Czyny społeczne to relikt przeszłości i minionego ustroju. Dzisiaj coraz trudniej spotkać się z bezinteresownością, a jeśli chodzi o pracę, temat marginalny. W zasadzie ktoś coś słyszał, ale żeby zobaczyć na własne oczy, raczej niewykonalne. W piłce nożnej jest jednak grono wolontariuszy, którzy wykonują tytaniczną pracę, często w jakimś stopniu „zastępując” działy marketingowe w klubach, którym kibicują. To wszyscy ci, którzy tworzą nieoficjalne, kibicowskie strony poświęcone swoim ulubionym klubom.
Jeśli kibicujesz drużynie X, prawdopodobnie informacje o losach piłkarzy, trenerów czy działalności bieżącej klubu możesz znaleźć na oficjalnej stronie, a także stronie lokalnych mediów. Być może masz szczęście i twój klub jest popularny, więc zajmą się nim media ogólnopolskie, jednak to nadal często mało i tematy są albo napisane „po łebkach”, albo po prostu brakuje szerszej znajomości tematu, kontekstu itd.
Tego nie brakuje ludziom, którzy cały swój wolny czas poświęcają na działalność para-dziennikarską. Sami się tak nie nazywają, ale często dostarczają jakość materiałów niedostępną nawet w czołowych redakcjach. Dlaczego? Po prostu interesują się tematem, znają odpowiednie osoby, co pomaga im w dotarciu do informacji zza kulis.
Chcesz poczytać o Śląsku Wrocław? Wchodzisz na ŚląskNet.com. Interesują cie losy Widzewa? Wybierasz WidzewToMy.net. Z kolei kibice GKS-u Katowice dużo się dowiedzą czytając GieKSa.pl. Przepytałem kolejno Krzysztofa Banasika, Kamila Pycio i Piotra Koszeckiego, którzy pokazali nam, jak wyglądają redakcje takich stron od kuchni.
O co pytałem? M.in. o różnice między nimi a mediami lokalnymi, które niby profesjonalne, to często dużo gorzej poinformowane. Relacje z klubem również są kluczowym aspektem, podobnie jak pieniądze, bez których – nie oszukujmy się – trudno dzisiaj funkcjonować, nawet w takich redakcjach. Poza tym, skąd kibic popularnego klubu ma wiedzieć, gdzie szukać informacji, skoro nierzadko bywa, że tych stron piszących o klubie X jest kilka. Jak odbierają konkurencje i przede wszystkim, ile czasu poświęcają na swoje dodatkowe hobby.
***
Przygotowując ten tekst zastanawiało mnie, dlaczego często kibicowskie strony znacznie lepiej potrafią „opakować” dany klub medialnie, aniżeli lokalne radia, telewizje czy gazety. W końcu ci pierwsi robią to na zasadzie wolontariatu, a dla drugich to praca, za którą dostają, może nie najwyższe, ale jednak pieniądze.
– Dziennikarz zazwyczaj obsługuje wiele klubów i codziennie musi tworzyć nowe teksty. Nasza redakcja liczy kilkanaście osób, poświęca się jednemu klubowi, więc już na starcie ma przewagę w mocach przerobowych. Poza tym za GKS-em Katowice, jak za większością klubów w kraju, nie jeżdżą po Polsce żadni dziennikarze, jedynie media oficjalne i kibicowskie – rozpoczyna Piotr Koszecki. Wtóruje mu Krzysztof Banasik, redaktor naczelny Śląsknet.com. – Nasza strona jest stricte związana z jednym klubem. Natomiast media tradycyjne mają trochę więcej sportów i klubów do opisania – we Wrocławiu mamy jeszcze np. żużel, koszykówkę, siatkówkę czy wyścigi konne. Są inne kluby w regionie – Zagłębie Lubin, Miedź Legnica czy Chrobry Głogów, które też z perspektywy lokalnych mediów są ważne i musi się dla nich znaleźć przestrzeń. Dodatkowo dziennikarzy w lokalnych mediach jest coraz mniej, więc siłą rzeczy nie są w stanie dostarczać tyle treści, ile my możemy, współpracując z kilkunastoma osobami. W normalnym sezonie jesteśmy w stanie dostarczać 40 newsów tygodniowo. Generalnie 160-180 materiałów w miesiącu, a w tym są newsy, zapowiedzi, analizy, relacje, galerie czy od niedawna nagrywamy podcasty. Nieskromnie powiem, że jest to liczba robiąca duże wrażenie. Mamy kilkanaście osób zaangażowanych w pracę na stronie. Niech jedna osoba napisze jeden tekst i już tego jest sporo. Każdy ma swoje stałe teksty w działach. Mamy wszystko rozplanowane na konkretne dni – wyjaśnia fan Śląska.
