Gdy rozpoczynasz od 0:4 z drużyną uznawaną za jedną z najsłabszych w fazie grupowej, każdy może powątpiewać w wyjątkowość takiego debiutanta. Atalanta ostatecznie udowodniła, że miano super-beniaminka należy się La Dei jak mało komu i dzisiaj rozpoczyna kolejną przygodę w Lidze Mistrzów, w której można ich uznać za… faworyta!
Rozpoczęli od trzech porażek, które miały ich przekreślić nawet w walce o Ligę Europy. Najpierw kompromitacja w Zagrzebiu – 0:4. Później dobry mecz z Szachtarem, w którym Atalanta prowadziła, ale nie wykorzystała karnego i… straciła punkty w 95. minucie! Na koniec pierwszej rundy lanie od Manchesteru City, gdy zapłacili cenę za odważną grę. Tyle że w rewanżach zdobyli 7 z 9. punktów i trafili – po raz kolejny – do piłkarskiego raju.
Losowanie 1/8 finału Ligi Mistrzów było dla bergamczyków wyjątkowo łaskawe. Odrzucając, ze względów proceduralnych, Juventus i Manchester City, pozostawały w grze takie kandydatury jak: Barcelona, PSG, Bayern, RB Lipsk, Liverpool, Bayern i właśnie Valencia. Zatem prezydent Antonio Percassi mógł dać na tacę w ramach podziękowań, bo takie losowanie nie tyle uchyliło furtkę do najlepszej ósemki, ale mocno ją otworzyło. Teraz wystarczy… nie zejść poniżej poziomu prezentowanego w lidze.
Atalanta trafia na Valencie prawdopodobnie w najlepszym możliwym momencie. Jeszcze niecały miesiąc temu Nietoperze ograły Barcelonę, ale od tamtej pory forma ekipy Alberta Celadesa poszła w dół. Ledwo udało się ograć trzecioligowca z Leonesy w Pucharze Króla, później minimalne zwycięstwo nad Celtą w lidze, aż przyszła wpadka z Granadą w pucharze i ligowa kompromitacja z Getafe.
Forma formą, ale Atalancie trafił się przeciwnik pasujący pod względem samej charakterystyki. Dlaczego? La Dea lubi otwarte mecze, a w spotkaniach – ligowych – z udziałem Valencii kibice średnio oglądają 2,88 gola na mecz. Wynik imponujący, ale nijak mający się do popisów strzeleckich drużyny z Bergamo, w której spotkaniach ligowych padło niemal 100 goli – średnia 3,96! To można uznać za pierwszy powód pytania, jakie zaraz zadamy. Dlaczego warto oglądać Atalantę?
1. Strzelają i dają sobie strzelić dużo goli
Powyższe liczby robią wrażenie i działają na wyobraźnie. Tym bardziej, jeśli prześledzimy strukturę zespołu. To nie Lazio z Ciro Immobile, na którego strzeleckich osiągach zespół wspina się na szczyt ligowej tabeli. To nie Juventus, który bez Cristiano Ronaldo miałby ogromne kłopoty w ofensywie.
Ofensywa Atalanty jest dużo bardziej zbilansowana. Oczywiście prym wiodą Papu Gomez i Josip Ilicić, ale tak naprawdę spektrum rażenia ich broni jest dużo szerze. W ubiegłym sezonie Duvan Zapata do końca walczył z Fabio Quagliarella, CR7 i Krzysztofem Piątkiem o tytuł „cappo cannoniere”. W obecnym sezonie Zapata sporo pauzował przez kontuzję, więc jego miejsce zajął Luis Muriel z dwucyfrową liczbą goli na koncie.
