Jedni uważają, że polska piłka jest niedoinwestowana, inni są zdania, że zdecydowanie przepłacona. Kto ma racje? Jedni i drudzy! To możliwe, choć dzisiaj zajmiemy się tymi pierwszymi, którzy dostali potężny oręż do ręki.
Kilka dni temu zapytaliśmy ligowców, od Ekstraklasy do III ligi włącznie, co sądzą o pomysłach z cięciami pensji. W końcu rozgrywki stanęły w miejscu, a prezesi klubów są w coraz trudniejszych sytuacjach. Uczciwie trzeba przyznać, że często na własne życzenie.
Co uważniejsi obserwatorzy Twittera mogli zauważyć dwa ciekawe wpisy, które dały wiele do myślenia. Najpierw dziennikarza z Radomia Szymona Janczyka, który wrzucił informacje o wysokości stypendiów przyznanych przez miasto dla zawodników Radomiaka.
Panie, tyle tu tutaj dwóch gości wyciągnie 🙂 pic.twitter.com/ofj9Pm5KGn
— Szymon Janczyk (@sz_janczyk) March 27, 2020
Spokojnie, nie musicie liczyć. 220 tysięcy złotych miesięczne! Tyle wynoszą same stypendia, a przecież zawodnicy dostają jeszcze pieniądze z tytułu kontraktów. Zapewne pojawi się pytanie, dlaczego w taki sposób zostało wszystko skonstruowane? Ano dlatego, że Radomiak, podobnie jak wiele polskich klubów, jest utrzymywany przez miasto. Co za tym idzie magistrat dokłada się do budżetu klubu i finansuje codzienne wydatki, jak choćby płace piłkarzy.
Co ciekawe, jak podawała w lutym 2017 roku radomska Gazeta Wyborcza, Radomiak za całe półroczne dostał wówczas 383 tysięcy, a zatem kwotę, którą dzisiaj wyda w niecałe dwa miesiące. Wówczas „królował” jeden z koszykarzy Rosy Radom z kwotą niemal 42 tysięcy złotych MIESIĘCZNIE!
Stal Rzeszów
Zejdźmy poziom niżej. W Rzeszowie przez wiele lat nie było piłki na centralnym poziomie. Rok po roku, najpierw Resovia, a później Stal awansowały do II ligi. W przypadku tych ostatnich spory udział miała firma Fibrain, która weszła do klubu i zainwestowała spore pieniądze. To się chwali, w końcu zawsze cieszy, gdy prywatna firma chce wykładać swoje fundusze na piłkę nożną.
Dziennikarz Roman Kołtoń wrzucił na Twittera poniższe zdjęcie, na którym widnieje informacja finansowa na rundę, która – gdyby nie koronawirus – właśnie by trwała. Z trzech rubryk dwie ciekawią, a jedna może nieco bulwersować.
Budżet, jak na warunki trzeciej klasy rozgrywkowej naprawdę kosmiczny. 5,8 miliona przez pół roku to ponad 11,6 miliona w skali roku! Tyle że jakieś 2/3 z tej kwoty, a więc około ośmiu milionów jest przeznaczane na samą akademię!
Z drugiej strony zastanawia nas rubryka numer dwa. 1,32 miliona przez pół roku, czyli jakieś 2,64 miliona w skali roku tylko na płace piłkarzy. Na pierwszy rzut oka bardzo duża kwota. Gdyby podzielić kwotę na liczbę miesięcy i zawodników kadry zespołu, która widnieje na portalu 90minut.pl, w której widnieją 24. nazwiska, wówczas średnia pensja wynosiłaby około 9 tysięcy złotych.
Jednak nie chcieliśmy pozostawić sprawy bez doprecyzowania rubryki „koszta kontraktowe”, więc o zdanie zapytaliśmy dyrektora sportowego Stali Rzeszów, Michała Wlaźlika, który trochę zmienił naszą optykę na całą sprawę:
Jedną rzecz trzeba doprecyzować. Wspomniane 2,6 miliona to są wszystkie koszta jakie mamy, łącznie z podatkowymi i ZUS-em. Mamy zawodników zatrudnionych na zasadzie działalności gospodarczej, więc oni od tych kwot odprowadzają podatek dochodowy, ZUS, muszą opłacić sobie księgową, więc to są wszystkie kwoty obciążeniowe. Są tam także koszty transferowe – ekwiwalenty, prowizje menedżerskie itd. Patrząc więc na Skarb Kibica Przeglądu Sportowego sprzed sezonu, jest to jakaś średnia – ani duża, ani mała – w skali budżetów II ligi na zawodników. Trudno powiedzieć czy to dużo, czy mało. Jeśli ktoś sobie podzieli to na liczbę zawodników, to wyjdzie, że zawodnicy nie wiadomo, ile zarabiają na trzecim poziomie rozgrywkowym, a tak do końca nie jest.