Trochę inaczej na sprawę patrzy Kamil Pycio z serwisu Widzewtomy.net, który wskazuje przede wszystkim na „zacofanie” w lokalnych mediach. – Mówiąc szczerze, to ten fakt akurat kompletnie mnie nie dziwi. Łódzkie media sportowe – zwłaszcza gazety – poziomem delikatnie mówiąc nie zachwycają, bo poza kilkoma wyjątkami tworzą je ludzie, którzy mentalnie wciąż są trzydzieści lat do tyłu. U nas ta znajomość nowych technologii odgrywa bardzo dużą rolę, przede wszystkim robimy to jednak z pasji, a nie dla pieniędzy. Nikt z nas nie traktuje tego jak pracy, no bo przecież dla nikogo nią nie jest.
Klub dla kibica czy kibice dla klubu?
Inną ważną kwestią, są relacje na linii kibice-klub. Mówi się, że kibice powinni być na dobre i na złe ze swoją drużyną i trudno się z tym nie zgodzić. Jednak trzeba pamiętać, że fani każdego klubu chcą, żeby w klubie było dobrze, a co za tym idzie decyzje były podejmowane racjonalnie. Jeśli nie są, zawsze będzie można to skrytykować. Choćby za sprawą takich stron, których główną siłą jest NIEZALEŻNOŚĆ, której nie ma – bo i być nie może – na oficjalnych klubowych kanałach.
Teoretycznie dla klubu jest to dodatkowa forma marketingu, budowa tożsamości, ale nie zawsze jest kolorowo. – Podczas wielu lat działania (portal powstał w marcu 2012 roku, ale wywodzi się z gazety meczowej „Bukowa”) zdarzyły się różne sytuacje. Były pretensje, głównie z sekcji piłkarskiej, np. o oceny, felietony, ale w większości były absurdalne. Gdy dochodziło do spotkania i wyjaśniania, to praktycznie nigdy nie usłyszałem czegoś, z czym mógłbym się zgodzić. Bardzo często padało: „ja tej strony nie czytam, ale ktoś mi mówił, że było to i tamto” i zazwyczaj „tego i tamtego” na stronie nie było. To o czym rozmawiać? Kiedyś podchodziłem do tego bardziej emocjonalnie, teraz nie interesuje mnie to, co o nas myśli x czy y z klubu – działamy dla kibiców i tylko to się liczy – rozpoczyna Koszecki, którego słowa – zwłaszcza ostatnie – są przyczynkiem do tego, co mówił Pycio. – Przede wszystkim w WTM przyjęliśmy zasadę, że jesteśmy nie dziennikarzami, a kibicami Widzewa i to dobro klubu jest dla nas najważniejsze. Dlatego nie piszemy o plotkach transferowych, o których wiemy, dopóki nie napisze o nich inne źródło, często z jakimiś informacjami czekamy na pojawienie się oficjalnego komunikatu. Oczywiście czasem chcemy być z czymś pierwsi, ale robimy to tylko wtedy, gdy wiemy, że pojawienie się u nas takiego newsa nie popsuje jakichś planów klubu.
