Jak wygląda życie piłkarza w Luksemburgu? Jaki był powód wyjazdu akurat tam? Dlaczego nie wyszło w polskiej piłce? Jak przyczynił się do obecnej pozycji Kamila Sylwestrzaka? O to wszystko i jeszcze więcej zapytaliśmy Michała Augustyna, bramkarza CS Grevenmacher nominowanego do tytułu bramkarza sezonu ligi luksemburskiej.
Spotykamy się w Poznaniu. Czyżby szykował się jakiś transfer? Może do Lecha?
Zachowajmy odpowiednie proporcje. (śmiech) Liga luksemburska kompletnie nie ma porównania do polskiej ekstraklasy. Jeśli już miałbym zestawiać, to z drugą ligą, ewentualnie niektóre zespoły mogłyby być jednymi z gorszych w pierwszej. Plotkę o transferze do Lecha z góry więc dementuję.
Sezon ligowy za nami. Chyba nie zaliczysz go do najlepszych?
Plany były inne, ten klub jeszcze w swojej historii nie spadł. Może to nie jest za dobry znak, że przyszedłem i spadliśmy, ale teraz nastawiamy się na powrót do elity. W szatni jest obecnie spore wietrzenie, bo spadek to głównie wina zawodników. Odeszli też ci, którzy nie chcieli grać w drugiej lidze. Ja stwierdziłem, że przy obecnym sztabie szkoleniowym mogę się jeszcze czegoś nauczyć i zostaję.
Zostałeś nominowany do tytułu bramkarza sezonu w BGL Ligue, zatem chyba nie było tak źle?
Tak, widziałem nominację i umiarkowanie się z tego cieszę. Jest to jednak wyróżnienie indywidualne, a one smakują dobrze jedynie, kiedy przychodzą z sukcesem drużyny. Wyniki 1 czerwca, zobaczymy jak będzie.
Ostatecznie Michał zajął 3. miejsce z 26,3 % głosów.
Przy okazji takich plebiscytów jest organizowana jakaś gala, gdzie nagradza się tych najlepszych, jak w Polsce Gala Ekstraklasy?
Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Jest to mój pierwszy sezon w tej lidze, więc ciężko powiedzieć, ale wydaje mi się, że coś takiego w mniejszym wymiarze jest organizowane.
W Grevenmacher jesteś od blisko roku. To niesamowite, że przychodząc z trzecioligowego Bastendorf niemal z miejsca stałeś się podstawowym bramkarzem zespołu grającego w pierwszej lidze.
Kiedy trzy lata temu przyjechałem do Luksemburga, to było już pod koniec sierpnia. Niestety, tutaj transfery można robić do końca lipca. Nie było więc już szans, żeby gdzieś się złapać. Straciłem rok. Dla młodego gracza to jest bardzo długi okres. Po tym czasie była opcja przejścia do Grevenmacher właśnie, gdzie trenerem bramkarzy jest Polak. Na moje nieszczęście był tam wtedy bardzo dobry bramkarz, więc przejście do tego klubu oznaczałoby bycie zastępcą. Stwierdziłem, że nie mogę się zgodzić na taki układ. Wyszło tak, że ten trener bramkarzy zapytał swojego znajomego, a ten był trenerem trzecioligowego Bastendorf, notabene też Polak. Na samym początku umówiliśmy się, że idę tam na rok i gram od deski do deski, oczywiście jeśli będę lepszy od pozostałych bramkarzy. Po sezonie miałem możliwość rozejrzenia się za nowym zespołem. Wyglądało to tak, że zajęliśmy chyba 5. lub 6. miejsce. Latem wspomniany bramkarz poszedł do FC Differdange 03, czołowego klubu w kraju, a ja wskoczyłem na jego miejsce. Rozegrałem kilka sparingów i tak już zostałem.
Mówiłeś, że ekstraklasa luksemburska to taka nasza druga liga…
W tej lidze jest bardzo duża przepaść. Są trzy duże kluby, które mają stosunkowo duże pieniądze i parcie na puchary. Między Dudelange, Differdange i Fola Esch a resztą jest dość duża dysproporcja.
Formalnie jest to profesjonalny poziom?
