Dziś Walentynki, zasadne więc będzie zadanie sobie pytania: „Jakie były najbardziej romantyczne piłkarskie historie ostatnich lat?” Biorąc pod uwagę całe konkretne zespoły, śmiało można odgadnąć, jakie kluby – nawiązując do popularnego programu prowadzonego przez Karola Strasburgera – ankietowani wskazywaliby najczęściej. Numer jeden? Na pewno Leicester City, które w sezonie 2015/2016 nie tylko zachwycało wolą walki i paroma wybornymi meczami, ale także wygraniem całej Premier League, co do dziś wydaje się „chore”. Numer dwa? Tu wybór także jest dość jasny – postawilibyśmy na Ajax z poprzedniego sezonu, który piękną, ale co ważniejsze skuteczną grą, zachwycił cały świat, ocierając się o wielki finał Ligi Mistrzów.
Kolejne pozycje wydają coraz bardziej subiektywnymi wyborami, jednak drużyną, która zasługuje na zamknięcie podium, jest AS Monaco Leonardo Jardima z sezonu 2016/2017. Młodziutka drużyna złożona z mnóstwa wschodzących gwiazd, w półfinale Champions League przeciwko Juventusowi była co prawda o klasę słabsza, ale widowiskowe, owocujące w bramki dwumecze z Manchesterem City (6:6) i Borussią Dortmund (6:3), wspominamy z uśmiechem do dziś. Mbappe, Lemar, Bernardo Silva, Fabinho, Bakayoko czy Benjamin Mendy właśnie wtedy zdobyli nasze serca, a sposób wywalczonego wtedy mistrzostwa Francji (95 punktów, 107 zdobytych bramek), jest najlepszą wizytówką tamtej drużyny.
Szokujący zjazd
Doskonale zdajemy sobie sprawę, że nic nie jest wieczne, szczególnie w świecie piłki. To, co dziś wydaje się nienaruszalne, za miesiąc może okazać się wielką klapą. Wystarczy jedna zła decyzja, jeden nietrafiony transfer, by wszystko zaczęło sypać się jak domek z kart. Można było się domyślać, że natychmiastowa sprzedaż największych gwiazd odbije się na drużynie z Księstwa. Nikt jednak nie wyobrażał sobie, że może być aż tak koszmarnie.
Pozyskani zawodnicy, którzy mieli godnie zastąpić Mbappe i spółkę, w większości okazali się totalną klapą. Budowana na nowo drużyna wydawała się (co ciekawe – dopiero po roku) niezwykle spięta, obarczona wielką presją stylu wypracowanego przez poprzedników. Miała tak niskie morale, że każdy gracz znajdując się w niej tracił kilkanaście/kilkadziesiąt procent swojej jakości. Rozpaczliwa walka o utrzymanie w sezonie 2018/2019 sprawiała, że przecieraliśmy oczy ze zdumienia nie wierząc w to, co się działo. Wystarczy przypomnieć nieudaną przygodę Thierry’ego Henry’ego, czy fakt, że po 22 kolejkach AS Monaco miało na koncie zaledwie trzy (!) wygrane mecze. Brzmi jak piłkarskie science fiction.
Przed obecnym sezonem monakijczycy zrobili to, co każdy klub w podobnej sytuacji dysponujący ogromnymi środkami – zaczęło się ściąganie nowych graczy na potęgę. Ben Yedder, Martins, Tchouameni, Maripan, Fofana… Można tak naprawdę długo. Pośród graczy pozyskanych łącznie za około 200 milionów, moglibyśmy doszukiwać się kilku potencjalnych „odnowicieli”. Zawodników, którzy dostarczą najwięcej jakości tak bardzo potrzebnej w odbudowywaniu tożsamości klubu i ponownym pięciu się na szczyt.
Bohater, który nie miał prawa nim zostać
Nikt, ale absolutnie nikt nie mógł spodziewać się, że tą postacią okaże się ktoś, za kogo Monaco nie zapłaciło ani złamanego eurocenta. Że kluczowy okaże się 31-latek, ściągnięty na zasadzie wypożyczenia, bardziej jako „zapchajdziura”. Tym kimś jest Islam Slimani, który zadziwia nie tylko wszystkich wokół, ale pewnie i sam siebie. Rosły napastnik w barwach portugalskiego Sportingu był prawdziwą „bestią”. Potrafił zakończyć sezon ligowy z 27 bramkami i sześcioma asystami w 33 występach. Nic dziwnego, że Leicester postanowiło wyłożyć latem 2016 roku 30 milionów euro – sto razy więcej, niż trzy lata wcześniej za Algierczyka zapłacił Sporting. Patrząc na to, co Slimani prezentował później, aż chciałoby się powiedzieć: „That’s all Folks”.
