Luis Suarez to bez wątpienia jeden z najlepszych transferów Barcelony ostatnich lat. W trakcie nieco ponad pięciu lat, w których ubiera koszulkę „Blaugrany”, stał się być może nawet najlepszą dziewiątką w historii klubu. Uważa tak wiele osób i naprawdę trudno spierać się z nimi w tym temacie – istnieje zdecydowanie więcej argumentów „za”, niż „przeciw”.
Coraz częściej pojawiają się jednak głosy, że „to już nie to samo”. Że Suarez przygasa, coraz więcej gestykuluje i nie pokazuje piłkarsko tego, co dawniej. Zrozumiałe opinie, tym bardziej jeśli spojrzymy na suche liczby. Urugwajczyk co sezon zdobywa coraz mniej bramek i nie spełnia oczekiwań tych, którzy chcieliby najlepiej średniej jednej bramki na mecz…
Luis Suarez sam bardzo wysoko zawiesił sobie poprzeczkę, szczególnie tym, co wyprawiał w sezonie 2015/2016. 53 występy, 59 bramek, 24 asysty – umówmy, takie coś nie zdarza się co roku. Czy to oznacza, że „słabszy” Suarez nie jest już aż tak potrzebny Barcelonie i śmiało można by zastąpić go kimś innym, np. Lautaro Martinezem? Niekoniecznie.
Urugwajczyk, który za niespełna trzy tygodnie skończy 33 lata, znów zaczął łapać wiatr w żagle. Mimo że zdarza mu się razić nieskutecznością (w ostatnim meczu z Espanyolem zmarnował „patelnię” na 3:1, która ustawiłaby mecz), ofensywa Barcelony jest od niego zależna jak nigdy przedtem. Okazuje się, że dziesięć ostatnich bramek, jakie „Duma Katalonii” zdobyła w La Liga, padło przy bezpośrednim udziale „El Pistolero”.
Suarez, Messi po asyście Suareza, Griezmann po asyście Suareza, znów Suarez, Griezmann, Vidal i Messi (wszyscy po asyście Suareza), ponownie Suarez. We wspomnianym meczu z Espanyolem także trafił Urugwajczyk, a drugą bramkę zdobył Vidal, po asyście od – tu niespodzianka – Luisa Suareza. Czy tak wygląda napastnik „wypalony”, którego należałoby jak najszybciej wymienić? Raczej nie. Z drugiej strony, być może pokazuje to, jak wielkie problemy ma Barcelona…