Dawno nie było czegoś, przez co w środku marca nie czekaliśmy kompletnie na nic, a tym bardziej na żaden określony termin. Ćwierćfinały Ligi Mistrzów? Nie wiemy, czy i kiedy się odbędą. Śledzenie wyścigu o mistrzostwo o czołowych ligach? Na razie wywieszono czerwoną flagę – kluby się zatrzymały, same nie mając pojęcia czy ruszą dalej. Co więcej, nie mówimy tu tylko o piłce nożnej. W miejscu stoją także NBA, Formuła 1, MotoGP i szereg innych sportów, które od lat, a nawet dekad regularnie umilały nam życie.
Przenieśmy się w czasie o trzy miesiące. Środek grudnia, bardziej jesień, niż zima, mimo braku oczekiwanej aury ludzie przygotowują się do świąt. Względny spokój, którego nic wydawało się nie być w stanie zepsuć. Podobnie było tuż przed Nowym Rokiem, kiedy to dopiero zaczynały dochodzić do nas słuchy, że gdzieś tam hen daleko, Chińczycy znów coś „odwalili”. Pierwsza myśl? Różne osoby odbierały to na różny sposób, ale raczej nikt nie spodziewał się, że problem przeniesie się do Europy i to w takiej skali, jaką obserwujemy. A pamiętajmy, że to jeszcze nie koniec…
Dla wielu osób, o ile nie większości, to pierwszy taki przypadek w życiu. Świat nie jest miejscem sterylnym, a z roku na rok, z coraz większą populacją i rosnącym konsumpcjonizmem, mamy tu po prostu namnażający się syf. Pamiętamy epidemię SARS. Pamiętamy epidemię ptasiej grypy. Pamiętamy także pandemię świńskiej grypy oraz ebolę. Każda z nich była groźna, każda zebrała swoje żniwo, ale nigdy nie mieliśmy do czynienia z taką paniką. Nigdy wydarzenia nie rozwijały się aż tak szybko, niemal paraliżując służbę zdrowia pracującą na 200% normy.
„Jakoś to będzie”…
Jeszcze nieco ponad trzy tygodnie temu żyliśmy tym, że w Lombardii na koronawirusa zmarła trzecia osoba, a około 100 było zakażonych. Powód do niepokoju? Zapewne, ale włoskie społeczeństwo uznało, że nie ma czym się przejmować, a żadne radykalne kroki nie są im potrzebne. Być może kilka dni zwlekania z mocnymi decyzjami sprawiło, że obecnie mówimy nawet nie o kilkunastu, ale kilkudziesięciu tysiącach oficjalnie zakażonych osobach i można jedynie się domyślać, ile jest tych, których jeszcze nie zdiagnozowano, a które dalej roznoszą wirusa. Do tego dochodzi kilka tysięcy osób zmarłych oraz wielu w ciężkim stanie. By jakkolwiek funkcjonować, szpitale muszą ustalać priorytety, komu pomagać, a komu niestety nie. Wszystko to wydarzyło się na przestrzeni ostatniego miesiąca…
Czy można obwiniać Włochy? W pewien sposób na pewno, ale umówmy się – problem początkowo zbagatelizowała większość, z władzami piłkarskimi na czele. Trudno uwierzyć, że w całej opisanej wyżej sytuacji tak naprawdę dopiero w ostatni piątek wstrzymanie funkcjonowania ogłosiły takie instytucje jak Premier League, Bundesliga, Ligue 1 i oczywiście UEFA, która zamiast dawać przykład, zwlekała najdłużej. Oczywiście – po fakcie łatwo coś oceniać i twierdzić, co było dobre, a co złe. Będąc w pełni obiektywnym i fair samemu ze sobą, trzeba przyznać, że motywacja władz była zrozumiała. Na stole leżało kilkaset milionów euro, a gdybyśmy zebrali „do kupy” wszystkie wstrzymane ligi, liczba straconych zer na pewno wzrosłaby do dziewięciu.
