Motor Lublin nikomu tego awansu nie ukradł

Julien Tadrowski i kibice | Fot. Tomasz Lewtak/motorlublin.eu

Zawsze staram się bezstronnie podchodzić do opisywanych przeze mnie rzeczy, spraw. Tym razem jednak tekst, w którym występuję jako kibic. Fan Motoru Lublin od wielu lat, chcący bronić dobrego imienia klubu, na którego losie mu zależy. Od soboty zmasowane ataki internetowe na lubelski klub, które po prostu po ludzku mi się nie podobają. Dlaczego? Bo z Motoru zrobiono, nie po raz pierwszy, tego najgorszego, który tutaj jest winny. A jedynym jego „przewinieniem” był fakt, że zgromadził tyle samo punktów, co Hutnik Kraków.

Awans Motoru a świętowanie

Od kilku, kilkunastu lat regularnie chodzę na mecze Motoru Lublin. Tam zaczynałem swoją przygodę z piłką nożną… W młodzieżowych drużynach z czasów LKP oraz obecnej Spółki Akcyjnej rozegrałem kilkadziesiąt, a może i ponad sto meczów. Oglądałem poczynania piłkarzy w czasach I ligi, gdy na Aleje Zygmuntowskie przyjeżdżała Lechia Gdańsk, Widzew Łódź, Górnik Zabrze czy Śląsk Wrocław.

Od kilku lat regularnie jeżdżę na wyjazdy i zwiedziłem kilkadziesiąt różnych obiektów. Niektóre stadiony, jak Hutnika czy KSZO, ale byłem również na obiektach, na których warunki, w których przyjmowano kibiców gości urągały jakimkolwiek standardom, jak słynna klatka w Daleszycach czy wcale nie lepsza „budowla” w Przeworsku. Byłem także w Wólce Pełkińskiej, gdzie autokary miały kłopoty z „łamaniem” się na zakrętach przejeżdżając pomiędzy domami w tej miejscowości nieopodal Jarosławia. Byłem w Oświęcimiu, gdzie autokar zakopał się do połowy kół, a także w Przemyślu na drewnianej trybunie. mam świadomość, że przygód z wyjazdów moi starsi koledzy po szalu mieli dużo więcej, ale mimo wszystko trochę człowiek przeżył w tej III lidze, którą wszyscy dookoła w Lublinie przeklinali. W końcu Motor kilka razy wyłożył się na ostatniej prostej. Raz w barażu z Olimpią Elbląg, raz w Radzyniu Podlaskim, gdzie kompromitacja 1:4 zakończyła genialną wiosnę drużyny pod wodzą Marcina Sasala.

Uwierzcie zatem, że ja i pozostali kibice Motoru, po stokroć byliby bardziej ucieszeni, gdyby mogli świętować awans po 34. kolejce sezonu. Najlepiej, gdyby decydujący gol padł w 90. minucie meczu w Zamościu. Wtedy moglibyśmy celebrować razem z naszymi przyjaciółmi z Zamościa, a później wrócić do Lublina i robić to samo na Placu Litewskim, co zapewne wielu uświetniłoby kąpielą w fontannie. Tak się jednak nie stało i nie stanie…

LZPN „gorszy” od MZPN-u

Najgłośniejszym zarzutem jest fakt, że LZPN decydował o całej sprawie. No decydował, bo kto niby miałby decydować? W ostatnich latach rozgrywki III ligi grupy 4. prowadziły inne wojewódzkie związki i to one decydowały w różnych sprawach. Oczywiście żaden z nich nie miał takiego kłopotu, jak pandemia koronawirusa i przedwczesne – moim zdaniem niepotrzebne – zakończenie rozgrywek.

Podnosiłem ten „argument” kilka razy na Twitterze, więc przytoczę go tutaj jeszcze raz. Rok temu, gdy trwała batalia prawna pomiędzy Podlasiem Biała Podlaska a Sołą Oświęcim nikt nie zająknął się o niesprawiedliwości. A przecież wtedy sytuacja była dużo bardziej klarowna. Wydawało się, że wszystko jest po stronie klubu z północy województwa lubelskiego. Mimo tego decyzja… Małopolskiego ZPN-u była korzystna dla Soły. Decyzja wydana już w trakcie przygotowań do sezonu 2019/20 dotyczyła sytuacji z… jesieni 2018 roku! Podlasie spadło z ligi i budowało skład na IV ligę, ale w niej nie zagrało. Nie zagrało, gdyż Soła Oświęcim kilka dni przed startem III ligi wycofała się, więc przywrócono do gry Podlasie. Nie trudno się domyślić, że czwartoligowy skład był najsłabszy w sezonie. Jakąś sprawiedliwością – dla nich – jest utrzymanie wszystkich drużyn.