Teraz jest półprofesjonalnie. Dla mnie zawodowa piłka jest tam, gdzie mogę się z niej utrzymać. Powiem tak, ludzie utrzymują się z tego i ja też mógłbym. Oczywiście nie na takim poziomie, na jakim żyje większość ludzi w Luksemburgu. Jednak mam pracę, która sprawia mi również przyjemność.
A organizacyjnie jest dobrze? Macie jakieś przedsezonowe zgrupowanie?
Ze względu na to, że większość z nas pracuje, ciężko wszystko zaplanować. Widziałem jednak, że jest w planach kilkudniowe zgrupowanie.
Jakie jest zainteresowanie ze strony widzów? Kibice przychodzą na stadiony, czy wolą podążać za wielką piłką?
Na mecze przychodzi od 300 do 500 osób, ale to są ludzie, którzy „żyją” tymi klubami. Najczęściej są to rodziny, ludzie zaangażowani. Klub to jest społeczność – wspólnota. Mała część przychodzi na piłkarskie widowisko. To jest pewnego rodzaju miejsce spotkań. Kibice też dopingują, jakieś dwie race czasem odpalą. Fajnie, że są z nami i wspierają.
Czyli mimo pewnego zainteresowania, bardziej ekscytują się ligą niemiecką, czy francuską – zależnie od regionu?
Dokładnie, w zależności od tego, gdzie się mieszka, podgląda się ligę francuską lub niemiecką. Podobnie jak z językami. Przeważa jednak zainteresowanie Bundesligą.
Na forach można przeczytać opinie, że lepiej zostać w Polsce niż wyjeżdżać do państw gorszych piłkarsko i finansowo w piłce od nas. Jak ty na to patrzysz?
Na początku muszę sprostować jedną, ważną kwestię. Nie wyjechałem do Luksemburga grać w piłkę. W momencie decyzji o wyjeździe piłka została przesunięta na miejsce numer dwa. Niestety, nie obeszło się bez dylematów, bo kocham futbol, ale klamka zapadła. Ostatnio czytałem wywiad z Tomkiem Gruszczyńskim i zgadzam się w jednej kwestii. Nie ma sensu, żeby junior z Polski przyjeżdżał grać do Luksemburga. Nie podniesie on tutaj swojego poziomu piłkarskiego.
Z polskiej drugiej ligi, wyróżniającego się zawodnika mogą wyciągnąć ekstraklasowe kluby. Jak to się dzieje w Luksemburgu?
Rzadko zagraniczne kluby przyjeżdżają tu na zakupy. Choć ostatnio to się zmieniło, bo kilku najlepszych młodych zawodników poszło do FC Metz, które leży blisko granicy i awansowało do Ligue 1.
Kiedyś w krótkiej ankiecie dla klubowej strony Chrobrego Głogów, powiedziałeś, że interesują cię finanse oraz, że studiujesz kierunek powiązany z ekonomią. Działasz dzisiaj w tej branży?
Tak, właśnie w tym celu wyjechałem. W Polsce zrobiłem licencjat, jakieś papiery mam. Początki były ciężkie, bo po licencjacie bez doświadczenia, podobnie jak w Polsce, nie jesteś najbardziej pożądanym kandydatem. Jednak w życiu potrzeba czasem szczęścia, znalezienia się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Od prawie trzech lat pracuję w amerykańskim banku i jestem z tego bardzo zadowolony. Tutaj mogę złapać międzynarodowe doświadczenie. Ostatnio zacząłem naukę francuskiego, ale idzie jak po grudzie (śmiech). W Luksemburgu bardzo cenię sobie też mieszankę kultur. Spotykam ludzi z krajów, o których wcześniej za dużo nie wiedziałem. Można się dowiedzieć sporo nowych rzeczy oraz poznać wiele różnych kultur.
W tej materii zatem narzekać nie możesz. Ale pomocy nie odmawiasz. Kiedyś np. wspomogłeś Kamila Sylwestrzaka, kiedy ten przechodził do Korony Kielce.