Najlepszy atak w lidze z 63. trafieniami musi uchodzić za skuteczny, ale… jest statystyka według, której nie wykorzystują pełni swojego potencjału, w przeciwieństwie do poprzedzającej ich trójki. Zgodnie z modelem expected goals, czyli spodziewanych goli, Atalanta, co prawda strzela więcej goli niż powinna, ale również traci więcej niż powinna. Gdyby opierać wyniki meczów na podstawie właśnie „xG” liderem Serie A byliby właśnie podopieczni Gian Piero Gasperiniego. Tyle że sposób liczenia tej statystyki pozwala na spore interpretacje. Wg wyliczeń Opta, La Dea powinna mieć 59 punktów i wyprzedzać o dziewięć oczek drugi w tabeli Inter. Tymczasem Understat wyliczył wynik o… niemal dziewięć punktów słabszy, który i tak powinien zapewnić prowadzenie i przewagę prawie czterech punktów nad mediolańczykami.
2. Potrafią odrabiać straty
W lidze aż dziewięć razy zdobywali punkty w meczach, w których przegrywali, z czego pięć zakończyli zwycięstwami. To oznacza ni mniej, ni więcej, a 19 punktów, czyli ponad 40% dorobku zespołu!
Tak było w ostatnich tygodniach. Z Genoą prowadzili 1:0, później jednak ekipa z Ligurii wyszła na 2:1, by mecz skończył się remisem. Natomiast starcia z Fiorentiną i Romą miały podobny przebieg. Przewaga Atalanty, gol dla rywala i pogoń zakończona zwycięstwem 2:1.
3. Nie mają litości dla rywala
Poza tym Atalanta lubi od czasu do czasu, choć w ostatnich tygodniach coraz częściej, spuścić konkretne lanie. Przed świętami 5:0 z Milanem, w Trzech Króli powtórka na Parmie. Niecały miesiąc temu zdemolowali Torino na wyjeździe 7:0, dzięki czemu poprawili rekord tego sezonu, którym wcześniej było 7:1 z Udinese. Co ciekawe właśnie w meczu z Zebrami, jakkolwiek zabrzmi, odwrócili losy spotkania.
Dlaczego Atalanta jest faworytem?
Atalanta przede wszystkim ma dużo większy spokój od Valencii. Na podium raczej nie ma co liczyć, a z kolei przewagę nad piątą Romą powiększyła do sześciu punktów, co oznacza, że można siły na moment przekierować na Ligę Mistrzów. Valencia tak łatwo mieć nie będzie z miejscem w TOP4. Jak dotąd znajdują się na siódmym miejscu i są w bardzo dużym ścisku. Do trzeciego Getafe tylko cztery punkty straty, ale wokół nich Atletico, Sevilla, Villarreal czy Real Sociedad, a więc drużyny, które z wielką chęcią wysłuchałyby hymnu Ligi Mistrzów na swoich stadionach we wrześniu.
Dodatkowo wszystko zbiegło się również z plagą kontuzji w zespole Celadesa. Jedni są niedostępni, inni dopiero, co wrócili, jak choćby Jasper Cillessen czy Eliaquim Mangala i ich dyspozycja nie jest pewna.
W tym momencie wydaje się po prostu, że Atalanta wygląda na lepszy zespół. Oczywiście doświadczenie pucharowe i obycie na arenie międzynarodowej jest zdecydowanie po stronie Valencii, ale La Dea udowodniła, że po początkowych kłopotach, gdy musieli się przestawić z rozbijania rywali w lidze na boje w Lidze Mistrzów, teraz wyglądają na zespół dojrzalszy. Nadal nie mają presji, gdyż jaką można nakładać presje na zespół zbudowany za niewielkie pieniądze, którego budżet płac nie lokuje klubu nawet w TOP10 Serie A.
Z drugiej strony, skoro dostali od losu – potencjalnie – najsłabszego rywala z możliwych, warto byłoby wykorzystać szansę i ograć Nietoperzy w dwumeczu. Prezydent Percassi mówił w mediach, że przed nimi prawdopodobnie najważniejszy mecz w historii klubu. Papu, Ilicić i spółkę stać na to, by Atalanta najważniejszy mecz miała jeszcze przed sobą, np. w kolejnej rundzie.