– A relacje? Tak jak w małżeństwie, bywa różnie. Raczej ze wszystkimi staramy się żyć dobrze, choć jeden z poprzednich trenerów Widzewa bardzo nas nie lubił, w sumie sami nie wiemy, dlaczego. Czasem są jakieś nieporozumienia, czasem wydaje nam się, że niektórzy w klubie nie rozumieją tego, jak olbrzymią machiną medialną jest Widzew, ale zdecydowaną większość stanowią pozytywne kontakty – kończy kibic Widzewa i porusza kwestię zrozumienia. Ta według Krzysztofa Banasika jest kluczem do dobrych relacji we Wrocławiu pomiędzy Śląskiem a redakcją Śląsknetu. – Wydaje mi się, że klub nam ufa trochę bardziej. Jesteśmy jedyną nieoficjalną stroną Śląska, więc mamy czasem takie informacje, których nie ma nikt inny. Mamy regularny kontakt z rzecznikiem prasowym, który… był jednym z nas i właśnie ze ŚLĄSKnetu trafił do klubu. Generalnie takie redakcje jak nasza są dobrym miejscem do rozwoju. Współpracujemy m.in. z Dolnośląską Szkołą Wyższą we Wrocławiu w zakresie praktyk dziennikarskich. W ŚLĄSKnecie swoją przygodę z dziennikarstwem zaczynali m.in. Michał Zachodny (obecnie PZPN) czy Andrzej Gomołysek (taktycznie.net).
Budujemy zaufanie i też klub pomaga nam w działalności na tyle, ile może sobie pozwolić. Nasza redakcja istnieje 19 lat, więc jesteśmy jedną z pierwszych w Polsce w takim typie. Znają nas piłkarze, nie tylko obecni. Np. Darek Sztylka, dzisiaj dyrektor sportowy, wie dobrze kim jesteśmy, zna nas osobiście i szanuje naszą pracę, która jest społeczna. Było też kilka miłych rzeczy ze strony trenera Laviczki. Czasami spotykając się po meczach, dziękował nam, że jesteśmy i dodatkowo promujemy klub.
Jeden zawodnik wprost powiedział, że woli porozmawiać z nami, bo wie, że nie przeinaczymy jego słów, gdyż wiemy jaki jest cel naszej działalności. Nie jest to zarabianie, tylko dostarczanie czytelnikom ciekawych materiałów związanych z klubem. Sztab i piłkarze moim zdaniem trochę na nas patrzą, bo jesteśmy obecnie prawie na wszystkich meczach i treningach otwartych.
Klub też podkreśla, że mamy dużą odpowiedzialność, bo na zewnątrz jesteśmy odbierani jako strona Śląska, której informacje o klubie są sprawdzone. Musimy uważać, co publikujemy, ale jesteśmy w pełni niezależni. Jeśli jest negatywna informacja o klubie albo ktoś z naszej redakcji krytycznie odnosi się do działań klubu, nie ma cenzury.
Za darmo
Pieniądze to zawsze drażliwa kwestia. Zwłaszcza w świecie kibicowskim. Z jednej strony osoby piszące na wspomnianych stronach wykonują świetną i bardzo potrzebną pracę, a z drugiej strony w ciekawy sposób ujął to Piotr Koszecki. – Nikt z GieKSa.pl nie dostaje pieniędzy za swoją działalność, tak samo jak żaden np. ultras nie dostaje pieniędzy za stworzenie oprawy – trafiając w punkt. – Nasza strona jest prowadzona przez i dla kibiców. Redaktorzy podczas spotkań wyjazdowych nie płacą za transport (np. paliwo lub bilet pociągowy) – to jedyny „bonus”. Raz w roku zabieramy wszystkich do knajpy i tam też redakcja za zabawę nie płaci. Sponsorzy zgłaszają się w większości sami i zazwyczaj są związani ze środowiskiem kibicowskim. Niestety nie mamy czasu na poważnie zająć się szukaniem firm, które chciałyby się u nas reklamować, więc ta działka mocno kuleje. Strona jest finansowa jednak przez samych kibiców – w tym roku z sukcesem zakończyliśmy zbiórkę na pokrycie kosztów działalności GieKSa.pl i forum internetowego w 2018 i 2019 roku. Zebraliśmy całość potrzebnej kwoty – ponad 13 tys. złotych – podsumowuje ten aspekt działalności kibic Gieksy.
Głównie jednak trzeba dopłacać do takiej pasji. – Powiem tylko tyle, że kilkukrotnie (nawet ostatnio kilka dni temu) spotykałem się z zarzutem, że zarabiamy na Widzewie. Nikt z Redakcji WTM nie zarobił na tym nawet złotówki, a ile wydaliśmy, to ja po paru miesiącach przestałem liczyć – kontynuuje z uśmiechem Pycio.
