Gdy Artur Boruc grał w Celtiku, wielu polskich kibiców przy okazji podziwiało popisy Shunsuke Nakamury. Gdy polskie trio podbijało Dortmund, wówczas objawił się Shinji Kagawa. Obaj wyróżniali się kapitalną techniką. Jeśli zastanawiacie się, skąd to się wzięło, że japońscy piłkarze z reguły nie mają kłopotów z panowaniem nad piłką, spieszymy z odpowiedzią. W zasadzie odkryje to przed wami polski trener pracujący w Japonii. Tomasz Motyka mieszka w Tokio i od niedawna jest trenerem w najmłodszych rocznikach jednej z tokijskich akademii. Zapraszamy!
Skąd pomysł na Japonię?
Kompletnie niezwiązany z piłką. Poznałem Japonkę przez internet, pojechałem i zostałem. W czerwcu minie osiem lat odkąd przyjechałem.
Jakie miejsce zajmowała piłka w twoim życiu przed wyjazdem?
Grałem w Polsce na poziomie amatorskim – okręgówka, IV liga. Zabrakło jednak talentu, żeby pójść wyżej. Gdy wyjechałem do Japonii znalazłem sobie klub, gdyż nadal chciałem grać i po „liźnięciu” języka już byłem w stanie się jakoś komunikować. Grałem tam dwa lata, ale kontuzja zrobiła swoje. Do tego w Polsce jest trochę inaczej, nawet kluby z okręgówki czy A-klasy mają treningi, a tutaj to są zespoły stricte amatorskie. Duża część z nich nie trenuje lub ma trening raz w tygodniu. W Japonii jest kult pracy, wszyscy pracują do późna. Do tego nie ma wielu boisk, zwłaszcza w Tokio. Wszystko jakoś skłoniło mnie, by skończyć grę na dużym boisku i przerzuciłem się na futsal, w którym byłem przez dwa sezony.
Niestety po pewnym czasie rozstałem się ze swoją małżonką, wszystko mi się rozsypało w życiu, zakończyłem grać. Wtedy pracowałem w przedszkolu i w firmie mojej żony, ale gdy się rozstawiliśmy miałem 26 lat i musiałem sobie odpowiedzieć na pytanie „co chcę robić w życiu?”
Wiedziałem, że chce być trenerem. Rozpocząłem w tym kierunku naukę, poszukałem sobie pracy i stopniowo dotarłem do miejsca, gdy mogę się z tego utrzymać, co uważam za swój sukces.
Jak wygląda szkolenie trenerów w Japonii? Kursy są dostępne dla każdego?
Cała hierarchia jest bardzo podobna jak w Europie. Japońska federacja chyba opierała się na europejskiej piramidzie licencji od D do Pro.
W Japonii samodzielnie możesz się zapisać do poziomu „C”. Później, by dostać się na „B” musisz wcześniej zdać egzamin praktyczny, czyli de facto przeprowadzić trening. Rzecz w tym, że jesteś oceniany, ale nie wiesz na jakich zasadach i ocena nie jest jawna. Masz tylko informacje czy się dostałeś, czy nie. Niestety już dwa razy zostałem odrzucony.
Rok temu osobami oceniającymi mój egzamin wstępny byli instruktorzy z kursu „C”, z którymi miałem dobry kontakt. Po treningu rozmawialiśmy i mówili, że będą mnie rekomendować. Byłem przekonany, że się dostanę. Miałem odłożone pieniądze, w pracy ustawiłem sobie grafik i nagle dostałem maila ze związku. Nie zakwalifikowałem się ze względu na zbyt dużą liczbę kandydatów. Co było nie tak? Jaki był tego powód? Tego tak naprawdę nie wiem. W tym roku zresztą było podobnie.
Od razu przypomina mi się wywiad z żoną Krzysztofa Kamińskiego, gdy ten grał w Japonii. Wspominała, że nie zdała egzaminu na prawo jazdy, ale dało się wyczuć, że chodzi o bycie obcokrajowcem i też nie powiedzieli jej, co zrobiła źle.
