Frank Lampard zaledwie kilka miesięcy cieszył się bezstresowym życiem jako szkoleniowiec Chelsea. Ponad miesiąc temu Anglik po raz pierwszy zmierzył się z poważnymi kłopotami, a ciąg niekorzystnych rezultatów sprawił, że powoli nad Stamford Bridge unosi się widmo kryzysu. Miesiąc miodowy wyparował i nie wróci już nigdy więcej. Czas zatem pokazać, że początek sezonu to nie tylko przypadek.
Ile razy to już bowiem przerabialiśmy tę sytuację. Trener (w opinii piłkarzy tyran) odchodzi, a w jego miejsce przychodzi łagodny wujek, który jedyne co robi to stara się pocieszyć zawodników i pokazać im, że nie są aż tacy fatalni jak wskazują wyniki. Przede wszystkim z tak prostym zadaniem mieli do czynienia następcy Mourinho – chociażby Ole Gunnar Solskjaer. Norweg początek pracy miał przecież doskonały, co zwieńczył cudowną nocą w Paryżu. Po niej piłkarze oczekiwali zapewne, że ich trener ma plan, jak dalej budować na tych kilkunastu zwycięstwach dalszą przyszłość. Do końca sezonu 46-latek regularnie dostawał jednak manto, a obecna kampania dopiero od jakiegoś czasu pozwoliła fanom „Czerwonych Diabłów” lekko się uśmiechnąć. Zwycięstwa z Manchesterem City i Tottenhamem uradowały wszystkich, ale po nich przyszła bolesna weryfikacja z kolejnym teoretycznie ligowym słabeuszem.
O wiele lepiej wyszedł na tym Roberto di Matteo, lecz także do pewnego momentu. Włoch po smutnej rzeczywistości pod okiem Andre Villasa-Boasa starał się zwyczajnie nie przeszkadzać największym legendom Chelsea, które na odchodne marzyły o zwycięstwie w Lidze Mistrzów. Ile mitów bądź prawdziwych historii słyszeliśmy na temat tego, kto wówczas rządził w szatni. Najzabawniejsza sytuacja i tak dotyczyła finału Ligi Mistrzów, kiedy to John Terry (siedzący wówczas na trybunach ze względu na zawieszenie) zabronił swojemu szkoleniowcowi wprowadzać na boisko Paulo Ferreire. W nowym sezonie magia dobrego wujka przestała istnieć, podobnie zresztą jak dobra gra Londyńczyków. Menedżer stracił pracę już w listopadzie zaledwie trzy miesiące po starcie rozgrywek.
Sytuacja Lamparda i Sarriego jest oczywiście nieco inna. Przede wszystkim ten drugi nie pozostawił po sobie spalonej ziemi, a piłkarze, pomimo kilku wyjątków, nie wydawali się być z nim skłóceni. Mimo to przykładowo Mateo Kovacić, czy nawet pupilek Maurizio, czyi Jorginho, na pewno odzyskali drugie życie po jego odejściu do Juventusu. Zawodnicy czuli się przyspawani do swoich pozycji, a Frank dodał im nieco świeżości.
Czy tej jednak wystarczyło zaledwie do listopada? Pierwsze objawy są doprawdy niepokojące. Cztery przegrane w pięciu ostatnich ligowych spotkaniach zmuszają do rozmowy o pierwszym kryzysie. Oczywiście posada Lamparda wydaje się naturalnie bezpieczna, ale na tym cudownym szkle pojawiły się pierwsze rysy. Przed początkiem sezonu raczej na „The Blues” nie nakładano większej presji. TOP 4 bez Edena Hazarda wydawało się trudnym zadaniem. Wraz z kolejnymi meczami fatalnie grał jednak Tottenham, Manchester United oraz Arsenal. Droga do upragnionego czwartego miejsca okazała się zatem dziecinna prosta – wystarczyło jedynie regularnie punktować.
Plan udało się realizować do pierwszego gorszego momentu. Dość niewinna trzecia ligowa porażka z City zapoczątkowała kilka słabszych wyników. Najpierw w cymbał od West Hamu, następnie od Evertonu i Bournemouth. Te porażki oddzieliła wygrana z Aston Villą, ale trudno nazwać ją przekonywującą. Co najgorsze dla Lamparda, za każdym razem w tym sezonie, gdy jego zawodnicy przegrywali w lidze, nigdy nie potrafili zdobyć z takiego spotkania chociażby jednego punktu. To trudne, ponieważ do tej pory zawodnicy Chelsea rozgrywali w Premier Legaue niejako mecze do „jednej bramki”. Potem było już pozamiatane.
W poszukiwaniu następcy Hazarda
Można oczywiście godzinami debatować nad aspektem mentalnym. Jednak najprawdopodobniej zwyczajnie niektórym graczom brakuje doświadczenia. Mount czy Tomori po dobrym wejściu do drużyny notują ogromny regres, nie mówiąc już o Zoumie i Christensenie. Kompletnie zniknął także Callum Hudson-Odoi, który jest znany nadal jedynie ze swojego mitycznego potencjału, choć statystyki w postaci asyst poniekąd go bronią. Głównie dlatego większość topowych klubów jeśli już wprowadza zawodników bez doświadczenia na najwyższym poziomie, to zwykle robi to stopniowo. Lampard w tym wszystkim jakby się zatracił. Z drugiej strony: czy miał wyjście? Zakaz transferowy i jedyne wzmocnienie w postaci Pulisica niejako zamknęło mu drogę do sprowadzenia dodatkowego środkowego obrońcy, napastnika czy jeszcze jednego skrzydłowego po odejściu Hazarda.