Wtedy nikomu ta sytuacja nie przeszkadzała. W żadnym ogólnopolskim medium nie widziałem opisów tej sprawy. Wiecie dlaczego? Z całym szacunkiem do obu zainteresowanych, ale to małe kluby, które nikogo nie obchodziły poza ich lokalną społecznością.

Tutaj jednak chodzi o Motor Lublin i Hutnik Kraków. Zespoły z dużych miast, które do historii polskiej piłki coś wniosły, kilku zawodników wychowały itd. Najlepsze w tym wszystkim było to, że w Krakowie dmuchali na zimne, czytaj: histeria medialna rozpoczęła się kilka tygodni temu. Prezes Artur Trębacz i jego świta niemal codziennie lamentowała nad decyzją, która jeszcze nie zapadła. Osoba prowadząca konta Hutnika w mediach społecznościowych oskarżała o „wałki”, a każdy kto się nie zgadzał z „wyrokami” z Nowej Huty od razu był banowany. W końcu jedna jest racja…

Między młotem a kowadłem

W najtrudniejszej sytuacji znalazł się prezes Zbigniew Bartnik z LZPN-u. Od początku było wiadome, że co by nie zrobił, będzie źle.

Awans dla Motoru? Od razu zarzuty, że LZPN promuje swoich, a Bartnik w ogóle ma przeszłość w Motorze.

Awans dla Hutnika? W zasadzie koniec kariery działacza w województwie, gdyż nikt nie wybaczyłby w regionie decyzji promującej obcy klub, kosztem „swoich”.

Nie podobają mi się tweety mówiące, że pozostawienie decyzji w rękach LZPN-u to powrót do mrocznych czasów. Wyciąganie „Piłkarskiego Pokera”, lat 90. i w ogóle scen z pieniędzmi w kole zapasowym to absurd. Tyle że sam PZPN pozostawił decyzje w gestii LZPN-u i nawet więcej. Od najbliższego sezonu – 2020/21 – III ligi miały pójść pod kuratelę centrali, ale jednak jeszcze rok trzeba będzie się przemęczyć nad rotacyjną władzą, któregoś z wojewódzkich ZPN-ów.

Załóżmy jednak, że decyzję dotyczącą awansu do II ligi podjąć miałby PZPN. Nieśmiało przypomnę, że jednym z wiceprezesów jest Marek Koźmiński. Być może inni znają się lepiej, ale dla mnie po Zbigniewie Bońku i Macieju Sawickim, to numer trzy w związku. I musicie wiedzieć, że Koźmiński, który jest niezwykle zasłużoną osobą dla polskiej piłki, jest jednocześnie wychowankiem… Hutnika Kraków.

Na przyszłość – regulamin do poprawy

Z każdej kłopotliwej sytuacji trzeba wyciągnąć wnioski. Piłkarze lubią o nich mówić, zwłaszcza w przerwach trudnych dla nich meczów, ale tutaj naprawdę trzeba je wyciągnąć. Jak? Usprawnić regulaminy. Nikt nie przewidzi światowej pandemii, ale są inne powody, które mogą storpedować rozgrywki i je zawiesić, a potem zakończyć. Pod koniec XX wieku była w Polsce powódź tysiąclecia. Czy taka powtórka jest możliwa? Nie znam się, ale chyba tak. Może się zdarzyć, że w całej Polsce będzie powódź. Wtedy nie będzie możliwości ani trenowania, ani gry czy przemieszczania się z miasta do miasta.

Własnie na wypadek takich, nieprzewidzianych, sytuacji trzeba stworzyć zapisy precyzujące, jak powinny związki postępować. Np. jeśli zostanie rozegrana przynajmniej połowa meczów, to w przypadku równej liczby(niech związki pamiętają, że punkty są policzalne, więc o ilości nie może być mowy) punktów, decydują w pierwszej kolejności mecze bezpośrednie, ale pod warunkiem, że zostanie rozegrany jeden/dwa. Albo, że jeśli nie zostanie sezon dograny do końca, wtedy decyduje bilans bramkowy. Cokolwiek, co pomogłoby uniknąć takiej sytuacji. Tylko tyle i aż tyle. W pierwszej kolejności powinni pomyśleć o tym w związkach. Sami sobie mogą pomóc i oszczędzić kłopotów oraz zarzutów, jakie słuchamy dzisiaj.

Rafał Szyszka