W tych kosztach są też zawodnicy, którzy już dla nas nie pracują. U nas piłkarz odchodzący przed końcem kontraktu dostaje odprawę, która jest w to wliczona. Czyli dostają pieniądze np. za styczeń i luty, ale już w tym okresie dla nas nie pracują.
„Niczyje” pieniądze miejskie
Czy te pieniądze są racjonalnie wydatkowane? O ile w przypadku Stali zdecydowana większość pieniędzy, to kasa sponsora, w dodatku – jak sami mówią – łożącego duże sumy na młodzież, o tyle Radomiak jest klubem utrzymywanym z lokalnych podatków. Dlatego w przypadku ekipy z województwa mazowieckiego „mamy prawo” niejako ponarzekać.
Dotowanie klubów pieniędzmi miejskimi było, jest i będzie zawsze kontrowersyjne. Przede wszystkim dlatego, że to najczęściej studnia bez dna, tzw. pieniądze niczyje. Ktoś się zapyta jak to niczyje? Skoro miejskie, to czyjeś one są. Tak, mieszkańców, którzy już „zapłacili” je w podatkach. A skoro zapłacili, więc ich nie mają. Zazwyczaj są „wydawane” przez radnych na głosowaniach. Ale dla radnego to żadna różnica tak naprawdę czy przeznaczy pieniądze na pensje, albo stypendium, dla 30-letniego faceta, czy na rozwój piłki młodzieżowej. W końcu wydaje nie swoje pieniądze, więc nie musi się martwić.
Do tego częstym kłopotem takich miejskich spółek jest zarządzanie. W normalnych warunkach ścieżka decyzyjna jest prosta: właściciel -> zarząd -> prezes. Prezes niejako dyryguje klubem, jest wybierany przez zarząd, nad którym jest rada nadzorcza, czytaj: właściciel i jego pieniądze. W warunkach miejskich, czyli tych „mniej normalnych” system jest dużo bardziej skomplikowany i dla każdego miasta autonomiczny.
Zazwyczaj to wygląda tak: właścicielem jest miasto, a zatem najważniejszą osobą będzie prezydent/burmistrz, na którego barkach wszystko spoczywa. Najczęściej ma on wydzieloną osobę , którą może być wiceprezydent albo inny urzędnik zajmujący się sportem – czasem mający dużo szersze kompetencje i dużo większy zakres władzy oddanej przez prezydenta. Pod nim może jeszcze się ktoś znajdować w magistracie, a dopiero dalej rada nadzorcza, zarząd i prezes. Jak widać, grono osób zależnych dużo większe, co tylko wydłuża proces decyzyjny i przede wszystkim rozmywa odpowiedzialność.
Zdarza się też, że prezes takiego klubu jest z politycznego nadania, a dodatkowo musi jeszcze lawirować wokół innych spółek miejskich. Mowa tu oczywiście o spółkach typu „Mosir” czy – w zależności od miasta – innych podmiotach powołanych do zarządzania obiektami sportowymi, a de facto są organizacjami funkcjonującymi na zasadzie „państwo w państwie”.
Można lepiej
Kto lubi posłuchać komunikacje zawodników na boisku, zwłaszcza w niższych ligach, często słyszał słowo „lepiej”. Miało to być motywujące kolegę do… lepszej gry i niepopełniania błędów. O to samo „lepiej” będziemy apelować do włodarzy klubów. Czy naprawdę trzeba miesiąc w miesiąc wydawać tak potężne pieniądze na… drugo- i trzecioligowych zawodników? Oczywiście, część z nich zapewne w przyszłości, bliższej lub dalszej, załapie się na poziom ekstraklasowy. Mimo wszystko jednak skupić się zrobieniu podstaw pod piramidę piłkarską, czytaj: większych pieniądzach inwestowanych w dół łańcucha, a więc na szkolenie.
Oczywiście, może to i populistyczne, ale skoro nasza Ekstraklasa spadła bardzo nisko w hierarchii europejskiej piłki, to gdzie są niższe ligi?… Dlatego, prezesie klubu X, prezydencie miasta Y – cytując klasyka – nie idźcie tą drogą! Dzisiaj macie sytuacje, jakiej nigdy nie mieliście i te napompowane do granic możliwości budżety trzeba jakoś pospinać. Łatwo nie będzie, skoro spora ich część jest łożona na pierwsze zespoły.
Mamy nadzieję, że w żadnym z miast – bez względu na sposób zarządzania – nie dojdzie do powtórki ze słowackiej Żiliny. Z drugiej strony nie mamy wątpliwości, że w naszym kraju dużo bardziej prawdopodobnym jest obcięcie pieniędzy na młodzież, aniżeli pierwszy zespół…