Od początku stycznia w polskim futbolu dominuje… lament. Tak można określić zachowanie dużej części naszego piłkarskiego podwórka. Powodem jest największa tragedia w dziejach świata, czyli transfery i wyjazd z Ekstraklasy kilku zdolnych piłkarzy. Przez dziewięć miesięcy narzekamy, ile się da, a przez pozostałe trzy – czyli te przeznaczone na okienka transferowe – płaczemy jakby odeszli nasi najbliżsi.
Prawda jest taka, że nie ma za czym płakać, a raczej trzeba się cieszyć z kilku powodów…
Po pierwsze primo…
Wszystkie transfery to pieniądze do kasy poszczególnych klubów. Jagiellonia zarobiła na Klimali naprawdę godnie, zwłaszcza gdy mówimy o piłkarzu, który ma za sobą udaną jedną rundę! Pamiętajmy, że w Białymstoku pozostał Bartosz Bida, czyli trzy lata młodszy napastnik, na którym również można zarobić godnie, a pewnie nawet lepiej, jeśli wystrzeli w najbliższym czasie.
Inna sprawa jak zostaną te pieniądze spożytkowane. Jeśli Jaga zechce je przeznaczyć na starych dziadów z południa Europy to… ok, ma do tego pełne prawo. Tylko potem proszę nie płakać, że kolejni zawodnicy z końcówką na „-ić” się nie sprawdzają i blokują miejsce Polakom.
Co można zrobić? Dosłownie wszystko. Zawsze mnie zadziwiało, że klub X sprzedaje swoją największą perełkę za 3/4 miliony, a później nigdzie nie widać, by ten zarobek w jakikolwiek sposób został wykorzystany. Zazwyczaj zostaje przetracony na różne dziwne pomysły. Niektórzy wychodzą z założenia, że skoro raz się udało kogoś sprzedać, to będą sprzedawać w nieskończoność. Tak mogą myśleć w Ajaksie, gdzie potrafią wychowywać piłkarzy. U nas, w mniejszej skali, tak może myśleć Lech, chociaż ostatnie okienka pokazują, że to wcale nie takie łatwe. A mówimy przecież o klubie posiadającym akademie z prawdziwego zdarzenia, który kilku wychowanków posłał w różne zakątki Europy.
Co trzeba zrobić? Trzeba zainwestować! Dla wielu zarządzających przypominamy definicje słowa „inwestować”, którą można znaleźć na internetowej stronie Słownika Języka Polskiego:
przeznaczenie środków finansowych i czasu na (czyjeś) kształcenie z myślą o korzyściach w przyszłości
Kluczowy w tej definicji jest koniec, czyli korzyści w przyszłości. Domyślam się, że nie jest to proste być prezesem i myśleć o przyszłości, gdy za plecami właściciel prywatny albo władze miasta naciskają na sukces teraz. Naciskają, żeby się utrzymać, żeby powalczyć o górną ósemkę, puchary albo inne cele. Ale po to zostałeś prezesem, po to masz kwalifikacje – tzn. mam nadzieję, że masz – żeby właśnie w takich momentach zachować zimną głowę i zrobić z tych pieniędzy użytek. Wydać pieniądze to nie kłopot, ale wydać je z głową, tak żeby to była inwestycja, często okazuje się dla naszych klubów barierą nie do przeskoczenia.
Zainwestować w skauting, który w skali roku będzie kosztował mniej więcej tyle, ile ściągnięcie jednego zagranicznego zawodnika z całym kosztem tej operacji – transferem, kontraktem, prowizjami, zapewnieniem wiktu i opierunku na miejscu itd. Możesz poszerzyć sztab szkoleniowy o kolejnych wykwalifikowanych specjalistów, możesz doinwestować infrastrukturę, czyli coś, co zostanie na dłuższy czas.
Przede wszystkim możesz jednak przeznaczyć środki na akademię. Skoro sprzedałeś młodego chłopaka i takimi na ogół interesują się zagraniczne kluby, takich cenią najbardziej, to właśnie nad nimi najbardziej się pochyl! Oni dadzą tobie pieniądze w przyszłości, zainteresowanie zagranicznych klubów, rozpoznawalność, a i może mecz reprezentacji ze swoim wychowankiem sobie zobaczysz i usłyszysz jak komentatorzy wspominają, że to właśnie ty postawiłeś na szkolenie w swoim klubie i m.in. dzięki temu zawodnik Y gra w kadrze.