Myślę, że nie ma znaczenia obcokrajowiec czy miejscowy. Kilku moich znajomych Japończyków miało podobne sytuacje. Sam się zastanawiałem i pytałem moich kolegów, co może być powodem. Jestem obcokrajowcem, mam niewielki staż trenerski – dwa lata temu zrobiłem „C” – ale to nie jest główny powód.
Jest coś takiego jak „Training Center”. To jest program dla tych najniższych szczebli, by wyłapywać największe talenty. W każdym okręgu, województwie są werbowane talenty i kilka razy w miesiącu mają specjalne treningi. Trenerzy, którzy się tym opiekują, robią to przeważnie na zasadzie wolontariatu. Dobry znajomy, mój mentor, posiadający najwyższe uprawnienia trenerskie w Japonii, stwierdził, że przy wyborze przy kursach B i A, nie liczy się twój poziom, tylko czy się udzielasz przy tym centrum. Ja się nie udzielam, gdyż po prostu czas mi nie pozwala. Normalnie w weekendy od rana do wieczora jestem na boisku z różnymi grupami. Nie mam czasu, by poświęcać jeden czy dwa weekendy w miesiącu, żeby być w tym sztabie i to może być powodem.
Najgorsze jest, że nie mówią ci dlaczego. Nie możesz nawet nic zrobić. Dlatego raczej nie chodzi o to, że jestem obcokrajowcem, po prostu mają tutaj taki system. Zakwalifikowany lub niezakwalifikowany i koniec.
Nawet, jeśli jest coś źle, nie wiesz nad czym pracować.
Oczywiście, choć nie twierdzę, że jestem fenomenalny i wszystko jest w porządku. Musze jednak dostać feedback, że np. powinienem popracować nad coachingiem, zarządzanie czasem, organizacją treningu. Wówczas będę wiedział nad czym pracować.
Jak wyglądał pierwszy kurs?
Osiem weekendów, sobota i niedziela od rana do wieczora. Zakres jest podobny jak w Polsce. Zajęcia teoretyczne i praktyczne. Kurs C jest na poziom grassroots, czyli do poziomu U12. To są głównie podstawy dla osób, które chcą dorabiać sobie w tym. W Japonii jest taki system, że w tych szkółkach, które nieco luźniej podchodzą do tematu, zatrudnia się w danej grupie jednego trenera oraz właśnie asystenta, który chce czegoś się dowiedzieć, by mieć wiedzę jak przeprowadzić trening itd.
Dla kogoś, kto siedzi w piłce i wiąże z tym swoją przyszłość, jest to wiedza na poziomie podstawowym i moim zdaniem ten poziom nie był wysoki. Nie chodzi o sposób prowadzenia kursu, bo ten był w porządku, tylko samą zawartość. Podobnie jest w Polsce, gdyż kurs C jest podstawą podstaw.
W jakiej formie są zajęcia – wykład czy dyskusja?
Wszystko zależy od instruktorów, gdyż zazwyczaj są nimi dwie osoby z federacji. Miałem to szczęście, że było dwóch fajnych gości. Jest program ramowy wyznaczany przed federacje, który trzeba przerobić. Odbyło się to na zasadzie – slajd wyświetlany przez nich, opowiadają coś, a później dyskusja, jak my to widzimy. Np. zasada mecz-trening-mecz, a więc zauważymy coś, co nie funkcjonuje w danym meczu, ale chcesz to poprawić u dziecka, więc wdrażasz dane zagadnienie w trening i patrzysz czy udało się to poprawić. Zawsze było odniesienie do naszej pracy czy się z tym zgadzamy itd. Dyskusja była interesująca i rozwijająca, natomiast sama zawartość dyskusji nie była tak głęboka, jakbym chciał. Generalnie slajdy+dyskusja.