Sytuacja była prosta. Kamil miał szansę transferu z Chojniczanki do Korony, ale potrzebował dopłacić do tego interesu. Wiesz jak jest w życiu, w piłce. Czasem potrzebne jest szczęście. On dostał taką szansę, która trafia się raz w życiu. Dla mnie to było nie do zaakceptowania, że on mógłby ją stracić. Dziś Kamil jest poważną postacią w Koronie, szansę wykorzystał.
A dlaczego tobie nie udało się zaistnieć w polskiej piłce? Kilka lat temu byłeś nawet w kadrze ekstraklasowej Polonii Bytom.
To były naprawdę ciekawe czasy. Polonia zajęła wtedy chyba 7. miejsce w Ekstraklasie. To była moja pierwsza przeprowadzka z domu rodzinnego i szkoła życia. Większość juniorów w Bytomiu była miejscowych, ja jako jeden z nielicznych byłem spoza regionu i nie mieli nas gdzie zakwaterować. Ostatecznie znaleźli nam mieszkanie w internacie szkoły baletowej. Mieszkaliśmy z baletnicami, no kabaret…(śmiech) W tym czasie zagrałem trochę w juniorach, zostałem zauważony przez trenera bramkarzy seniorskiej drużyny. Kilka razy byłem na ławce Polonii, jednak nigdy nie zadebiutowałem. Tak naprawdę jedynie otarłem się o tę Ekstraklasę.
Co dalej? Zostałeś w Bytomiu?
Kiedy kończył mi się kontrakt, zaproponowano nowy z opcją wypożyczenia do słabszego zespołu. Tak trafiłem do trzecioligowej Ilanki Rzepin, walczyliśmy nawet o awans, i to z Chrobrym Głogów. Właśnie tam spotkaliśmy się z Kamilem. Sezon skończył się na drugim miejscu, bez awansu. Ja wkrótce trafiłem do Chrobrego na dwa lata. Super czas. Skończył się kontrakt, mówię: wyjeżdżam grać w piłkę za granicę. Siedzę w wakacje w domu, czekam na telefon, nikt nie dzwoni (śmiech). Przyznaję, dość odważnie sobie założyłem. Jednak doczekałem się. Zadzwonił menedżer, de facto z Luksemburga, mówi, że jest oferta, pakuj się i przyjeżdżaj.
Skąd ta oferta?
Cypr, druga liga. Byłem tam dwa, trzy dni. Mówili jeden trening i dostajesz umowę. Przychodzę na ten trening, poziom piłkarski ok , trener zadowolony. Później rozmawiam z chłopakami w szatni, a jeden mówi: wszystko ogólnie jest w ok., tylko w zeszłym sezonie nam nie zapłacili za dziesięć miesięcy. Dziwiłem się z czego żyli. Okazało się, że normalnie pracują. Jak usłyszałem o tych wypłatach, od razu zabukowałem bilet powrotny. Wszystko sobie przemyślałem. Nawet nie rozpakowywałem walizki. Od razu kierunek Luksemburg, już zawodowo. Może za szybko się poddałem, ale dziś nie żałuję. Wciąż przecież gram w piłkę, robię to co kocham.
Planujesz kiedyś wrócić do Polski i jeszcze pograć?
Oj, ciężkie pytanie. Problem polega na tym, że pracując w Polsce nie miałbym czasu trenować. W Luksemburgu, jak już wspomniałem, zdobywam cenne międzynarodowe doświadczenie i do tego mogę spełniać się na boisku.
A co jak już skończysz grać w piłkę: praca zawodowa czy może coś związanego z futbolem?
Zawsze interesowało mnie udoskonalanie umiejętności bramkarskich. Już w Rzepinie zacząłem robić coś więcej w tym kierunku. Trener bramkarzy dzielił się ze mną swoimi bogatymi materiałami, zresztą robi to do dziś. Jesteśmy w stałym kontakcie. Później, już w Luksemburgu, podjąłem współpracę z moim obecnym trenerem golkiperów. Ma on swoją szkółkę, gdzie czasem pomagam mu w prowadzeniu zajęć z dziećmi. Co ważne, sprawia mi to przyjemność. Może być ciężko w pewnym momencie, ale jak już skończę grać, to będę musiał czymś zapełnić czas, który teraz poświęcam na treningi.