Obecna sytuacja jest nietypowa, a w wielu przypadkach stała się wręcz ewenementem. To dziwne, bo choć żyjemy prawdopodobnie w najspokojniejszym i najbezpieczniejszym okresie w dziejach, nie jesteśmy wolni od różnych tragedii. Wspomniane na początku epidemie to jedno, ale mieliśmy w czasie futbolu wojny, kataklizmy… Mimo tego skala problemu mało kiedy była tak widoczna.
Pierwsza taka lekcja
Czarnobyl – kojarzycie? 26 kwietnia 1986 roku miała miejsce jedna z największych ekologicznych katastrof w dziejach ludzkości. Niektóre badania sugerowały, że ponad pół miliona mieszkańców Ziemi zostało narażonych na podwyższoną dawkę promieniowania o równowartości zrobienia dwóch zdjęć rentgenowskich. Europę i cały świat ogarnęła panika, ale – wracając do wspomnień osób pamiętających tamte wydarzenia – nawet wtedy ludzie w Polsce wychodzili z domów. Spustoszenie wokół elektrowni sięgało co najmniej kilkuset kilometrów, a walka ze skutkami eksplozji prowadzona jest do dziś. Bezpośrednich i pośrednich ofiar było zapewne więcej niż obecnie, ale nawet coś takiego nie sparaliżowało świata sportu i życia codziennego na naszej planecie tak, jak robi to koronawirus.
Nawet patrząc jedynie na Włochy, w których zaczął się europejski problem, obecne wydarzenia są prawie nowością. Prawie, bo tylko jeden jedyny raz w historii rozgrywki zawieszano w trakcie sezonu. Kiedy? Miało to miejsce ponad… sto lat temu. Dokładniej w roku 1915, kiedy to Włochy dołączyły do I Wojny Światowej. Potem, poza II Wojną Światową, która sparaliżowała świat na kilka lat, nie było takiej sytuacji. Najbliżej było w drugiej połowie 1973 roku, kiedy w Italii obawiano się epidemii cholery. Sezon 1973/1974 dograno jednak do końca. Hiszpania? Tam od powstania rozgrywek pod koniec lat 20′, przerwę mieliśmy tylko raz: w latach 1936-1939, kiedy panowała wojna domowa. Nawet podczas II WŚ tamtejsza piłka miała się dobrze. Jedyny stan wyjątkowy w erze demokracji obserwowaliśmy w Hiszpanii w 2010 roku, za sprawą strajku kontrolerów lotu. Nie ukrywajmy – obecnie jest „nieco” poważniej.
Pora włączyć myślenie
Fakt, że pierwszy raz w życiu przeżywamy coś takiego, to jedno. Najważniejsze jest robienie wszystkiego, by miało to miejsce pierwszy i ostatni raz. Tu pojawia się problem, bo ludzie niekoniecznie zdają sobie sprawę z tego, jakie konsekwencje może mieć ich nieodpowiedzialne działanie. Przekonują się o tym Włosi, ale to za mało, by taka Francja czy Hiszpania uczyły się na jej błędach. W Paryżu tysiące osób wyszły na ulice w tzw. „proteście żółtych kamizelek”. W Hiszpanii ludzie robią wielkie zloty, organizują pikniki, traktują ten okres jak wakacje. Pozostaje zadać sobie pytanie – jak na tym świecie ma być dobrze? Jak Europa ma wrócić do normalności, jeśli ludzie teoretycznie najbardziej ucywilizowanych krajów wykazują się ignorancją? Pamiętacie „Dżumę” Alberta Camusa? Był tam pewien cytat, świetnie oddający obecną sytuację: „Na świecie było tyle dżum, co wojen. Mimo to dżumy i wojny zastają ludzi zawsze tak samo zaskoczonych”. I coraz głupszych – chciałoby się dodać…
Patrząc na to, jak do sprawy podeszli Polacy, możemy być dumni. I nie chodzi tu o to, kto w kogo wierzy i na kogo głosuje. Wraz z takimi krajami jak Dania czy Czechy, zareagowaliśmy najlepiej. Pozostaje trzymać kciuki, by teoretycznie najgorszy okres nie przerodził się w coś jeszcze gorszego. Nie panikując, a po prostu trzymając się zaleceń, wszystko wróci do normy. Kto wie, być może pozwoli nawet dokończyć rozgrywki, których nie możemy obecnie oglądać.