Z racji, że zostałem odrzucony dwukrotnie na „B”, poszedłem też ścieżką futsalową, ponieważ bardzo lubię tę odmianę piłki i tam było podobnie.
W Polsce mamy Narodowy Model Gry, który obowiązuje na kursach. Czy Japończycy mają coś podobnego?
Nie ma nic takiego. Jest ogólna koncepcja, jakiego zawodnika powinno się wyszkolić. To nie jest model gry, ale bardziej filozofia plus kilka zdań opisujących. Każdy klub, każdy trener robi po swojemu.
Jakiego chcą piłkarza wychować? Czytałem twój tekst na „Łączy nas trening”, gdzie wspominałeś raczej o pracy „odtwórczej” z dziećmi.
To są uwarunkowania kulturowe i historyczne. W Japonii jest bardzo duży wpływ Brazylii. Jaki jest stereotyp brazylijskiego piłkarza?
Dobry technicznie…
Bajeczny technicznie, bawi się piłką i potrafi z nią zrobić wszystko. Oni do tego dążą. Chodzi o to, żeby potrafił robić sztuczki, dryblować, wygrywał 1×1. W tamtym tekście nie wspomniałem o jednej rzeczy. Japończycy jako Azjaci są mali, chociaż to nie są kurduple jak Wietnamczycy, ale przeciętny wzrost to 165-175cm.
Dla nas są niscy
Tak, dlatego tutaj pod kątem tego całokształtu wychowania stawiają dużo na fizyczność. Ma być szybki, twardy, silny na nogach i ten aspekt jest bardzo mocno wyszczególniony. Jeśli ktoś się wyróżnia pod względem fizycznym w najmłodszym wieku, może nawet być słaby piłkarsko, ale ma duże szanse powołania na konsultacje do centrum treningowego.
Mówi się też o podejmowaniu decyzji, percepcji, rozumieniu tego, co się dzieje na boisku. Prawdę mówiąc, w tych najmłodszych rocznikach – 6-12 – ja tego nie widzę. Są wyjątki, jeśli chodzi o kluby czy trenerów, którzy to robią, ale jest ich niewiele.
W klubie, w którym pracuje nasz boss – posiadający licencję „A” – mówi, że do 12. roku życia powinna dominować technika. Z kolei taktyka indywidualna, rozumienie gry oraz podejmowanie decyzji od U13 do U18 i w górę. Ja uważam odwrotnie. Od najmłodszych lat musisz dodać ten element decyzyjności. Nawet, jeśli dryblujesz między pachołkami, na koniec musisz podjąć decyzje czy idziesz w lewo, czy w prawo. Przedszkolakom czy dzieciom rozpoczynającym szkołę można takie rzeczy dodawać. Kształtujemy w nich umiejętności podejmowania decyzji. W Japonii tego nie ma. On ma przedryblować i jeśli to zrobi, najlepiej szybko, jest super.
W najmłodszym wieku dzieci chłoną najwięcej. Jeśli cały czas będzie za niego podejmowana decyzja, w pewnym momencie, gdy zabraknie podpowiedzi, on nie będzie wiedział, co ma zrobić.
Dokładnie tak jest. Wyjechałem z Polski w 2012 roku, gdy był taki boom na Japończyków u nas. Nie tylko w Ekstraklasie, ale również w niższych ligach. Rozmawiałem wtedy z kolegą, który grał w klubie, gdzie przyszedł Japończyk. Dali mu piłkę, cuda wyczyniał na treningach i… nowy Messi na okręgówkę. Każdy był przekonany, że on sam ich wprowadzi do IV ligi. Natomiast to był trening. Przyszedł mecz, dostał piłkę w środku pola i… co dalej? Potrafi się kiwać, robić cuda z piłką, ale brakowało kreatywności czy podjęcia jakiejś decyzji.
Technika cyrkowa. Robisz wszystko z piłką, ale dopóki nie ma rywala.
