Afrykańska dzicz cz.1

Zawsze nieprzewidywalne, silne i wybiegane, zawsze też bez większych niespodzianek, afrykańskie drużyny szybko żegnały się z turniejami. Wyjątkowe występy Kamerunu we Włoszech, czy Ghany cztery lata temu w RPA tylko potwierdzały regułę. Tym razem miało być inaczej, to tutaj szukaliśmy czarnego konia, jednak znów zamiast tego, była tylko czarna rozpacz.

Kamerun – beznadziejne i skorumpowane lwy

Nieposkromione Lwy dokonały rzeczy niemożliwej, bowiem jeszcze przed startem mundialu zostały znienawidzone przez większość kibiców na świecie. Powodem tego była oczywiście odmowa wylotu do Brazylii, której przyczyną były niewypłacone premie za sam występ na mistrzostwach. Jedyną szansą na obronę godności byłby udany występ i awans z fazy grupowej. Jednak nic bardziej mylnego, Kamerun zaprezentował się fatalnie, przegrywając dobitnie wszystkie spotkania, plasując się nie ostatnim miejscu w grupie z bilansem bramkowym 1-9, a przecież należy jeszcze pamiętać, o dwóch nieuznanych, a prawidłowo zdobytych golach Giovaniego Dos Santosa. Trener Volker Finke nie zamierza jednak lamentować nad postawą swojej drużyny zbieraniny, w jednym z wywiadów mówi:

„Mam ważny kontrakt z kameruńską federacją i teraz trzeba się skupić na Pucharze Narodów Afryki. To jest podstawa, trzeba pamiętać, że Kamerun nie grał na dwóch ostatnich Pucharach Narodów Afryki. Co do Mundialu w Brazylii, to jesteśmy rozczarowani, ponieważ nie byliśmy w stanie wygrać choćby jednego meczu. Nie czuję się z tym dobrze, ale teraz musimy się skupić na kwalifikacjach do PNA 2015, który odbędzie się w Maroku.”

To jeszcze nie koniec! Ostatnio światło dzienne ujrzały podejrzenia, jakoby mecz Kamerunu z Chorwacją został ustawiony. Do jednej z gazet zadzwonił niejaki Wilson Raj Perumal, czyli taki Singapurski Fryzjer, który jeszcze przed startem spotkania powiedział, że mecz zakończy się wynikiem 0-4, a w pierwszej połowie jeden z zawodników afrykańskich dostanie czerwoną kartkę. Jak było, wiemy doskonale, Alex Song wyleciał z boiska za bezmyślne uderzenie łokciem… no właśnie, czy na pewno bezmyślne?

Wybrzeże Kości Słoniowej – koniec pokolenia, które nie zmieniło świata

Zawsze silni na papierze i zawsze odpadali z grup. Tak było osiem i cztery lata temu, jednak za każdym razem wymówką były „grupy śmierci”. Tym razem miało być inaczej, teoretycznie słabsza grupa dawała teoretyczne szanse na awans. W teorii zatem było pięknie, wszystko jak zawsze zweryfikowało boisko. O ile jeszcze z Japonią cudem udało się wygrać, głównie za sprawą niewytłumaczalnych mocy, które wstąpiły w Słonie po wejściu na boisko Drogby, tak już w spotkaniu z Kolumbią te moce osłabły. Decydujący o awansie kadry Lamouchiego miał być mecz z Grecją, w którym piłkarzom z Afryki wystarczał tylko remis. Grecy objęli prowadzenie, a gdy Bony wyrównał, wówczas w końcówce meczu trener z boiska ściągnął Gervinho i Drogbę, nastawiając się tylko na obronę. Efektem tak znakomitych zmian była bramka w doliczony czasie gry Samarasa i odpadnięcie Słoni z turnieju. Francuski trener po meczu oddał się do dymisji, tłumacząc:

„To logiczne, jeśli nie odnieśliśmy sukcesu ani w Pucharze Narodów Afryki, ani w mistrzostwach świata – oświadczył Francuz na konferencji prasowej.”

Dla świetnego pokolenia Drogby i braci Toure to już koniec z reprezentacją. To były świetne jednostki, które niestety w drużynie narodowej nic nie osiągnęły.

Ghana – Brazylia Afryki, w nogach talent, w głowach fawele

Piłkarsko zaprezentowali się naprawdę nieźle. Po dwóch pierwszych spotkaniach przysporzyli sobie wielu fanów, chociaż mieli na koncie zaledwie jeden punkt. Przed ostatnim, decydującym spotkaniem w grupie, na światło dzienne zaczęły wypływać kolejne afery. Zaczęło się od konfliktu, a jakże! O pieniądze! Gracze mieli nie wyjść na trening, dopóki nie zostanę uregulowane zaległości wobec nich. W sprawę wmieszał się prezydent, który miał przysłać do Brazylii samolot wypełniony gotówkę. To jednak był mały deszczyk przed tym, co nastąpiło później. Z kadry wyrzucono Kevina Price’a Boatenga i Muntariego. Ten pierwszy naubliżał trenerowi Appiahowi, drugi zaatakował członka komitetu zarządzającego. W tak niezdrowej atmosferze piłkarze Ghany przystąpili do decydującego meczu z Portugalią i nic dziwnego, że go przegrali. Swoje żale na łamach prasy wylała gwiazda Schalke:

„Wszystko od początku do końca było jednym wielkim koszmarem i amatorką. Nawet nie byłem w stanie sobie wyobrazić, że przygotowania do takiej imprezy mogą wyglądać równie fatalnie. Z Miami do Brazylii lecieliśmy 12 godzin i to w klasie ekonomicznej, podczas gdy prezes federacji i jego świta byli w biznes klasie. Potem zgubiono mój bagaż i na początku nie miałem niczego. Żadnych korków, ubrań, ręczników. Przed meczem z USA w fatalnych warunkach spaliśmy w hotelu, który nie był rekomendowany przez FIFA.”

Cztery lata temu wszyscy mówili o Essienie i spółce w samych superlatywach, dziś Ghanijczycy pozostawili po sobie straszny niesmak…

Drugą część znajdziecie pod tym linkiem: https://zzapolowy.com/afrykanska-dzicz-cz-2/

Komentarze

komentarzy