Dziewięć punktów przewagi nad drugim zespołem w tabeli to spora zaliczka. Nie ma co ukrywać – na tym etapie sezonu daje to komfort kilku potknięć, tym bardziej w ekstraklasie, gdzie najlepsze zespoły punktują poniżej średniej dwóch punktów na spotkanie. Czy zatem podopieczni Aleksandara Vukovicia w ostatnich kilku meczach wypracowali grunt pod świętowanie w maju?
Pomimo apelu serbskiego trenera do swoich zawodników o brak wody sodowej, raczej aktualnej drużynie pod żadnym względem to nie grozi. Obecnego lidera ogląda się dobrze, a mecz w Gdańsku był totalnym pogromem Lechii, nawet jeśli wynik tego dobitnie nie opisuje. To spotkanie było trzecim zwycięstwem z rzędu dla warszawskiej ekipy, a jak na polskie warunki, jest to solidny wynik. Łącznie w pięciu ostatnich starciach zebrali 13 na 15 możliwych punktów. Gdzie indziej to norma, jeśli chodzi o liderów, lecz u nas to rzadki przypadek.
Do końca sezonu pozostało kilkanaście kolejek. Pięć w rundzie wstępnej oraz siedem w finałowej. Łącznie 12 serii gier, w których Legia może stracić dziewięć punktów do Cracovii. Czy jest to realne? Oczywiście. Każda drużyna –co pokazuje przykład Liverpoolu – może nagle dostać chwilowej zapaści i przegrać cały sezon w dwa tygodnie. Ale takie gdybanie ma tyle samo sensu, co zastanawianie się, kiedy wymrze cała ludzkość.
Spójrzmy na to z matematycznego punktu widzenia. Legia obecnie notuje wyniki na poziomie 2 pkt/na mecz. Przy takiej dyspozycji nie ma jakichkolwiek szans na to, że ktokolwiek ją dogoni. Bo przecież kto miałby to zrobić? Cracovia, która zanotowała w lidze trzy porażki z rzędu? A może Śląsk, który od listopada wygrał zaledwie dwa mecze?
Pozostaje jeszcze Lech, ale po ich stronie także matematyka odbiera jakichkolwiek argumentów. 10 punktów straty do Legii, przy obecnej tendencji punktowej, wygląda wręcz niemożliwie do odrobienia. I nawet ostatnie zwycięstwo z Górnikiem czy Lechią tego nie zmieniają.
Podczas wczorajszych dyskusji po spotkaniu Legii pojawiły się także argumenty związane z grą co trzy dni. Vuković być może nie stara się często rotować, ale jeśli spojrzy na ławkę to znalazł na niej między innymi Pekharta, najdroższego ligowca Bartosza Slisza, czy zdolnego Rosołka. Inne kluby chętnie przygarnęłyby do składu każdego z nich.
Nie chcemy oczywiście pod żadnym pozorem zabijać emocji związanych z ekstraklasą, lecz Legia zwyczajnie wygląda na drużynę, która może powoli myśleć o pierwszej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów. Oczywiście o awans do elitarnego grona w Europie przy obecnym modelu kwalifikacji wygląda skomplikowanie, ale Liga Europy na pewno znajduje się w ich zasięgu. Tym bardziej jeśli przypomnimy sobie, jak niewiele zabrakło w ubiegłym roku.