Ja dostaje białej gorączki, bo w Japonii jest kult żonglerki. Tutaj dziecko mające 9-10 lat potrafi zrobić taką żonglerkę, którą u nas byś pokazywał w cyrku. Oni to ćwiczą non stop. Teraz jest czas pandemii i trudno o trening, nawet indywidualny. Więc, co robią w domu? Żonglerkę. To fajnie wygląda, ale jakie ma przełożenie na mecz?
Poruszałeś temat infrastruktury, której nie ma. Z czego to wynika?
Nie wiem czy miałeś okazje widzieć zdjęcia, jak wygląda typowe japońskie miasto? Ustawienie budynków itd.
Nie można nic wcisnąć, jeden budynek na drugim.
Dokładnie, nie ma miejsca między nimi. Zwłaszcza w Tokio, które jest najbardziej zaludnioną aglomeracją na świecie. Wszelkie otwarte przestrzenie są przeważnie zabierane pod budynki, czasem pod szkoły. Przy czym boiska szkolne są zazwyczaj piaszczyste albo jest to piach wymieszany ze żwirem.
Każdego miesiąca musimy brać udział w losowaniu slotów, na to w jakich godzinach możemy używać boiska albo hali gimnastycznej! Nie ma tak, że jesteś pewien godzin treningów na dwa miesiące do przodu, przede wszystkim musisz mieć szczęście w losowaniu. Na prowincji jest inaczej. Są sztuczne, ale i naturalne, ale w Tokio nawet tego brak.
To jest paradoks, że w Polsce jest wiele boisk, a mało kto na nich gra. W Japonii piłka nożna jest bardzo popularna, jeśli chodzi o sport dzieci i młodzieży, zdecydowanie numer 1, ale nie ma gdzie trenować. Też trzeba pamiętać o klimacie japońskim. Jest upalnie i bardzo wilgotno, więc naturalne boiska jest trudno utrzymać. Sztuczna murawa jest super, ale jest tego mało. Dam ci przykład. Mieszkam w dzielnicy Nerima, w której jest 500 tysięcy ludzi, a są tutaj… dwa sztuczne boiska!
Uprzedziłeś moje pytanie o hierarchie dyscyplin sportowych w Japonii….
Baseball i piłka nożna są wiodącymi sportami, ale moim zdaniem piłka jest najpopularniejsza.
Czy w Japonii też jest trend mówiący o tym, żeby nie „specjalizować” dzieci w jednej dyscyplinie od najmłodszych lat, tylko dbać o ich rozwój, np. za sprawą sportów walki? Jednym z pierwszych skojarzeń, jeśli chodzi o japoński sport, są przecież sztuki walki.
Tak i to jest bardzo dobre, że większość dzieci ma kilka aktywności fizycznych. Poza piłką, najczęściej jest to pływanie i karate, czasem judo. Sporty walki poprawiające gibkość, zwinność dają później nam komfort pracy. Dzieci są rozwinięte, mają dobrą koordynacje i to mi się podoba.
Nowoczesne technologie u dzieci mają zabijać chęć aktywnego spędzania czasu. Skoro w Japonii jest mnóstwo tych nowinek, czy dzieci są sprawne?
Tutaj dużo czasu dzieci i dorośli spędzają na powietrzu. Rodzice przykładają do tego dużą uwagę. Odniosłem wrażenie, że w Polsce aktywność fizyczna często nie jest mile widziana. Gdy dziecko gra dużo w piłkę, dostaje burę i pytanie: – „Dlaczego się nie uczysz”?. Tutaj tego nie ma – wyjdź na dwór, idź do parku, zrób coś. Takie wsparcie jest bardzo ważne od rodziców i parki są pełne ludzi. To też jest paradoks, gdyż nie ma warunków, a dzieci jest mnóstwo. Trzeba wiedzieć, że park w Japonii to drzewa, ale nie ma trawników, jest żwir czy piach. Jak pokazuje im parki w Polsce, całe zielone, aż nie mogą uwierzyć, że tak to może wyglądać.
