Mówi się, że jaki nowy rok, taki cały rok. W przypadku fanów Valencii można powiedzieć, że jaki koniec XX wieku, taki początek XXI. Rok 2000 porażka w finale Ligi Mistrzów z Realem Madryt, a dwanaście miesięcy później, już w nowym stuleciu, powtórka z rozrywki przeciwko Bayernowi. Temu samemu, który dwa lata wcześniej boleśnie przegrał finał w Barcelonie. Przypominamy zatem sezon 2000/2001 w Lidze Mistrzów i w ten sposób rozpoczynamy nowy cykl – Historia Futbolu.
Wszystko jednak po kolei. Pierwsza edycja Ligi Mistrzów rozgrywana przez dwa wieki. Co ciekawe, dla młodszych kibiców, to był czas, gdy nie było 1/8 finału w Champions League. Runda, która na przełomie pierwszej i drugiej dekady obecnego stulecia była przekleństwem dla Realu Madryt, wówczas była zastąpiona przez II fazę grupową.
Polski akcent
Wówczas mistrzem Polski była Polonia Warszawa. Nie była to może najmocniejsza ekipa, ale podobnie jak kilku innym naszym przedstawicielom, wcześniej i później, Czarnym Koszulom również nie udało się awansować do raju. Liga Misrzów przeszła obok nosa za sprawą Panathinaikosu. Wówczas jeszcze trzystopniowe kwalifikacje oznaczały dla naszych ekip najczęściej dwa pojedynki. Na pierwszą rundę byliśmy zbyt mocni, ale w drugiej warszawianom przyszło się mierzyć z Dinamem Bukareszt. 4:3 w stolicy Rumunii oraz 3:1 w… Płocku dało przepustkę do decydującej fazy.
Płock nie był przypadkiem, bo właśnie tam Polonia musiała grać, gdyż obiekt przy Konwiktorskiej nie spełniał wymogów UEFA. Z dzisiejszej perspektywy trudno sobie wyobrazić, by obiekt Wisły Płock – wówczas Petrochemii – miał być lepszy, ale wtedy grywała na nim nawet reprezentacja Polski.
Trzecia faza, jako się rzekło, to dwumecz z Panathinaikosem. Nie było tak dramatycznie, jak w przypadku Wisły Kraków kilka ładnych lat później, ale również bez powodzenia. W Płocku udało się wyciągnąć ze stanu 0:2 na 2:2, chociaż strzelanie rozpoczął, dla Greków, Krzysztof Warzycha, jedna z legend PAO. W rewanżu lepszy Panathinaikos 2:1 i pozostała zaledwie walka w Pucharze UEFA.
Ćwierćfinaliści przez kwalifikacje
W tej samej rundzie brały udział takie ekipy jak Leeds United czy Galatasaray. Dzisiaj wiele osób zachwyca się ekipą Marcelo Bielsy, która przed epidemią koronawirusa, kroczyła w kierunku Premier League, ale młodsi kibice mogą nie pamiętać drużyny z przełomu wieków, która była czołową ekipą w Europie.
Wówczas pokonali, inny klub, który wówczas stanowił o sile krajowej piłki, ale do dzisiaj się nie odbudował – TSV 1860 Monachium. Ponadto Galatasaray z Mario Jardelem i Gheorge Hagim w składzie czy Wielki Milan, który w tych latach i kolejnych naprawdę był wielki. Wówczas awans do fazy grupowej zapewnił, niemal w pojedynkę, Andrij Szewczenko. Ukrainiec strzelił cztery z sześciu goli dla Rossonerich w dwumeczu z Dinamem Zagrzeb.
Fazy grupowe i pucharowa
W grupach było m.in preludium do finału w Glasgow kilka lat później. Z finału zapamiętaliśmy gola Zinedine’a Zidane’a, a w fazie grupowej Real dwukrotnie okazał się lepszy od Bayeru Leverkusen – 3:2 i 5:3. Ponadto dla Lazio strzelali wtedy gole obecni trenerzy – Diego Simeone i Simone Inzaghi. Jedynym ciekawym polskim akcentem były gole Tomasza Radzińskiego. Urodzony w Polsce reprezentant Kanady wtedy aż pięciokrotnie trafiał do bramki rywali.
Cała zabawa rozpoczęła się tak naprawdę od 1/4 finału. Był klasyk europejski czyli Manchester United-Bayern Monachium z jeszcze świeżym, choć niemal dwuletnimi, bliznami Bawarczyków po finale z Barcelony. Galata walczyła z Realem, Arsenal z Valencią, zaś Leeds z Deportivo La Coruna. Z tego grona trudno dzisiaj sobie na tym etapie rozgrywek wyobrazić nie tylko Galatasaray, ale również ostatnią parę. Wtedy topowe ekipy w swoich ligach, dzisiaj historia. W końcu mowa o ekipach z Championship oraz Segunda Division.
W półfinałach Valencia i Bayern bez większych kłopotów pokonali odpowiednio Leeds i Real, więc pozostał finał.
Mediolan i karne
Decydujący mecz odbył się 23 maja 2001 roku na San Siro. Poniżej składy obu ekip:
Bayern: Oliver Kahn – Samuel Kuffour, Patrik Andersson, Thomas Linke, Willy Sagnol (46 Carsten Jancker), Stefan Effenberg (kapitan), Owen Hargreaves, Bixente Lizarazu, Hasan Salihamidžić, Giovane Elber (100 Alexander Zickler), Mehmet Scholl (108 Paulo Sérgio)
Valencia: Santiago Canizares – Jocelyn Angloma, Roberto Ayala (90 Miroslav Djukić), Mauricio Pellegrino, Amedeo Carboni, Gaizka Mendieta (kapitan), Rubén Baraja, Kily González, Pablo Aimar (46 David Albelda), Juan Sánchez (66 Zlatko Zahovič), John Carew
O wszystkim zadecydowały rzuty karne. I nie mowa tutaj tylko o konkursie jedenastek po 120. minutach, ale również w regulaminowym czasie gry. Na początku ręka i gol Gaizki Mendiety, a później… Bayern, konkretnie Mehmet Scholl trafia prosto w nogi Santiago Canizaresa. Chwilę wcześniej Jocelyn Angloma faulował Steffana Effenberga. W drugiej połowie ręka Amadeo Carboniego i tym razem Effenberg dał gola Niemcom. Tyle w 90. minutach, nic więcej nie wpadło w dogrywce i przyszły… kolejne rzuty karne.
Konkretnie 14 sztuk, z których dziewięć wpadło do siatki. Do końca drugiej serii wszystko szło po myśli VCF – prowadzili 2:1. Później jednak pomór i kolejne pudła obu ekip. Kolejno nie trafiali: Zlatko Zahović, Patrik Andersson i Amadeo Carboni. W piątej kolejce Effenberg i Baraja trafili i rozpoczęła się zasada „nagłej śmierci”. Następną rundę obie ekipy przetrwały za sprawą Bixente Lizarazu i Kily’ego Gonzaleza, aż nadeszła – jak się okazało – ostatnia seria. Wówczas najpierw trafił Thomas Linke, który wywarł presje na Mauricio Pellegrino. Obecny trener argentyńskiego Velezu Sarsfield nie wytrzymał i jego uderzenie obronił Oliver Kahn.