Ten człowiek już się nie zmieni – Wenger znów idzie w zaparte

Kilka ostatnich sezonów Arsenalu to wciąż powtarzany schemat play & repeat. „Kanonierzy” grają – czasem całkiem nieźle – następnie zaprzepaszczają szanse na jakiekolwiek trofea, po czym zapowiadają walkę w kolejnym sezonie po dokonaniu kilku wzmocnień. Wzmocnienia zwykle nie okazują się tak kluczowe, jak miały być, a w zespole po jakimś czasie gaśnie iskra zapału. Lata mijają, a nie zmienia się nic – łącznie z człowiekiem zasiadającym na ławce rezerwowych.

Gdyby dokładnie przeanalizować artykuły z ostatnich lat dotyczące przyszłości Francuza, zdecydowana większość mówiłaby o koniecznym jego zwolnieniu, aniżeli żądaniach przedłużenia umowy. Trudno się dziwić takiemu stanowi rzeczy – może i finanse klubu są na poziomie, który całkowicie zadowala właścicieli, jednak Arsenal to klub mierzący w formę sprzed ponad dekady. To, co ma miejsce od kilku lat, z pewnością nie wystarcza żadnemu kibicowi „The Gunners”.

Bardzo często spotykamy się z sytuacją, w której trenerzy po osiągnięciu kilku gorszych wyników biorą winę na siebie i skruszeni zapowiadają ciężką pracę w celu poprawienia gry. Jest to całkowicie naturalne – skoro żadna drużyna nie jest samograjem, to za wygląd gry odpowiada sztab szkoleniowy z trenerem na czele. Stąd też tak dużo zwolnień i przetasowań na trenerskich stołkach. Piszemy te oczywiste – jak mogłoby się wydawać – rzeczy, by jeszcze bardziej podkreślić pewien paradoks. Paradoks człowieka, który jak nikt inny kojarzy się z numerem cztery.

Słynni "The Invincibles" - niepokonani przez cały ligowy sezon 2003/2004
Słynni „The Invincibles” – niepokonani przez cały ligowy sezon 2003/2004

Dawne sukcesy, skład nafaszerowany genialnymi zawodnikami, pamiętni „The Invincibles” – to brzmi już jak podręcznik historii. W piłce wszystko zmienia się momentalnie, a by wspominać momenty wielkości sprzed kilku lat, trzeba się na tym poziomie utrzymać. Arsenalowi ta sztuka się nie udaje, a jego trener nie wie, gdzie leży problem. Albo inaczej: wie, gdzie nie leży. Mowa oczywiście o nim samym. Niedawne wypowiedzi po katastrofie i blamażu z Bayernem (2:10 w dwumeczu) były podobne do wielu poprzednich, w których Wenger nie miał sobie nic do zarzucenia.

Musi być to jakiś fetysz Francuza, być może do drażnienia mediów. Kilka dni temu wypowiedział się na temat formy swoich podopiecznych. Zgadniecie w jakim tonie? Chętnie byśmy otworzyli zawieranie zakładów, ale z góry wiemy, że byśmy zbankrutowali. Po prostu zgadłby każdy… Na pytanie, czy to dywagacje nad jego posadą mają na niego wpływ, a co za tym idzie, na słabszą formę zespołu, odpowiedział, że to wcale nie przez to.

– To byłaby łatwa wymówka. Niezależnie, czy zostanę tu dwa lata, czy dziesięć, mam te same zobowiązania i tę samą chęć wygrywania następnej gry. Wierzę, że jesteśmy w takiej pozycji, w której nie musimy szukać łatwych wymówek. Naszym zadaniem jest działać.

Najgorsze, o co mnie oskarżacie – po 20 latach pracy w klubie – to stwarzanie niestabilności. Jeśli cokolwiek stworzyłem, to właśnie jest stabilność. Obecna sytuacja nie jest poukładana i wierzę, że istotne jest nasze skupienie na tym, co ważne. Znacie moje przywiązanie do tego klubu. W tym momencie jest jak jest i nie widzę żadnej możliwości ucieczki, by ponosić za to mniejszą odpowiedzialność. Trzeba być mężczyznami i skupić się na tym, co istotne i co jest naszą pracą.

Ponadto Wenger dodał, że najważniejsza jest wiara w siebie i poprawienie gry w obronie. Jeszcze jedno zdanie, prawdziwa i niepodrabialna „truskawka na torcie”: – To nie ułożyło się tak, jak oczekiwaliśmy, ale to wciąż może być AKCEPTOWALNY sezon. Nadal mamy szansę ukończyć sezon w czołowej czwórce, do tego jesteśmy w półfinale FA Cup.

Pan Wenger chyba wciąż myśli, że akceptowalny sezon, zadowalanie się TOP4, Ligą Mistrzów (w której i tak odpadają na początku fazy pucharowej) i krajowymi pucharami pocieszenia jest tym, czego chcą kibice i co w zupełności wystarcza. Oczywiście zasługi Francuza są niezaprzeczalne – osiągnął swego czasu wiele, przez lata utrzymuje drużynę w czubie tabeli, stawia na młodzież… Nawet nie chodzi o wspomniane uciekanie w celu uniknięcia odpowiedzialności, opuszczanie tonącego statku.

Wszyscy wiemy, że Arsene Wenger chce dobrze, że kocha ten klub i chce mu pomóc w drodze na szczyt. Naprawdę szanujemy za wykonaną pracę przez te wszystkie lata, ale czasem trzeba odpuścić, ustąpić miejsca innym. Po prostu od lat nie widać żadnego progresu i wydaje się, że już go nie będzie. Z czasem przychodzi tzw. zmęczenie materiału, który trzeba zastąpić nowym, by dalej funkcjonować bez strat wydajności i jakości. Jedynym wyjątkiem od tej reguły był sir Alex Ferguson, który do końca windował Manchester United tak wysoko, jak się dało. Być może po odejściu Wengera Arsenal na chwilę wypadłby poza TOP4, ale to dałoby impuls do zmian, które prędzej czy później by zaprocentowały.

Komentarze

komentarzy