Nieco więcej na ten temat opowiada Banasik. – Odnośnie zarobków – nie mamy działalności gospodarczej, więc nie możemy czerpać korzyści. Mamy reklamy z Google, które są na stronie. Te kwoty są jednak na tyle symboliczne, że dzięki nim udaje nam się, co najwyżej wyjść na zero. Możemy pokryć koszty wyjazdów, bo słyniemy też z tego, że zawsze jesteśmy na meczach wyjazdowych, w przeciwieństwie do lokalnych mediów. Nawet, gdy Śląsk grał w europejskich pucharach, też tam byliśmy. Poza tym dochodzą koszty sprzętowe, utrzymania strony, itd. Nic nie zostaje i nic nie zarabiamy – rozwiewa wątpliwości kibic Śląska
Od początku roku dodatkowo uruchomiliśmy Patronite, dzięki któremu miesięcznie wpływa około 400zł, ale są to wpłaty dokonywane na konkretne cele – mogliśmy dzięki temu np. opłacić bezprzewodowy Internet i modem. Ponadto staramy się pozyskiwać sponsorów, którymi często byli bukmacherzy – najczęściej współpracujący z klubami.
Skoro nie zarabiamy, musimy szukać motywacji wewnętrznej. Czerpać z tego jakąś przyjemność. Mogę powiedzieć z dumą, że wiele pochlebnych informacji przychodzi do naszej redakcji. To bardzo nas nakręca, podobnie jak wsparcie od Patronów. Nie robimy tego dla pieniędzy, tylko po to, żeby dostarczać materiały, które ludziom mają się podobać.
Mieliśmy różne okresy. Strony takie jak nasza są uzależnione od pasji i czasu ludzi ich tworzących. Dopóki są ludzie, poziom zostanie. Jeśli ja czy inne osoby stracą jedno lub drugie, wtedy nie wiem jak strona mogłaby przetrwać, ale robimy wiele, żeby nasi współpracownicy czuli się w redakcji dobrze, żeby się rozwijali i mieli z tego satysfakcję.
Dla każdego starczy miejsca czy konkurencja?
Im większy klub, tym więcej kibiców, więc pojawia się też konkurencja albo „konkurencja” dla wyżej wymienionych portali. Dla przykładu kibice Legii mogą czytać informacje o swoim ulubionym zespole na legioniści.com, legia.net czy legia.info, a zapewne gdyby prześledzić jeszcze inne małe portale czy profile w mediach społecznościowych, można byłoby doliczyć się tego znacznie więcej.
– W Katowicach mamy aktualnie praktycznie tylko GieKSa.pl, jeśli chodzi o kibicowskie media. Jest co prawda strona GieKsiarze.pl, ale to głównie portal z galeriami. Oprócz tego jest jeszcze strona oficjalna. Na Facebooku profili związanych z GKS Katowice jest wiele, ale nieoficjalnym piszącym o klubie pod kątem także sportowym, jest tylko nasz. Cała reszta fanpage opiera się głównie na kwestiach kibicowskich. Nie ma żadnej konkurencji czy rywalizacji – rozpoczyna wątek Koszecki.
We Wrocławiu Śląsknet wydaje się być monopolistą w tym zakresie. – Pozostałe fanpage są dla nas dodatkowymi platformami do promowania naszych materiałów, bo często też jesteśmy członkami różnych grup. Ponadto ściśle współpracujemy ze Stowarzyszeniem Kibiców Wielki Śląsk, więc jeśli mają coś ciekawego dla nas, podsyłają nam materiały czy linki, które później publikujemy – dodaje Banasik.
Najciekawiej jest pod tym względem w Łodzi. Trudno się dziwić, skoro Widzew od kilku lat nie ma najmniejszego kłopotu z wypełnieniem nowego stadionu. – Ja uważam, że obecnie nie mamy żadnej konkurencji. Był widzewiak, z którym często średnio było nam po drodze, ale zawsze wzajemnie napędzaliśmy się do tego, kto np. jako pierwszy wrzuci jakiegoś newsa albo jakąś wypowiedź z konferencji. Widzewiaka kupił klub, prawie cała redakcja poszła do oficjalnej strony, więc te czasy się skończyły. Na razie na horyzoncie żadnego stricte konkurenta dla nas nie widać, ale fajnie, że rozwijają się inne projekty, np. kibicowskie Radio Widzew, które jest naszym partnerem.
