Obecne okienko transferowe po raz kolejny poddało pod dyskusję, kto potrafi lepiej spieniężyć swoich wychowanków. Przez ostatnie lata Lech i Legia rok po roku rywalizowali o to miano. Raz lepiej radzili sobie jedni, raz drudzy. Kto jednak na przestrzeni dekady wyszedł górą z tego nieoficjalnego starcia?
Adnotacja: Za wychowanka uznajemy zawodnika, który trenował w danym klubie co najmniej przez trzy lata pomiędzy 15., a 21. rokiem życia
Podczas ostatnich masowych odejść z ekstraklasy sporo narzekaliśmy na wyjazd młodych zawodników po zaledwie kilku miesiącach dobrej gry. Analizując jednak transfery z przeszłości, dochodziło niemalże do identycznych przypadków i wówczas raczej mało kto biadolił, czy może nie lepiej poczekać jeszcze kilka miesięcy, aby śmiałkowie na dobre otrzaskali się z ligą. Oczywiście – skutki takich decyzji były różne, ale tacy gracze jak chociażby Linetty, Bednarek, a także Bielik raczej nie mają czego żałować. Podobnie zresztą jak ich kluby, które dzięki tym transferom mogły znacznie podreperować swój budżet.
Biorąc pod uwagę ostatnią dekadę, Legia rozpoczęła na dobre sprzedawać swoich wychowanków w 2012 roku. To wówczas do Kaiserslautern powędrował Ariel Borysiuk. Z transferem pomocnika przewinęło się już sporo historii, o których niejednokrotnie opowiadał jego agent. Ostatecznie piłkarz po dwóch latach wrócił do Polski. Ba, przez niemalże pół roku ponownie rozgrywał mecze w Warszawie, aby za jakiś czas wyjechać do innej ligi. Tym razem do Anglii. Tam jednak ponownie nastąpiła weryfikacja jego umiejętności. Na tych perturbacjach Legia zarobiła jednak łącznie 3 miliony euro. Klub z Warszawy poprawił to sprzedażą Rybusa do Rosji. Przy obu tych transakcjach palce maczał oczywiście Mariusz Piekarski.
Raz Legia, raz Lech
Od tego momentu klub z Łazienkowskiej co roku zasilał budżet finalizując sprzedaż wychowanków za dość pokaźne sumki. W 2013 roku do Fiorentiny oddano Wolskiego (2,7 miliona euro), rok później Furman trafi do Toulouse (2,65), zaś przed sezonem 2015/2016 do kasy wpłynęło ponad 3,5 miliona euro po odejściu Krystiana Bielika, Daniela Łukasika oraz Michała Żyry.
Lech w tym czasie spał i potrafił odpowiedzieć jedynie Drygasem oraz Bereszyńskim. Kiedy Legia za Wolskiego mogła szaleć na rynku, tak Poznaniacy za marne 225 tysięcy euro raczej już niekoniecznie. Dopiero transfer Linetty’ego trzy lata później pozwolił im wkroczyć do gry na tym polu. Role od tamtego momentu się odwróciły. To Legia przyglądała się z boku, gdy ich rywale w 2017 roku zarobili ponad 11 milionów euro za Bednarka, Kownackiego oraz Kędziorę. Do tego doszedł także transfer do Cracovii Serafina oraz Mateusza Lisa do Wisły Kraków. Legia w tym czasie odkupiła Borysiuka i po zaledwie pół roku sprzedała go z milionowym zyskiem do QPR.
Stagnacja u „Legionistów” trwała do ubiegłego lata, kiedy ponownie królował zespół prowadzony przez Vukovicia. Najpierw Szymański, a później Majecki. Ten drugi transfer przebił wyczyn Lecha, który za 6 milionów euro sprzedał Jana Bednarka i tym samym przez ponad trzy lata dumnie nosił miano rekordzisty ligi. Zliczając łącznie kwoty pozyskane ze sprzedaży graczy zauważamy sporą przewagę aktualnego lidera ekstraklasy. Lech zaspał pierwszą połowę dekady, a Legia nieco drugą, choć na finiszu potrafiła nieco nadrobić. Stosunek 15,5 miliona euro do 28 mówi sam za siebie. Trudno nie nazwać tego deklasacją.
Ta strata oczywiście mogła być mniejsza, ale Lech na początku nowej dekady przede wszystkim skupił się na rozwijaniu napastników, których nie można nazwać ich wychowankami. Mowa oczywiście między innymi o Robercie Lewandowskim sprzedanym do Borussii Dortmund za 4,75 miliona euro. W dwa lata szefowie klubu zarobili dość sporo, podobnie zresztą jak w przypadku Łukasza Teodorczyka. Polonia Warszawa w styczniu 2013 roku otrzymała zaledwie 125 tysięcy, a rok później snajper odchodził do Dynama Kijów za równe 4 miliony. W półtora roku potrafili nieźle opakować ten transfer i zgarnąć spore gratyfikacje.
Co dalej?
Wysoka sprzedaż to jedno, ale czy wyjeżdżający piłkarze poradzili sobie z grą poza granicami kraju? Zwykle niekoniecznie. U „Legionistów” na powierzchni utrzymali się jedynie Bielik, Rybus oraz póki co Szymański. Wielką niewiadomą także są przenosiny Majeckiego, którego z pewnością czeka ciężka rywalizacja. Wtop było oczywiście nieco więcej – głównie Borysiuk, Furman, Żyro oraz Wolski.