Po drugie primo
Robi się miejsce dla kolejnych zawodników. Jeśli sprzedaje młodzieżowca, muszę sobie zapewnić zastępstwo. Gdzie sięgam? W pierwszej kolejności szukam w klubie, później myślę nad ewentualnymi ruchami z zewnątrz. Może to być transfer chłopaka z biedniejszego klubu mojej ligi, mogę się posilić niższymi ligami. A skoro ekstraklasowy klub bierze chłopaka np. z II ligi, to drugoligowiec również potrzebuje zastępstwa na miejsce swojego wyróżniającego się młodzieżowca i również zaczyna szukać obok i niżej siebie. Karuzela zaczyna się kręcić.
Kilka dni temu pisałem na łamach Futbolnews.pl o tym, że mimo wielu wyjeżdżających piłkarzy, źródełko wcale nie wyschło. Kilkanaście nazwisk, które albo już, albo za moment będą gorące na transferowym rynku i polskie kluby będą mogły zarobić kolejne pieniądze. Karbownik, Majecki, Jóźwiak, Bida, Białek, Wiśniewski, Fila, Kowalczyk to tylko kilka z brzegu, a przecież w powyższym zestawieniu skupiliśmy się na zawodnikach, którzy już rozpoczęli występy w Ekstraklasie i coś w niej zrobili. A przecież do najwyższej ligi dołączają powoli kolejni młodzi, jak choćby Bartłomiej Wdowik z Odry Opole, który zasilił Jagiellonię(rocznik 2000) czy Dawid Kocyła zamieniający GKS Bełchatów na Wisłę Płock(2002).
Po trzecie primo… ultimo
Zmiana myślenia u nas i na Zachodzie. Najlepiej, gdyby obie składowe zaszły równocześnie, tyle że każdy musi spojrzeć z innej perspektywy. My musimy przestawić się na eksport piłkarzy i po prostu przyzwyczaić się, że dla chłopaka, który ma za sobą dobrą rundę czy sezon, skończył np. 20 lat, nasza liga raczej nie będzie marzeniem na całą karierę. On będzie przebierał nogami i chciał po prostu jak najszybciej stąd wyjechać. Sprawdzić się z lepszymi, zobaczyć trochę świata, poznać ludzi, języki, ale przede wszystkim zarobić.
Nie oszukujmy się, jeśli zarabiasz w Polsce kilkanaście tysięcy złotych, a nagle przyjeżdża klub z zachodu, który oglądasz w telewizji i proponuje tobie kilkadziesiąt tysięcy, ale w europejskiej walucie, długo się nie wahasz. I trudno mieć pretensje do młodych chłopaków, że taka kasa im zawróci w głowie, bo każdemu by zawróciła. To jest jego praca, więc jeśli ma możliwość wykonywać ją z lepszymi „pracownikami” obok siebie, z lepszymi szefami, czytaj: trenerami oraz w ciekawym miejscu za lepsze pieniądze, przychodzi do obecnego szefa i mówi, że chce zmienić robotę. Arrivederci roma i tyle w temacie.
Zagraniczne kluby również muszą wiedzieć, że zatrudnienie skauta zajmującego się stricte polskim rynkiem może być opłacalną inwestycją i przede wszystkim okazją, by być na pole position w walce o najciekawsze i najatrakcyjniejsze kąski. Oczywiście osiągnięcie statusu Ajaksu będzie niemożliwe, ale choćby zbliżenie się do Dinama Zagrzeb czy któregoś z belgradzkich klubów byłoby czymś kapitalnym dla naszej ligi. Wszyscy zachwycamy się tym, ile Dinamo zarabia na transferach, ale dzisiaj nawet, jeśli dany zawodnik faktycznie jest wart kilka milionów mniej, działa po prostu renoma chorwackiego potentata. Stempel z logo Dinama podnosi wartość zawodnika automatycznie. Partizan z kolei za każdym razem jest w czołówce rankingów klubów, które mają najwięcej wychowanków w ligach europejskich i to też o czymś świadczy.
Rafał Szyszka