W lecie, gdy pyli, jesteś cały brudny od tego piachu, w zimie z kolei zimno jak cholera. Warunki nie są najlepsze, ale ludzie, w tym dzieci, chcą uprawiać sport i garną się do tego.
Jak wygląda praca z dziećmi pod kątem relacji trener-dziecko?
Wpojony szacunek do starszych od dziecka. Słuchają i trener jest autorytetem dla nich. Od samego początku masz taki handicap, że przychodzisz na pierwszy trening, dzieci siedzą i tylko czekają aż coś im powiesz i dasz zadanie do wykonania. To jest coś w rodzaju autorytetu i podziwu. Wydaje mi się, że japońskie dzieci są bardziej ułożone, choć są tacy, którzy rozrabiają.
Są też przypadki, gdy ojciec chce żeby ich dzieci były piłkarzami. Wtedy takie maluchy wariują, nie słuchają i robią, co chcą. Jednak nie mam prawa być na nie zły, tylko na rodzica, który wepchnął je tam na siłę. To jednak wyjątki, może 2-3% wszystkich. Ogólnie, gdy dziecko przychodzi – słucha. Bez względu na poziom czy jest dobre, czy słabsze, zawsze wykonuje zadania. Nie ma czegoś takiego, że zacznie pyskować albo powie, że tego nie zrobi. Jak coś powiesz, ma być zrobione.
Rodzice też są tutaj bardzo ważnym aspektem. Jest ten trójkąt rodzic, dziecko i trener. Co ważne, najczęściej rodzice są po stronie trenera. Np. jeśli ja nie wpuszczę na boisko chłopaka X, gdyż rozmawiał podczas odprawy i nie słuchał. Rodzic się spyta, dlaczego nie grał i gdy mu wytłumaczę taką sytuacje, że jego dziecko kompletnie mnie ignorowało i drużynę, mimo kilkukrotnych uwag, wtedy taki rodzic często powie: – „Dobrze zrobiłeś, w następnym meczu też możesz go nie wpuszczać”. W Polsce byłoby odwrotnie – wina trenera, który bierze za to pieniądze, więc powinien potrafić zachęcić dziecko. Różnica dająca komfort pracy.
Wiele osób zapomina, że rodzice w sporcie dzieci są bardzo ważną częścią.
Rodzice wspierają w wielu aspektach. Finansowym, czasowym, także mentalnym. Są różne przypadki, ale generalnie pomagają w pracy.
Jak wyglądają ceny za kursy trenerskie?
Wydaje mi się, że podobnie jak w Polsce. Stosując przelicznik 100 jenów na 3,5zł. Według tego kurs D kosztuje około 700 zł, C zrobię za 2500, B to kwota 5000, z kolei A zrobię za 10-12 tysięcy złotych.
W przeliczeniu dużo wyższe kwoty. W Polsce UEFA Grassroots C zrobimy ponad trzy razy taniej, a pozostałe kursy mniej więcej dwa i pół razy taniej.
Rzeczywiście, ale moje wyobrażenie było inne. Myślałem, że w Polsce jest drożej.
Skoro jesteśmy przy finansach. Na ile mogą liczyć trenerzy?
Osób takich jak ja, które utrzymują się tylko z trenowania jest niewiele. Najczęściej są nimi właściciele klubów lub szkółek. Miałem szczęście, że udało mi się zostać pełnoprawnym trenerem. Jeżeli jesteś trenerem bez doświadczenia i masz licencje D lub C, ale jesteś średnio rozgarnięty i masz tylko papier, nie możesz liczyć na zbyt wiele. Pracujesz dorywczo mniej więcej za 1000 jenów na godzinę – 35 złotych.