W Lechu wygląda to nieco lepiej. Z powyższych piłkarzy jedynie Dawid Kownacki nie potrafił przebić się w Serie A, a po transferze do Fortuny Duesseldorf zapomniał jak zdobywać bramki. Bednarek, Linetty czy Kędziora radzę sobie doskonale, co także jest pewnym znakiem dla kupującego klubu. Mówiąc w skrócie: zawodnik z Poznania ma większe szanse na sukces w innej lidze aniżeli ten z Warszawy.
Kto następny w kolejce?
Przewaga Legii może już niebawem się powiększyć. Wszystko za sprawą Michała Karbownika. Jeśli jakikolwiek zawodnik ma w najbliższym czasie pobić rekord Radosława Majeckiego, to będzie to właśnie 18-latek. Wielkie odkrycie tego sezonu z powodzeniem radzi sobie na boiskach ekstraklasy i momentalnie ustawiła się po niego kolejka chętnych. Mimo to lewy obrońca do końca obecnego sezonu nie ma zamiaru zmieniać pracodawcy, o czym wspomniał niedawno jego agent.
– Najbardziej gorącym tematem w Ekstraklasie jest transfer Michała Karbownika. Ale on zostanie w Legii do końca sezonu. Jeśli Legia zdobędzie mistrzostwo, będzie grała w eliminacjach do Ligi Mistrzów, co także oznacza łatwiejszą drogę do Ligi Europy. Mam tylko nadzieję, że wróci na swoją nominalną pozycję i jego wartość będzie jeszcze wyższa dzięki występom w Europie – stwierdził Piekarski.
Rozmowy na temat zmiany pozycji nastolatka nie milkną. Jego potencjał w grze na lewej obronie jest zwyczajnie zabijany, a Piekarski co rusz wspomina, że Karbownik powinien zostać przesunięty do środka pomocy, na czym zarobi także klub z Warszawy. Póki co Vuković twardo stoi przy swoim i korzysta z młodego chłopaka na bokach obrony.
Naturalnie Lech posiada także w swojej stajni kilku zawodników powoli przygotowywanych pod wyjazd. Najbliżej do tego celu ma Kamil Jóźwiak. Spodziewano się, że taki ruch nastąpi już zimą, ale póki co nic się na to nie zanosi, choć do klubowej kasy przyniósłby środki na poziomie 3-4 milionów euro, które można byłoby zainwestować w kolejne transfery. Przypadek Roberta Gumnego jest nieco inny, ale obrońca zwyczajnie chyba przespał szanse na wyjazd, a problemy z kontuzjami także raczej nie pomagają „Kolejorzowi” na dobicie targu.
Akademia Lecha może pochwalić się ponadto Filipem Marchwińskim. Skrzydłowy także jest sukcesywnie wprowadzony do pierwszego zespołu, po tym jak pierwszą szansę na występy podarował mu Adam Nawałka. Dariusz Żuraw nie jest tak entuzjastycznie do niego nastawiony, ale powinno się to zmienić w rundzie wiosennej. Talent jest, lecz nadal potrzeba pracy i rozwoju. Jeśli rozegra jednak dobrą rundę, to klub z Poznania zechce to wykorzystać. Inni kandydaci? Na pewno skauci zagranicznych klubów wpisali do notesu Jakuba Kamińskiego. Nastolatek w zimowych sparingach zyskał przychylność szkoleniowca drużyny i najprawdopodobniej zajmie miejsce na prawej obronie w miejsce kontuzjowanego Gumnego.
Dziś 5, za kilka lat 50 milionów euro
Z ostatniego wywiadu Dariusza Mioduskiego możemy wywnioskować, że latem ponownie Legia otworzy stragan z młodymi piłkarzami. Dla prezesa stołecznego klubu to główna metoda funkcjonowania klubu, a pozyskanie pieniędzy ze sprzedaży wychowanków to wizja na nadchodzące lata. To jedyny sposób, aby móc zarobione pieniądze inwestować w infrastrukturę oraz innych piłkarzy. Do tego potrzebne są także zmiany pod kątem wartości zawodników:
– Powinniśmy dążyć do tego, by nasi piłkarze kosztowali nie 5 czy 7 mln, 20, 30, 40, a nawet 50 mln euro. To pozwoli rozwijać się, inwestować w talenty, które można pozyskiwać, szlifować i sprzedawać z zyskiem. Także poprawiać infrastrukturę, by próbować dołączyć do elity. To naprawdę jedyna droga dla nas – stwierdził Mioduski.
Zważywszy na fakt, że Legia przez 10 lat na adeptach akademii zarobiła niecałe 30 milionów euro raczej trudno nam sobie wyobrazić takie kwoty transferowe wspomniane przed właściciela. Żeby tego dokonać wszystkie kluby w polskiej ekstraklasie musiałyby odrzucać propozycje na poziomie kilku milionów euro, tak jak zrobił to między innymi Józef Wojciechowski w przypadku Adriana Mierzejewskiego. Właściciel Polonii Warszawa notorycznie zbywał niesatysfakcjonujące oferty, aby ostatecznie wyciągnąć z Trabzonsporu ponad 5 milionów euro. Jak na 2011 rok i na tej klasy piłkarza, była to rewelacyjna cena. Jednak obecne polskie realia pozbawiają nas takich złudzeń, ponieważ kluby często za pomocą takich transferów wiążą koniec z końcem.