Wielu miało problem z życiem po zakończeniu kariery.
Dokładnie. To była jedna z głównych przesłanek przy mojej decyzji o wyjeździe do pracy do Luksemburga. Pomyślałem ok, mogę zostać w Chrobrym, czy nawet w III lidze. Mógłbym żyć na spokojnym poziomie, skończyć studia. Tylko, gdzie ja bym był za 10 lat, kiedy skończyłbym grać? Zerowe doświadczenie zawodowe w wieku 35-38 lat. Kto by mnie gdziekolwiek zatrudnił? Nie mogłem sobie na to pozwolić.
A gdybyś kiedyś musiał wybierać: gra w piłkę, czy atrakcyjniejsza oferta zawodowa i rezygnacja z futbolu?
Takich decyzji nie podejmuje się z dnia na dzień. Myślę, że poprzedziłoby to wiele nieprzespanych nocy. Nie jestem w stanie powiedzieć, co bym wybrał. Wielki dylemat. Obym nigdy nie musiał rezygnować z futbolu. Teraz łączę przyjemne z pożytecznym i jestem z tego zadowolony.
Wróćmy na chwilę do Luksemburga. Można na tamtejszych boiskach spotkać innych Polaków?
Kiedyś, przez wiele lat, w Luksemburgu w Dudelange grał wspomniany Gruszczyński. W tym sezonie było nas trzech i solidarnie wszyscy spadliśmy z ligi. W Grevenmacher jest jeszcze Darek Brzyski, nasz kapitan. Gra tutaj bodajże już sześć lat i dobrze pamięta czasy, kiedy drużyna walczyła w eliminacjach do europejskich pucharów. Jest też Darek Pietrasik.
Poleciłbyś któregoś z piłkarzy grających w luksemburskiej ekstraklasie naszym ligowcom?
Są zawodnicy, którzy mają potencjał. Jednak nie sądzę, żeby chcieli oni się ruszać z Luksemburga. Mają tutaj przyzwoite warunki do życia, rodzinę dookoła. W Polsce czekałaby ich trudna walka o pierwszą jedenastkę klubów z Ekstraklasy. Nie ma tutaj zawodników, którzy w Polsce byliby wiodącymi postaciami. Chociaż wiadomo, jak to jest z piłkarzami w naszej najlepszej lidze. Niektórzy z nich nie maja papierów na grę, a w Ekstraklasie graja.
Jesteś na bieżąco z piłkarskim światem?
Między pracą a treningami staram się śledzić. Nie ma za dużo tego wolnego czasu, ale zawszę chwilę na jakiś przegląd wydarzeń znajdę.
Polską ekstraklasę też śledzisz?
Tylko Lech Poznań! Kilkanaście lat temu mój wujek poznaniak zabrał mnie na mecz i zaszczepił we mnie tę pasję. Pochodzę z Wolsztyna, działa tam fan club Kolejorza. Jeździłem nawet kiedyś z chłopakami na wyjazdy. W tym sezonie Lechowi nie wyszło, ale życzę chłopakom jak najlepiej.
Skoro jesteś bramkarzem, to pewnie masz swój jakiś bramkarski wzór.
Trzeba sobie znaleźć takiego bramkarza, którego się potem obserwuje i wyciąga jego mocne strony, stara naśladować. Jest Neuer – wiadomo, ale ciekawą postacią jest też Jan Oblak z Atletico. Z dzieciństwa pamiętam też Schmeichela i Buffona.
A do Francji ponownie się nie wybierasz? Masz przysłowiowy rzut beretem, a okazja nie byle jaka.
Mam bilety na wszystkie mecze grupowe Polaków. Hotele i samoloty porezerwowane, w pracy wolne na ten czas też już wziąłem. Odliczam. Zobaczymy jak będzie, mam nadzieję, że wyjdziemy z grupy. Na kolejne mecze bilety ma znajomy. Myślę, że się dogadamy. Trochę obawiałem się o bezpieczeństwo, ale prawda jest taka, że nieszczęście może przytrafić się wszędzie.
Rozmawiał Tomek Witas
Wywiad został przeprowadzony 28 maja 2016 r.