Sezon 2016/2017? Stosunkowo najlepszy, ale być może jeszcze rozpędem z Portugalii. W efekcie siedem bramek i cztery asysty w Premier League. 2017/2018? Jeden gol, jedna asysta. Niewypał transferowy – bo tak to trzeba nazwać – w Premier League zupełnie nie podołał, stał się tak zwanym „odrzutem”. W sierpniu 2018 roku Leicester bez wahania pozwoliło odejść zawodnikowi na wypożyczenie do Fenerbahce, licząc, że właśnie tam Slimani się odblokuje. On sam także traktował to jako wielką szansę.
– W Anglii miałem mniej okazji do pokazania się, niż w Portugalii. Anglia to zupełnie inny kraj, do którego starałem się się przystosować. W poprzednim roku przydarzyły mi się także pechowe urazy. Kiedy jednak grałem, dawałem z siebie wszystko (…). Bardzo się cieszę, że jestem w Fenerbahce. Wiem, jak fantastyczna jest atmosfera „Derbiler”. W ostatnim meczu była świetna – mówił napastnik tuż po zmianie barw. Czy nowy klimat okazał się zbawienny? Jeśli można nazwać tak zdobycie jednego gola w 15 ligowych występach, to tak. A już zupełnie poważnie – Turcja także okazała się kompletną klapą. Tym bardziej dziwiła więc decyzja Monaco, które przechodząc duże kłopoty zdecydowało się sięgnąć po gracza, który zdaniem wielu był już „skończony”. Wtedy zdarzył się cud – Slimani we Francji zaadaptował się błyskawicznie i już po czterech występach… podwoił swój ligowy dorobek z dwóch poprzednich lat.
?? In just 4 games for Monaco this season, Islam Slimani already has more league goals (3) & more assists (2) than the last 2 seasons for Leicester City, Newcastle United and Fenerbahçe combined! #LCFC
2017-18 ➡️ 1 goal, 1 assist
2018-19 ➡️ 1 goal2019-20 ➡️ 3 goals, 2 assists pic.twitter.com/xs6ZBp5UaP
— DZfoot English ?? (@DZfoot_EN) September 25, 2019
31-latek, który z powodu zawieszenia czy kontuzji nie zawsze grał we wszystkich meczach, powoli dochodzi do siebie. Potwierdził to w meczu sprzed tygodnia, kiedy wchodząc na ostatnie pół godziny starcia z Amiens, w 93. minucie zdobył decydującą bramkę na 2:1, dającą Monaco trzy punkty. Było to już ósme trafienie Algierczyka w Ligue 1, co jak na 14 występów i niecałe 1000 minut na murawie jest bardzo dobrym wynikiem. Tym bardziej, jeśli dołożymy do tego osiem asyst, którymi Slimani także może się pochwalić.
Łeb w łeb z najlepszymi
Okazuje się, że praktycznie nie ma w całej lidze francuskiej zawodnika, który miałby większy średni udział przy bramkach swojego zespołu, niż właśnie Slimani. 31-latek bramkę lub asystę zalicza średnio co 62 minuty i pod tym względem kroku dorównuje mu Kylian Mbappe, czyli chłopak, którego wiele osób uważa za najlepszego piłkarza młodego pokolenia na świecie. Nie da się ukryć – zacne towarzystwo.
62 — Islam Slimani a été impliqué sur 16 buts cette saison (8 buts, 8 passes décisives) en 996 minutes, soit une fois toutes les 62 minutes. Aucun joueur en Ligue 1 n'a surpassé cette stat (ex-aequo avec Mbappé). pic.twitter.com/d6J57yD0Rt
— Le Fennec (@LeFennecFC) February 8, 2020
Monaco wciąż nie może być ukontentowane z miejsca, w jakim się znajduje, ale przypominając sobie sytuację sprzed 12 miesięcy, jest bardzo stabilnie. Klub z Księstwa po 24 kolejkach zajmuje siódme miejsce w Ligue 1, tracąc pięć oczek do czwartego Lille. Już nie musi (przynajmniej na razie) martwić się o ligowy byt. Choć ponowne zwolnienie Jardima (pod koniec grudnia) i zastąpienie go Robertem Moreno wydawało się dziwnym posunięciem, Monaco powoli, w bólach, ale zaczyna stawiać na swoim. Kto wie, czy najważniejszą postacią w pięciu się coraz wyżej nie będzie właśnie Slimani, bez którego od połowy stycznia Glik i spółka przegrali trzy mecze, gdy ten złapał kontuzję. Kiedy wrócił, znów był kluczowy. Okazał się lekiem na niemal całe zło, a przynajmniej dużą jego część. Podsumowując: „Żodyn się nie spodziewał. Żodyn”.