Potrzebę zastąpienia tego ostatniego widać między innymi na podstawie statystyk. Do 17 kolejki poprzedniego sezonu Belg zanotował 8 bramek oraz 9 asyst, opuszczając do tego momentu jedno ligowe spotkania i w dwóch wchodząc z ławki na końcówki. Jak radzą sobie, rzekomo, jego następcy?
No cóż, nie wygląda to najlepiej. Strata takiego zawodnika, jakkolwiek ten sobie radzi w Madrycie, jest zauważalna na pierwszy rzut oka. Eden to nie tylko bramki i asysty, ale również gigantyczna liczba udanych dryblingów, czy stworzonych szans dla kolegów z drużyny. Póki co Pulisic kompletnie nie wpisuje się w ten styl, choć tak naprawdę czy ktokolwiek od niego tego oczekiwał? Już w Borussii Dortmund wykazywał się innymi cechami, bardziej pasującymi do gry z kontry. W tej roli widziano raczej Hudsona-Odoia, ale Anglik dostaje mało szans w obliczu słabej formy swoich konkurentów. Na jego postawę – oczywiście niepublicznie – narzekał także Sarri. Kto jak kto, Lampard powinien jednak potrafić dotrzeć do tego młodego chłopaka zarabiającego tygodniowo 120 tysięcy funtów. Póki co wygląda to mizernie, co jest także jednym z zarzutów do trenera.
Progresu nie doświadczymy także w obronie. Chelsea straciła najwięcej bramek spośród wszystkich zespołów z TOP 6. Zwykle matematyka nie oddaje w pełni rozwoju zespołu. Mimo to fakty są takie, że na tym etapie sezonu podopieczni Sarriego zdobyli 5 punktów więcej oraz stracili 11 bramek mniej. Ta druga statystyka, bazując na etapie sezonu, wygląda dramatycznie Po części można tu winę zrucić na brak zdrowego Antonio Ruedigera, który dopiero teraz dochodzi do formy. Brak zachowania w wyjazdowym spotkaniach czystego konta w tym sezonie nie stawia Chelsea w roli faworyta przeciwko Totenhamowi, tym bardziej w obliczu starcia z Mourinho, który przeciwko byłym drużynom na własnym obiekcie ma niemalże 100% skuteczność zwycięstw.
Dodatkowo można znaleźć kilka zarzutów wobec ustawienia kadry. Para Zouma – Tomori została nagle dość niespodziewanie zmieniona i zamiast Anglika więcej grał Christensen. Dodatkowo Francuz występuje nadal jako pół-lewy defensor, choć jego dominującą nogą jest ta prawa. Z kolei Duńczyk przez lata wykazywał lepszą dyspozycję na stronie, którą zajmuje Kurt. Po prawdzie jedynie Conte udało się wykorzystać potencjał Christensena, który w piku formy prezentował się wybitnie. Niestety jeden błąd z Barceloną w Lidze Mistrzów zachwiał jego pewnością siebie, a obrońca z tej fatalnej decyzji nie może odkręcić się do dziś.
Nieustanny problem z rotacją
Conte oraz Mourinho prowadząc Chelsea otrzymali łatkę trenerów, którzy trzymają się kurczowo 13-14 piłkarzy. Jak pokazują statystyki – niebezpodstawnie. Biorąc pod uwagę wyznacznik 1000 rozegranych minut w Premier League, odpowiednio 13 i 12 piłkarzy w mistrzowskich sezonach 2016/17 i 2014/15 spędziło tyle czasu na boisku w ligowych rozgrywkach. Na podstawie dotychczasowej regularności rotacji, u Lamparda takich graczy będzie 14. Włoski trener jednak nie musiał tak często rotować z powodu braku gry w europejskich pucharach, ponieważ rozgrywając mecze co tydzień korzystał z wypoczętych graczy.
Lampard nie uważa jednak, że ma tak szeroką kadrę na wielką rotację. Po prawdzie to trochę bujda. W obronie aktualnie może korzystać z dwóch graczy na jedną pozycję. W środku pomocy także nie brakuje rezerwowych na pewnym poziomie. Nieco gorzej wygląda to w ofensywie, ale tacy gracze jak Giroud, Batshuayi, Barkley lub Hudson-Odoi posiadają pewien status wypracowany w drużynie lub do niego wchodzą mając w zanadrzu ogromny talent. Tymczasem od wrześniowego meczu z Brighton, biorąc pod uwagę wszystkie rozgrywki, aż sześciu graczy rozpoczęła co najmniej 14 spotkań z nich od pierwszej minuty. W ostatnich tygodniach liczba graczy, którym ufa Lampard, znacznie się zmniejszyła, co jest także pewnym zarzutem. Jego zaufanie do niektórych zawodników wyparowało głównie podczas meczu z West Hamem, kiedy po pięciu zmianach w wyjściowej jedenastce „The Blues” wyglądali dramatycznie w derbach i przegrali.
Po ostatnim meczu Lampard skupił się na braku intensywności, co niejako potwierdza problem z brakiem rotacji. Dobrą wiadomością jest to, że Liga Mistrzów wraca dopiero w lutym. Póki co nikt na Stamford Bridge nie wziął nawet pod uwagę, aby mówić o jakiejkolwiek sytuacji kryzysowej. Zaufanie do jego pracy nadal jest gigantyczne, ale futbol to ekstremalnie szybko poruszający się biznes. Jeśli kolejne porażki będą nawiedzać Chelsea, to w Londynie zrobi się gorąco. Wówczas praca jaka została wykonana na początku tego sezonu, odejdzie w zapomnienie. Frank z kolei zostanie niemalże przez wszystkich przyrównany do „dobrego wujka”. Znając byłego pomocnika reprezentacji Anglii, to byłaby dla niego największa potwarz.