Oprócz tego, gdzie pracuję teraz, świadczę usługi treningów indywidualnych. Jeśli w klubie, w którym pracuje, skończyłem dany dzień, jadę do innego klubu i tam przeprowadzam gościnną jednostkę, trwającą pomiędzy 90 a 120 minut, za którą dostaje 5000 jenów, czyli około 170-180zł.
Jak często trenujecie?
Przeważnie zespoły młodzieżowe trenują 2-3 razy w tygodniu, plus jakaś weekendowa aktywność – mecz, sparing albo turniej. Tych ostatnich nie brakuje.
Ja pracuje siedem dni w tygodniu. Jeśli nie ma treningu w klubie, jadę do szkółki i nie ma w zasadzie dnia, żebym od rana do wieczora miał wolne. Oczywiście te treningi są popołudniami i wieczorami, więc też w domu pracuje planując przy komputerze itd.
Czy masz jakąś osobę, która jest nad tobą i nadzoruje prace? Chodzi o merytoryczne aspekty.
Gdy zaczynałem otrzymywałem plany treningowe, mikrocykle i konspekty, ale z biegiem czasu dostałem większą dowolność. Od półtora roku jestem „head coachem” w szkółce i klubie. Teraz ja przygotowuję plany treningowe dla trenerów, którzy pracują dorywczo. Oni organizują treningi, które planuję.
W klubie mam dwie kategorie – U9 i U10 – ale przygotowuje też konspekty dla U7 i U8. Przy czym 75% jest zaplanowane przeze mnie, a pozostałe 25% jest dla trenera, by on coś włożył od siebie.
U11 i U12 prowadzi mój boss, który jest świetnym trenerem, ale ma kompletnie inne podejście do piłki. Ludzie się często śmieją, jak my możemy pracować razem, skoro mamy kompletnie odmienne wizje pracy. Mniej więcej jak Mourinho i Guardiola. Dlatego on swoje kategorie prowadzi sam i nie miesza się w moje.
Jaki jest twój pomysł?
W najmłodszych kategoriach nie chce wygrywać meczów, tylko uczyć dzieci grać w piłkę. Powtarzam to rodzicom przychodzącym na dzień testów. Jeśli chcą trenera, który zapewni im wiele zwycięstw, powinni się zastanowić nad tym, czy dobrze wybrali. Natomiast, jeśli chcą szkoleniowca, który sprawi, że dziecko będzie uczyło się piłki i miało do niej dostęp na treningu, wtedy dobrze trafili.
Lubię grę podaniami, utrzymywanie się przy piłce, wychodzenie spod pressingu krótkimi, szybkimi podaniami. Dla mnie ważniejszym niż strzelenie gola jest to, żeby nie oddać przeciwnikowi piłki.
W Japonii jest dużo gry 1×1 i jeśli jest utalentowane dziecko, w wielu klubach ustawiają go na skrzydle. Wtedy często taki gracz dostaje piłkę od bramkarza po wybiciu. Taki chłopak drybluje kilku przeciwników i wrzuca piłkę do wysokiego napastnika, który strzela. U mnie tak nie ma. W moim modelu gry, zanim oddamy strzał, każdy ma dotknąć piłkę przynajmniej raz i tak sobie tworzymy akcje. Nie zawsze to wychodzi, ale to jest coś, w co ja wierzę.
Trzeba pamiętać, że gramy od najmłodszych kategorii wiekowych 8×8. Są też turnieje i mecze, gdzie się gra 5×5 czy 6×6, ale w oficjalnych rozgrywkach 8×8, co jest kompletną paranoją.
Przy 16. osobach na boisku, ten czas przy piłce na jedno dziecko jest naprawdę niewielki.
De facto dwie, trzy osoby mają piłkę na dłużej, a reszta bez szans. Dlatego gramy pozycyjnie.
Na co stawiasz w treningu?
