Sinisa Mihajlović to heros. Były zawodnik m.in. Sampdorii czy Lazio, w połowie poprzedniego roku ogłosił światu, że choruje na białaczkę. Wielu pomyślałoby, że to koniec życia jakie zna i wręcz wyrok. Ale nie on. 50-latek nie dość, że postawił się chorobie z podniesionym czołem, nie zostawił swojej drużyny. Wciąż pełnił obowiązki trenera Bologna, mimo piekła, przez jakie przechodził.
Przy okazji konferencji prasowej przed niedzielnym meczem z Veroną, Serb zdradził co czuł, kiedy poddał się leczeniu. – Przeszedłem 13 chemioterapii w ciągu pięciu dni. Już jednak trzecia zniszczyła mój organizm. Podczas pierwszej miałem najgorsze ataki paniki w życiu. Musiałem przebywać w zamkniętym pokoju, dostawałem tam szału. Chciałem wybić okno krzesłem – wyznał Mihajlović.
Na szczęście w tym przypadku historia miała swój happy end, a w ostatnich dniach listopada na specjalnie zwołanej konferencji trener ogłosił, że wygrał z chorobą. – Nigdy nie czułem się jak bohater, jestem tylko człowiekiem. Tej choroby nie da się pokonać wyłącznie odwagą, potrzeba leczenia i opieki. To nie wstyd – mówił Serb.
Jedyną rzeczą, której nie mogą stracić pacjenci, jest chęć do życia. Niezbędna jest cierpliwość by walczyć z tą paskudną chorobą. Spędzanie czterech miesięcy w pokoju bez wdychania świeżego powietrza nie było łatwe – dodał 50-latek.
Ktoś, kto tego nie przeszedł, prawdopodobnie nie jest w stanie sobie wyobrazić co się wtedy czuje nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. To piekło, w którym czuje się ból, niepewność, strach, być może także samotność i brak nadziei. Charakter trenera Bologny był z pewnością jedną z głównych „broni” – Mihajlović to walczak, zdolny przetrwać absolutnie wszystko.