A profile w mediach społecznościowych? Sam wiele obserwuje, i mnóstwo robi dobrą robotę, ale to też zupełnie inny target. Chociaż swego czasu, na jednym wyjeździe mieliśmy duże problemy z dostaniem akredytacji, bo poskładały sobie jakieś fanpage „Najpiękniejsze kibicki Widzewa” z 30 polubieniami, a klub-gospodarz postanowił jednogłośnie odrzucić wszystkie wnioski. No ale udało nam się wejść – kończy ciekawą anegdotą Pycio.
Czas to pieniądz
Nie oszukujmy się, czas jest kluczowym aspektem dla osób piszących na tych stronach. Każdy ma swoją pracę, która zajmuje kilka godzin dziennie, do tego dochodzą obowiązki rodzinne, dzieci oraz prywatny czas przeznaczany np. na aktywność sportową. Rekordzistą wśród przepytanych przez nas osób, jest Krzysztof Banasik. – Zależy od osoby. Jedni są bardziej aktywni, inni mniej. Za siebie mogę powiedzieć, że średnio, licząc tydzień z meczem u siebie, jest to około 20-30 godzin tygodniowo, które dodatkowo poświęcam na stronę. Wracam z pracy, odbieram dzieci ze żłobka i przedszkola, jestem o 17 w domu, dwie godziny dla rodziny, później dzieci idą spać i mam trochę czasu dla strony. Oczywiście do czasu, gdy żona nie ma pretensji (śmiech). Bywały z tego powodu ciche dni, ale ja jestem wierny ŚLĄSKnetowi na zawsze! Na wyjazdy raczej nie jeżdżę, głównie przez wzgląd na rodzinę. Jeśli pojadę, to Lubin czy Legnica, czyli te najbliższe – podsumowuje swoją pracę na portalu Banasik.
Niektórzy jednak mają sposobność „pracy w pracy”. – Ja mam akurat taką pracę, że cały czas jestem przy komputerze, więc jeśli jest potrzeba, zamiast iść na przerwę, mogę wejść na stronę i coś napisać. Jednak nigdy nie liczyłem, ile czasu to zajmuje. W trakcie normalnego czasu jest o tyle łatwiej, że schemat newsów jest zachowany. Tu galeria, tu „11” kolejki, wypowiedzi, a teraz trzeba baaaardzo kombinować. Z drugiej strony, mimo wszystko z pożytkiem dla strony, bo robimy takie cykle, na w normalnych warunkach nigdy nie byłoby czasu – mówi fan Widzewa.
Od nieco innej strony widzi to kibic GKS-u Katowice. – Codziennie to będzie około godziny, ale ja mam dość wąską działkę w samej redakcji, bo zajmuję się głównie organizacją. Najwięcej piszący to w tygodniu meczowym poświęcają pewnie z dwa dni – jeden na wyjazd, drugi na stworzenie kilku/kilkunastu tekstów. Na meczach u siebie czy bliższych wyjazd tych godzin jest pewnie mniej, warto też dodać, że skład meczowy się zmienia, więc to nie jest też tak, że jedna osoba tydzień w tydzień „oddaje” nam dwa dni – opisuje system pracy na portalu Gieksa.pl Koszecki.
