Wielkie odliczanie czas zacząć. Turniej we Francji już za niecały tydzień. W ramach rozgrzewki przed piłkarskimi emocjami cofnijmy się nieco w czasie. Przypomnijmy najlepszą „jedenastkę” w historii Mistrzostw Europy.
Na wstępie chciałbym od razu zaznaczyć – traktujcie ten ranking z przymrużeniem oka. Nie dlatego, że wybrani przeze mnie piłkarze na miejsce w tym elitarnym gronie nie zasługują. Wręcz przeciwnie. Mam na myśli to, że każdy z Nas ułożyłby go na swój sposób. Kombinacji jest bez liku. Nawiasem mówiąc – sam miałem z jego tworzeniem nie mały problem. Kogo odrzucić, kogo zostawić. Zawodników mnóstwo, pytań sporo, miejsc tylko jedenaście. Przed Wami więc prawdziwy gwiazdozbiór. O takiej drużynie marzyłby pewnie każdy trener. A na deser: rezerwowi, wcale nie gorsi. Jednak jak już pisałem wyżej – ranking nie z gumy, musiałem dokonać selekcji. Ale wydaje mi się, że wybór do kontrowersyjnych nie należy. Zresztą, sami się przekonajcie i oceńcie.
Najlepsza jedenastka:
Iker Casillas (Hiszpania)
Prawdziwy kapitan. Jak mawiają w Hiszpanii – „El Santo” (czyli święty). Mistrz Europy 2008 oraz 2012. Jeden z autorów tego niewątpliwego sukcesu, jakim była obrona tytułu. Zagrał na czterech turniejach (teraz szykuje się do piątego!), na koncie ma 14 meczy i… zaledwie 6 wpuszczonych bramek. Pamiętamy go przede wszystkim za dwie obronione „jedenastki” w meczu z Włochami (2008), wspaniałe zawody, jakie rozegrał cztery lata później (dał się pokonać tylko raz!). Ogólnie zachował 9 czystych kont.
Franz Beckenbauer (RFN)
„Cesarz” nie tylko niemieckiego futbolu. Bez wątpienia najlepszy obrońca lat siedemdziesiątych, a może nawet i wszech czasów. Jednym słowem: lider. Autorytet dla innych zawodników. Prawa ręka trenera Helmuta Schöna. W 1972 był kapitanem drużyny, która na turnieju w Belgii sięgnęła po tytuł. Ponadto cztery lata później zdobył z nią wicemistrzostwo. Rozegrał 4 mecze i jedyne czego może żałować, to tego, że nie wpisał się na listę strzelców. Odbił sobie to jednak z nawiązką – sukcesów może mu pozazdrościć niejeden piłkarz.
Lillian Thuram (Francja)
Rekordzista pod względem występów na Mistrzostwach Europy (ma ich na koncie 16!), ostoja defensywy Trójkolorowych (142 razy przywdziewał koszulkę reprezentacyjną). W swoim czasie tworzył najlepszy blok obronny na świecie. A ponadto potrafił także podłączyć się pod akcję ofensywną. Zdecydowanie piłkarz kompletny i – praktycznie – niezniszczalny. Gdyby nie wykrycie choroby serca z pewnością grałby jeszcze dłużej. A tak w wieku 36 lat musiał zawiesić buty na kołku. Legendą i tak pozostanie na zawsze.
Traianos Dellas (Grecja)
Kto by się spodziewał, że „grecki sen” będzie trwał tak długo. Ich zwycięstwa nikt się nie spodziewał. A jednak tego dokonali. OK, nie grali może najbardziej widowiskowego futbolu w historii, ale byli szalenie skuteczni w ataku, a ich obrona była z żelaza, ciężka do przejścia. Na jej czele stał Traianos Dellas, wówczas rezerwowy AS Romy. Strzelec jedynego w historii Euro srebrnego gola (w półfinale przeciwko Czechom). To właśnie on dał przepustkę Grekom do futbolowego raju.
Pavel Nedved (Czechy)
W 1996 nikt o zdrowych zmysłach nie wróżył im sukcesu. A jednak… Czesi zostali wówczas wicemistrzem Europy, a niektórzy gracze stali się gwiazdami wielkiego formatu. Jedynym z nich – Pavel Nedved (notabene – najdroższy czeski piłkarz w historii), który zrobił wtedy furorę i stał się jednym z bohaterów tego sukcesu. Później, w 2003, zdobył „Złotą Piłkę”. Z reprezentacją zagrał na trzech imprezach (1996, 2000, 2004), rozegrał 12 meczów, dołożył do tego dorobku jednego gola (przeciwko Włochom). Obecnie jest wiceprezydentem Juventusu Turyn.
