Dwa obozy. Pierwszy mówi, że trzeba jechać bez koła, benzyny i sprawnych hamulców. Drugi z kolei uważa, że można jeszcze ogarnąć koło, zatankować, a także choć trochę naprawić hamulce. Byle szybko, gdyż jechać mimo wszystko trzeba. A ja tak sobie myślę o tym od dłuższego czasu i jestem gdzieś po środku. Jeśli już została podjęta decyzja, żeby grać, przygotujmy się choć trochę, a resztę ogarniemy po drodze.
Czy to słusznie, że rozgrywki zostaną wznowione?
Jedni powiedzą, że słusznie, a drudzy – przykładowo Holendrzy – żebyśmy stuknęli się w głowę. W kraju tulipanów najprawdopodobniej nie będą grać przynajmniej do 1 września. Tak w każdym razie zarządził premier Holandii Mark Rutte podczas konferencji prasowej, na której wydał zarządzenie mówiące o blokadzie wszelkich imprez publicznych. Z drugiej strony mamy Szwedów, którzy chcą ruszyć w połowie czerwca z kibicami. Mats Enquist, sekretarz generalny Foreningen Svensk Elitfotboll (SEF) twierdzi, że sytuacja jest coraz lepsza, więc czemu grać przy pustych trybunach?
– Data została przedstawiona wszystkim 32 klubom na wtorkowej wideokonferencji. I została przez wszystkich zaakceptowana. Teraz pracujemy nad stworzeniem terminarza, ale w pierwszej kolejności czekamy na wytyczne UEFA w sprawie międzynarodowego terminarza, by wiedzieć, które daty będą dostępne – poinformował w oświadczeniu szwedzki związek.
Skoro w Szwecji jest tak dobrze, nawet nie chcę wiedzieć, jak błogo musi być na Białorusi skoro tam nie przerwali rozgrywek nawet na chwilę. Można powiedzieć, że co kraj to obyczaj. My mamy zamiar pójść drogą większości – dograć ligę bez publiczności. Następnie chwilę odpocząć i rozpocząć kolejny sezon także bez publiczności. Czy to rozsądne? Czas pokaże, ponieważ może we wrześniu będzie tak, że grać będą tylko Holendrzy?
Jak będzie wyglądała polska liga?
Organizacyjnie zapewne słabo. Chaos będzie spory, ale z czasem powinniśmy nauczyć się, jak funkcjonować w nowych realiach. Obecnie jednak trzeba wypracować choć podstawowe zasady, gdyż nie może być tak, że pójdziemy na żywioł i niech się dzieje wola nieba. Przecież to nie jest sytuacja, że decyzje trzeba podjąć na wczoraj. Do ewentualnego wznowienia rozgrywek pozostało jeszcze trochę czasu i tych co zadają pytania, nie można z góry uznawać za natrętów i głupców. Pierwszy przykład z brzegu – podobno sędziowie mają biegać w maseczkach i rękawiczkach, a piłkarze już niekoniecznie. Chętnie dowiedziałbym się jaki jest powód tej decyzji, bo może jestem głupi, ale kompletnie nie wiem czemu ma to służyć. A jak już wyjdzie, że sędziowie mogą jednak pracować bez maseczek, to czemu mają nie używać zwykłego gwizdka?
Ale bez VAR-u?
No bez VAR-u, tak jak przez wiele, wiele lat zanim został wprowadzony do piłki. Jeśli ktoś mądry za jakiś czas uzna, że najlepiej grać po siedmiu na Orlikach, gdyż to będzie najbardziej rozsądne i bezpiecznie, to tak zróbmy. Nie będzie tak jak było wcześniej i trzeba się z tym pogodzić. Być może za kilka miesięcy będzie można wrócić do VAR-u, ale czy to będzie aż tak istotna zmiana? Owszem, większa niż sędziowie biegający w maseczkach lub bez, ale nadal mało istotna w obecnych okolicznościach. Oczywiście trzeba szukać najbardziej komfortowych rozwiązań do obecnej sytuacji, ale musimy sobie zdać również sprawę, że pewnych rzeczy od razu nie przeskoczymy.
Czy sukcesy w erze koronawirusa będą tyle samo warte, co dotychczasowe?
Moim zdaniem w żadnym wypadku. Wydaje mi się, że za kilkanaście lat, gdy to wszystko minie sukcesy z ery koronawirusa będą deprecjonowane. Na arenie europejskiej, ponieważ niektóre kluby na niej nie wystąpią, inne odpadną, ponieważ ktoś zachoruje i cała drużyna będzie poddana kwarantannie. Terminarz będzie tak napięty w najbliższych miesiącach, że nikt na nikogo nie będzie czekał. Pewnie ktoś wygra Ligę Mistrzów, czy Ligę Europy w tym sezonie i kolejnym, ale czy ten tytuł będzie ważył tyle samo, co m.in. Liverpoolu z 2019 roku albo Barcelony z 2015 roku? Niekoniecznie, ponieważ czy tego chcemy czy nie wirus na jedne drużyny wpłynie bardziej, a na drugiej mniej. Inna sprawa, że przykładowo ubiegłoroczny półfinalista Ligi Mistrzów udziału w kolejnej edycji europejskich pucharów zostanie zapewne pozbawiony. I kto wie, czy tylko w kolejnej edycji, ponieważ UEFA może nałożyć na Holendrów znacznie dłuższego bana. Z kolei jeśli chodzi o krajowe rozgrywki, to tym bardziej możemy szykować się na długie debaty kibiców, którzy będą sobie odbierali i dodawali mistrzostwa. I to nie tylko w Polsce, ale w każdym kraju, gdzie piłki ma duże znaczenie.
Zdecydowanie mniej emocji, niż zwykle
Nie chodzi mi nawet o to, że mecze będą odbywały się bez udziału publiczności. Pamiętacie sytuacje z marca, gdy rozgrywane były ostatnie spotkania w ligach i europejskich pucharach? Mecz Liverpoolu z Atletico Madryt był kozacki, ale emocji nie czułem żadnych. Jakoś podświadomie czułem, że i tak pewnie zaraz przerwą rozgrywki, a wygrana Atletico niewiele będzie znaczyła. Teraz będzie podobnie, ponieważ każda niespodzianka będzie traktowana tak, że wydarzyła się z powodu nadzwyczajnych okoliczności. Nie chcę powiedzieć, że trenerzy będą koronawirusa używać jako wymówki, ale podświadomie kibice, piłkarze, czy nawet prezesi będą odczuwali to tak: – „Ach gdyby było normalnie, nie przegralibyśmy, a sprawili im ostry łomot”.
Trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że rozgrywki wracają tylko i aż po to, żeby nie tyle co kluby, ale cały biznes futbolowy nie zbankrutował. Niestety ze sportem i emocjami niewiele to będzie miało wspólnego.