultatów. Pomimo solidnych wyników to jednak grudzień będzie dla niego najważniejszym testem, co sam zresztą przyznaje. Można poniekąd zrozumieć te teorie, ponieważ wówczas czekają ich starcia z solidnym Crystal Palace, nijakim Burnley, Manchesterem United na Old Trafford i fatalnym (od wczoraj już nieco mniej) Evertonem. Miesiąc póki co rozpoczęli idealnie po pokonaniu Southampton, czyli jednego z rywali w walce o utrzymanie.
11. lokatę w ligowych rozgrywkach możemy nazwać póki co pewną iluzją. To nadal brak strefy komfortu, w której możesz przyznać – tak, jesteśmy bezpieczni. Między ich miejscem, a znajdującym się w strefie spadkowej Southampton różnica wynosi zaledwie cztery punkty. Dwa słabsze mecze i jesteś nad przepaścią. Tak to póki co wygląda.
Jednak oprócz początku sezonu i września, na każdy słabszy moment przypada ze strony Newcastle pozytywna odpowiedź. Porażka z Leicester aż 5:0 została poprawiona zwycięstwem z Manchesterem United. Przegrana z Chelsea? Remis z Wolves i dwa zwycięstwa w lidze. Łomot od Aston Villi z kolei został puszczony w niepamięć dzięki remisowi z aktualnym mistrzem Anglii. Zespół pod żadnym kątem nie daje oznak, że nie wierzy w swojego menedżera, który na angielskich boiskach nie ma zbyt dobrej renomy.
Ciężar po Benitezie
58-latek rozpoczął swoją przygodę z tym zawodem jako trener Sheffield. Z każdym rokiem przyjmował coraz ambitniejsze posady, ale do tej pory nie osiągnął w karierze niczego szczególnego. W 2014 roku dotarł z Hull City do finału Pucharu Anglii, lecz w decydującym meczu Arsenal okazał się lepszy. Zwolnienie Beniteza i zatrudnienie trenera bez większych sukcesów nie zostało najlepiej odebrane w Newcastle. To klub od dawna pogrążony w chaosie, któremu trudno kibicować postronnym kibicom. Toporny styl gry, wojenki fanów z właścicielem czynią „Sroki” nijakim tworem, a takie projekty nigdy nie przyciągną tłumów na stadion. A mimo to Benitez potrafił stworzyć pewną aurę normalności. Gracze notowali progres, kibice chętniej przychodzili na stadion, choć wyniki nie zawsze były najlepsze. Powodem jest oczywiście osoba Mike’a Ashleya, ale to nie czas ani miejsce na rozmowy o kontrowersyjnym właścicielu.
Podczas meczu przeciwko United na początku października Bruce rozegrał swoje 400 spotkanie w Premier League. Mimo to kibice dość często mają wobec niego mieszane uczucia. Pojawiają się negatywne określenia w postaci „klauna”, które nie mają niczego wspólnego z rzeczywistością ze względu na jego doświadczenie. Zarządzanie taką liczbą gier w jednej z najlepszej lig na świecie zawsze wymaga wielu umiejętności.
Zupełnie na drugim biegunie leży opinia między innymi Eddiego Howe’a. Młodszy Anglik naturalnie wprowadził Bournemouth do najwyższej klasy rozgrywkowej, ale w ostatnim czasie coraz częściej wymienia się jego osobę do roli przykładowo przyszłego selekcjonera reprezentacji Anglii czy jeszcze jakiś czas temu łączono go z przenosinami do Arsenalu czy Tottenhamu. Nie mamy zamiaru odbierać mu tego, co należne, lecz na przypadku Bruce’a i szkoleniowca „Wisienek” idealnie możemy zauważyć, jak opinia publiczna traktuje menedżerów biorąc pod uwagę tylko styl gry, a nie wyniki. Podczas obecnej kampanii zespół Howe’a zajmuje 14. miejsce. O ile walka o utrzymanie raczej im nie grozi, o tyle pochwały dla młodego trenera nadal są zbyt przedwczesne i często przesadzone.
Defensywa kluczem
Steve oczywiście kompletnie nie pasuje do nowoczesnej piłki, ale – co być może trudno to pewnym osobom przyjąć do wiadomości – sama obecność w angielskiej ekstraklasie zalicza go do elity, pewnego grona wybrańców. W niej Bruce ma zamiar pozostać jak najdłużej. Nieważne jak, byle skutecznie. Podczas obecnego sezonu zaledwie czterokrotnie w Premier League zespoły posiadające mniej aniżeli 30% posiadania piłki wygrywały takie potyczki. Dwa spotkania z wymienionych należą oczywiście do Newcastle. Konkretnie z Sheffield United (26,6%) oraz Tottenhamem (19,8%).
Szczególnie przeciwko beniaminkowi wyglądało to dość komediowo, ponieważ to zwykle podopieczni Chrisa Wildera w meczach przyjmują pozycje za podwójną gardą. Teraz role się odwróciły, a Martin Dubravka wyczyniał cuda w bramce. Dobra organizacja w defensywie to klucz dla Steve’a. Od momentu przejścia do gry w systemie z trojką środkowych obrońców (tak jak robił to Benitez) ta maszyna zaczęła działać, choć po prawdzie Bruce był po prostu na taki ruch skazany. Kiedy trafił do klubu na swojej drodze napotkał szóstkę centralnych defensorów: Lascellesa, Lejeune’a, Dummetta, Fernandeza, Schara oraz Clarka. W jednym spotkaniu spróbował gry w systemie 4-2-3-1, ale pięć bramek strzelonych przez Leicester dość szybko wybiło mu to z głowy.
Póki co na St James’ Park humory powinny dopisywać. W poprzednim sezonie na początku sezonu Newcastle nie wygrało żadnego z pierwszych 10 spotkań, zdobywając zaledwie trzy punkty. Mimo to kolejne zwycięstwa z Watfordem, Bournemouth oraz Burnley dały Benitezowi pewne wytchnienie. Do końca rozgrywek zaledwie tylko raz znaleźli się jeszcze w strefie spadkowej, a sezon ostatecznie zakończyli na 13. miejscu. Obecnie taki wynik byłby przyjęty za spory sukces zważywszy na nastroje przed sezonem.
Ważnym punktem będzie chociażby styczniowe okienko transferowe, podczas którego Bruce marzy przede wszystkim o zakupie środkowego pomocnika. Bracia Longstaff w ostatnim czasie poszli nieco w odstawkę, a środek pola opanował Shelvey oraz Hayden. Wzmocnienia przydadzą się także w ataku. Transfer Joelintona za 40 milionów funtów z Hoffenheim nie przyniósł oczekiwanych rezultatów. W dodatku drużyna nadal boryka się ze stratą Ayoze Pereza oraz przede wszystkim Salomona Rondona. Jeśli te dwa cele uda się spełnić, fani „Srok” mogą spać spokojnie. Nawet jeśli ich klubem nadal będzie zarządzał tylko klaun.