Jeden z większych wojowników w nowożytnej historii piłki, legenda Milanu, nadczłowiek, któremu lekarze nie byli w stanie przepiłować kości w czasie zabiegu. Wrócił, by uratować swoją miłość, tak nieprzyjemnie doświadczoną w ostatnich latach. Wydaje się, że znalazł na to sposób.
Gennaro Gattuso dostał niesłychanie trudne zadanie odbudowy ukochanego klubu, w którym nie działało absolutnie nic. Zero pomysłu na grę, zero jakości, zero ambicji. Szansę dawano wielu trenerom, jednak żaden nie potrafił pozbierać szatni, która wydawała się w większości zbieraniną przypadkowych osób. Przed obecnym sezonem i wielomilionowymi transferami zaczęto widzieć światełko w tunelu, ale nawet wielkie nowe nazwiska nic nie zmieniły. Vincenzo Montella ciągle zmieniał formację, szukał, testował, łudził się…
Wyniki weryfikowały wszystko, a właściciele nie mogli znów czekać na mało prawdopodobny cud. Postawili na kolejną (po Seedorfie i Inzaghim) ikonę wielkiego Milanu, zajmującą się – z powodzeniem – Primaverą, czyli drużyną młodzieżową „Rossonerich”. Okazja do debiutu wydawała się idealna – mecz z czerwoną latarnią ligi, Benevento. Wiadomo, co było dalej… Blamaż nad blamażami, upokorzenie, a po kilku dniach porażka z Rijeką, wygrana z Bologną i kolejne dwie porażki. Nawet nie będziemy przypominać co wtedy mówiło się o Milanie – po prostu z szacunku do historii tego klubu nie wypada.
Wiemy natomiast, że Gattuso – wbrew przypuszczeniom – był w 2017 roku grzecznym chłopcem. Musiał być, skoro św. Mikołaj spełnił jego życzenia w postaci jaj dla drużyny. Od 23 grudnia Milan rozegrał 12 spotkań. Bilans? Dziewięć zwycięstw i trzy remisy. Nie może dziwić fakt, że na początku wszystko przychodziło z trudem. Wyniki były, ale wymęczone, wspinanie się na kolejne piętra było męczarnią. Bardzo potrzebną męczarnią, bo budującą charaktery, scalającą zespół i dającą poczucie pewności. Po dwóch miesiącach takiego skoszarowania i obozu charakterów w końcu można to stwierdzić – po zniewieściałych chłopcach nie zostało ani śladu.
Testem dojrzałości można uznać pojedynek z Romą, w którym armia Gattuso pokazała się ze świetnej strony. Naelektryzowani w pozytywnym znaczeniu, wiedzący co mają robić, pewni siebie, ambitni, zorganizowani… Można by tak jeszcze chwilę wymieniać. Ozdobą spotkania był niewątpliwie pierwszy gol Patricka Cutrone, ale też radość całej ławki, która końcowego gwizdka wyczekiwała przy bocznej linii, zupełnie jakbyśmy mieli do czynienia z finałem jakichś rozgrywek.
Milan’s best move in a summer spending spree of €200m+ was keeping a 19-year old Patrick Cutrone instead of loaning him to Crotone.
My…check that…OUR striker. ?⚫️ pic.twitter.com/qqaYeOi9CR
— Matthew Santangelo (@Matt_Santangelo) February 25, 2018
Milan po długim okresie cierpienia w końcu może powiedzieć, że jest drużyną. Jest kolektywem, w którym w końcu rozumieją się prawie wszyscy, który wie o co walczyć i jak to robić. Odbudowa z takich ruin, jakie były do niedawna, to trudne i pracochłonne zadanie, wymagające traktowania każdego kolejnego meczu jak finału. Na szczęście Gattuso wie jak zaszczepić w swoich zawodnikach taką myśl i wręcz zwierzęce pragnienie smakowania kolejnych wygranych.
Małych finałów będzie przed Milanem mnóstwo – już w środę walka z Lazio o finał Pucharu Włoch, następnie derby Mediolanu i pojedynek z Arsenalem w Lidze Europy. Mecze niezwykle ważne i prestiżowe – jeśli „Rossoneri” przejdą przez nie po swojej myśli, nakręcą się tak bardzo, że ich powrót do Ligi Mistrzów w przyszłym roku będzie niemal formalnością. Trzymajmy kciuki, by „Rino” dbał o swoją armię tak, jak do tej pory. Piłka nożna potrzebuje wielkiego Milanu.