***
Ciekawą kwestią jest sprawa akredytacji prasowych, bez których dużo trudniej funkcjonować, zwłaszcza w przypadku meczów wyjazdowych, na których wszystkie redakcje pojawiają się, niezależnie od miejsca spotkania. – Za moich czasów nie było jeszcze przypadków, żebyśmy nie weszli tam, gdzie chcieliśmy. Czasem trzeba było się trochę „przepychać” z klubem, ale generalnie odzew jest pozytywny. Przypominam, że nie jeździmy w 2 osoby, tylko zdarzało się nam nawet w osiem! Oczywiście w wyższych ligach pewnie będzie trudniej, ale na razie o tym nawet nie myślimy – mówi redaktor WidzewToMy.net i wtóruje mu naczelny ŚląskNet.com. – Generalnie nie mamy kłopotów z akredytacjami, gdyż – tak jak mówiłem – poza nami praktycznie nikt z mediów nie jeździ z Wrocławia na mecze Śląska. Poza tym staram się zawsze porozmawiać wcześniej z rzecznikiem prasowym i opowiedzieć, jak pracujemy i co robimy i w większości spotykamy się ze zrozumieniem – tłumaczy Banasik, który jednocześnie dopowiada, że w jednym z aspektów byli prekursorami. – Jako pierwsi w Polsce zaczęliśmy robić relacje radiowe w połączeniu z wideo na trybunach. Dwie kamery – jedna na młyn gospodarzy, druga na sektor gości i transmitujemy to na żywo na YouTube – kończy.
***
Na koniec Krzysztof Banasik i Kamil Pycio podzielili się sytuacjami zakulisowymi, które pokazują, że w takiej pracy zdarzają się sytuacje każdego rodzaju.
Samolotem na mecz
Nie wiem, jak wygląda to w przypadku wielu stron, ale mamy kontakt z zaprzyjaźnionym portalem Lechia.net i jeden z ich redaktorów do Wrocławia na mecz Śląsk-Lechia przyleciał samolotem, bo akurat były tanie połączenia. My też kiedyś organizowaliśmy wylot na mecz, bo było taniej niż samochodem. Na podstawie swojego doświadczenia absolutnie podziwiam ludzi, którzy tam działają, bo wykonują czarną robotę. Są solidnym uzupełnieniem tego, co się pojawia w mediach klubowych i dużych mediach. To jest pasja i hobby! Jestem w tym od 13 lat, ale są ludzie jeszcze dłużej będący u nas w redakcji.
Gratulacje prezesa
Śmieszna sytuacja z tego samego wyjazdu, o którym pisałem wyżej: w poniedziałek dostaliśmy info, że wszystko przyznane, w piątek wieczorem (mecz w sobotę) – zero akredytacji, bo za duże zapotrzebowanie (na miejscu okazało się, że prasówka była w 75% pusta). Ostatecznie po bardzo długich bojach wywalczyliśmy chyba 3 akredytacje i 3 bilety, ale te bilety w większości dostali fotografowie, co powodowało, że w teorii nie mogli wejść na murawę. Ale dla nas nie ma, że nie można, i zrobiliśmy tak, że cała ekipa weszła dokładnie tam, gdzie chciała, a później nawet prezes tego klubu nam pogratulował pomysłowości.
Folklor z perspektywy Ekstraklasy
Przypomina mi się mecz Śląska z czasów drugiej ligi. Bodajże rok 2007 z Pelikanem w Łowiczu. Pojechaliśmy wówczas na cztery auta, więc bardzo bogato. Pamiętam, że dwie osoby od nas pojechało z ówczesnym prezesem Śląska! Oprócz nas był tylko jeden dziennikarz z Wrocławia – Piotr Pietraszek z Radia Wrocław. Na miejscu nie było oczywiście żadnej trybuny prasowej, byliśmy ogrodzeni taśmą od reszty kibiców, laptopy mieliśmy na kolanach. Piotrek relacjonował mecz w radiu i gdy miejscowi kibice usłyszeli, że komentuje „pro-Śląsk”, zaczęli mu dokuczać. Przeszkadzali, wyzywali, itd. Jednak w przerwie znalazł się jeden sprawiedliwy wśród miejscowych, który przyszedł, przeprosił za pozostałych i… kupił mu kiełbasę ze stadionowego grilla.
***
Porozmawialiśmy z osobami tworzącymi serwisy trzech różnych klubów, ale to tylko wycinek całej rzeczywistości. Kapitalną pracę robią kibice Lecha, Legii, Lechii, Pogoni, Ruchu Chorzów, a także wielu wielu innych klubów. Bez względu na sympatie czy antypatie klubowe trzeba trzymać kciuki za wszystkie te osoby, w końcu promują kluby, są dodatkowym źródłem informacji i pokazują, że można tworzyć super treści bez wielkich pieniędzy, a czasami nawet dokładając do interesu.