Xavi (Hiszpania)
Nie odkryję Ameryki, jeśli napiszę, że Xavi zarówno w 2008, jak i cztery lata później, był dla Hiszpanii najważniejszym ogniem. Mózgiem i sercem całej drużyny. Widział wszystko, wiedział, jak dokładnie „wypieścić” piłkę, komu i w którym momencie podać. Został okrzyknięty najlepszym piłkarzem podczas Euro w Austrii i Szwajcarii (strzelił wówczas jedną bramkę), w 2012 również brylował na polskich i ukraińskich stadionach. Dorobek jaki po sobie zostawił jest porażający.
Zinedine Zidane (Francja)
Do niego należał rok 2000. Trójkolorowi pod jego wodzą po 16 latach przerwy wrócili na europejski tron. Jak się okazało, numer „10” do czegoś zobowiązuje i z tego zadania wywiązał się najlepiej, jak tylko mógł. Dostał wyróżnienie za tamten turniej nie bez powodu. Prezentował równą formę, dołożył do tego bramkę z rzutu wolnego z Hiszpanią (ćwierćfinał) i trafienie na wagę złota w półfinale z Portugalią. Obsługiwał partnerów dokładnymi podaniami, a w środku pola robił po prostu… różnicę. Podobnie jak Pan poniżej.
Micheal Platini (Francja)
Turniej w 1984 roku był całkowicie zdominowany przez niego. Architekt, dyrygent, piłkarz kompletny – można byłoby tak wymieniać bez końca. Bez niego Francuzi po tytuł z pewnością by nie sięgnęli. Przynajmniej nie w tak oszałamiającym stylu. Strzelał bramki we wszystkich pięciu meczach (choć nie był napastnikiem), a jego licznik zatrzymał się na liczbie dziewięć. Jest to do dzisiaj niepobity rekord. Platini jest także autorem najszybszego hat-tricka w dziejach Mistrzostw. Potrzebował na ten wyczyn, w starciu z Jugosławią, jedynie 18 minut.
Thierry Henry (Francja)
Mistrz Świata i Europy. Piłkarz niezmiernie utytułowany, wygrał wszystko, co mógł (zarówno z kadrą, jak i w klubach, w których występował), a przy okazji był znakomitym napastnikiem/skrzydłowym ze świetną techniką, niesamowitym przyspieszeniem i dryblingiem. To on pobił rekord Platiniego i został najlepszym strzelcem w historii reprezentacji Francji. Podczas ME błyszczał i to nie raz. Strzelał Portugalczykom, Czechom, Duńczykom (2000), a także Szwajcarom (2004) i Holendrom (2008). 6 bramek? Całkiem niezły wynik.
Fernando Torres (Hiszpania)
Do historii przejdzie jako pierwszy zawodnik w historii, który w dwóch finałowych meczach (przeciwko Niemcom i Włochom) strzelał gole. Szkoda więc, że w tym roku na francuskich boiskach go nie zobaczymy. Mógłby ów osiągnięcie pobić, a miał do tego niewątpliwie nosa. Ponadto w 2012 dostał „Złotego buta” (3 razy wpisywał się na listę strzelców, w 2008 – „tylko” dwukrotnie), a w pamięci wciąż mam decydujący moment w finale sprzed ośmiu lat, kiedy to wykorzystał błąd niemieckiej defensywy i pokonał „podcinką” bezradnego Lehmanna. Prawdziwy nokaut.
Marco van Basten (Holandia)
Mówisz Van Basten, myślisz wspaniały gol w meczu finałowym ze Związkiem Radzieckim. Śmiem twierdzić, że to najładniejsze trafienie w historii tych rozgrywek. Poprowadził Holendrów do triumfu w 1988 roku, choć wcale tak nie musiało być… Zaczynał turniej przecież jako rezerwowy (był świeżo po ciężkiej kontuzji). Później jednak wszedł do składu i stał się postacią kluczową. Hat-trick z Anglią, zwycięski gol w półfinale z RFN, wspomniany wolej, którym postawił kropkę nad „i”. Łącznie w Mistrzostwach Europy (wystąpił także na Euro 1992, które nie było dla niego zbytnio udane) zagrał 9 razy i trafiał do siatki rywala pięciokrotnie (dołożył do tego 2 asysty).
„Jedenastka” rezerwowych: Peter Schmeichel (Dania) – Carles Puyol (Hiszpania), Giacinto Facchetti (Włochy), Ronald Koeman (Holandia) – Ruud Guillt (Holandia), Karel Poborsky (Czechy), Andres Iniesta (Hiszpania), Frank Rijkaard (Holandia) – Alan Shearer (Anglia), Brian Laudrup (Dania), Gerd Müller (RFN).