Dużo małych gier, głównie w przewadze. Nie robię większych gier niż 4×4 plus bramkarze. Przeważnie 4×3 czy 4×2. Po to, żeby zawodnicy wiedzieli, co mają robić, kiedy mają piłkę, ale też wtedy, gdy ją odzyskują, tracą. Fazy przejściowe są ważne, więc zawodnicy po prostu muszą być przygotowani na każdą sytuacje i nie mogą się zatrzymywać w niej.
Unikasz formy ścisłej?
W normalnym treningu tak, ale w indywidualnym pojawiają się takie środki. Jednak nawet, gdy robię takie ćwiczenia, zawsze dorzucam jakiś element decyzyjności. Np. rzędy ustawione na skos, tak by musieli zwracać uwagę na pozostałych ćwiczących.
Jakie różnice widzisz pomiędzy młodym polskim piłkarzem a japońskim?
Staram się śledzić rozgrywki młodzieżowe w Polsce. Na podstawie oglądania Pucharu Tymbarku uważam, że japoński 12-latek jest technicznie dużo lepszy, to przepaść.
Generalnie Japończycy mają taki plan, żeby do 2050 roku zostać mistrzami świata. To jest ich cel i wierzą w jego realizację. Może być ciężko, ale sporo też tych zawodników wypuszczają na rynek międzynarodowy.
W Polsce kluby mają drużyny młodzieżowe np. od U6 do seniorów włącznie. Tutaj tak mają tylko najwięksi. Mój zespół, gdzie obecnie pracuje, trenuje młodzież tylko do U12. Kończą ten wiek i przechodzą do innego zespołu, w którym szkoli się dzieci w wieku gimnazjalnym. Gdy skończą gimnazjum, przechodzą do kolejnego, który jest stricte juniorski.
Czyli taka specjalizacja pod kątem konkretnych kategorii wiekowych.
Tak, dokładnie. Po liceum grają w lidze uniwersyteckiej, która jest naprawdę dobra. Jest niewiele przypadków, że zawodnik U18 kończy liceum i dostaje kontrakt z profesjonalnym klubem w J1 czy J2. Przeważnie idzie na studia, gra w lidze uniwersyteckiej, odbiera dyplom po trzech latach i dopiero wtedy wchodzi do jakiegoś zespołu.
Liga uniwersytecka jest takim oknem wystawowym?
Tak, jest siatka skautów, którzy tam szukają i potem biorą tych zawodników do wspomnianych lig. Dlaczego w Polsce i całej Europie było tak wielu Japończyków kilka lat temu? Japonia otworzyła się na świat. Wielu zawodników, nieźle wyszkolonych, nie załapało się u siebie, więc ruszyli w świat, do Europy. Powstało sporo firm, które zajmowały się tym, żeby ułatwić taką wyprawę i początki w nowym miejscu. Szukali takich zawodników na miejscu i brali ich do jakichś niższych lig w Polsce czy na Łotwie. Ile oni mogli tam zarobić? Może tysiąc złotych. Te firmy fundowały im minimalną krajową japońską, czyli 4-5 tysięcy złotych, żeby mogli w spokoju żyć skupiając się na swojej pracy. Jeśli im się uda, jak takiemu Akahoshiemu, który grał w Pogoni i potem poszedł do rosyjskiej Ufy, później takie firmy odbierają pieniądze z nawiązką. Biznes.
Inwestycja w wielu i jeśli, któryś wypali, wtedy zarabiają.
Mam takiego znajomego, który właśnie nie załapał się do profesjonalnej ligi w Japonii, więc zrobił sobie papiery trenerskie. W międzyczasie firma znalazła mu klub w drugiej lidze w Tajlandii. Pojechał i gra w pełni profesjonalnie, zarabia niezłą kasę. Oni są otwarci, próbują, bo wiedzą, że nawet, jeśli nie wyjdzie, mają dyplom uczelni i znajdą sobie pracę. Dopóki mogą, starają się sprawdzić swoje możliwości na świecie. Skoro są dobrzy technicznie, piłka się ich słucha, to jest na nich popyt.
Rozmawiał Rafał Szyszka