Po odejściu Neymara supersnajperów na Camp Nou miało zostać dwóch. Messi i Suarez. Jeden i drugi swoje zrobią, ale nieoczekiwanie dostali pomoc, bo drugim najlepszym strzelcem Barcelony jest… „bramka samobójcza”, która już trzykrotnie pomagała w tym sezonie i wyszła na drugie miejsce wśród najlepszych strzelców ligowych zespołu.
Po kolejce w środku tygodnia był duży pożar w białej części Madrytu, który na chwilę udało się stłumić, chociaż w sobotnie popołudnie „Królewscy” znowu używali benzyny do gaszenia. A to dlatego, że wyciągnęli pomocną dłoń do Deportivo Alaves. Pisaliśmy o jego serii, a więc pięciu porażkach do zera, która właśnie wczoraj dobiegła końca. Tzn. przegrywa dalej, ale wreszcie strzeliło gola. Manu Garcia zamknął pechową serię, a tak po prawdzie Deportivo mogło urwać punkty rywalowi, bo dwukrotnie obijało obramowanie bramki Keylora Navasa!
Real, jak to Real, namarnował sporo okazji i mogło się to zemścić. Kto mógł zostać bohaterem? Dani Ceballos. Kolejny z młodych zdolnych i wczoraj wreszcie przedstawił się w nowym klubie, a żeby było lepiej, to był jego drugi mecz ligowy, przy czym pierwszy trudno nawet zapisać w kategorii „występ”, lecz jedynie jako trzyminutowy epizod i to drugoplanowy. Znowu nieskuteczny był Ronaldo, który jak sam nie strzelał, to nawet pechowo faulował rywala i gol Ramosa nie został uznany…
Niestety nie doszło do spotkania ojca z synem, gdyż Enzo Zidane nie został wpisany nawet do kadry meczowej. Szkoda, bo taki pojedynek Zidane’a z Zidane’em juniorem byłby symbolicznym momentem w historii piłki.
Tym razem obyło się bez gola Messiego, ale Girone dało pokonać się jej własnymi zawodnikami. Najpierw pechowa interwencja Adaya po strzale Jordiego Alby, a potem genialna „asysta” Aleixa Vidala piętką, Luis Suarez przepuszcza piłkę, a Gorka Iraizoz… no cóż, był po prostu sobą, czyli golkiperem, który co jakiś czas musi pomóc rywalowi. Na koniec superasysta Sergiego Roberto i gol Luisa Suareza. Teoretycznie bez historii, a w praktyce akcja dwóch zawodników Barcelony, którzy tego dnia świętowali swój setny mecz w Primera Division.
Podobnie można powiedzieć o meczu, który miał być hitem. Drugi mecz na Wanda Metropolitano i drugi raz wieje nudą z boiska. Tyle że Atletico robi swoje – nie traci bramek, strzela jedną lub dwie sztuki i zdobywa kolejne punkty. Tym razem punkty zawdzięczają gapiostwu Stevena N’Zonziego, sprytowi Ferreiry-Carrasco oraz waleczności Griezmanna. Francuz jak na razie chyba najbardziej zadowolony z inauguracji nowego stadionu, bo w obu meczach strzelał gole, a kibice „Los Colchoneros” byliby bardzo szczęśliwi, gdyby zrobił to również po raz trzeci i czwarty z rzędu, bo znaczyłoby to tyle, że pokonywał Thibault Courtoisa i Marca Andre ter Stegena.
A co słychać w statystykach? Gabi rozegrał 400. mecz w Primera Division, a z kolei Sergio Rico przerwał swoją passę 463 minut bez wpuszczonego gola w lidze.
Największym „osiągnięciem” mogą się jednak pochwalić zawodnicy Athleticu Bilbao. Otóż Baskom udało się stracić dwubramkowe prowadzenie mimo gry w przewadze! Dwie kretyńskie kartki Zdravko Kuzmanovicia bardzo ułatwiły sprawę „Lwom” z Bilbao, podobnie jak bramki Inakiego Williamsa, ale wszystko zepsuli. Swoją drogą trudno wybrać zawodnika meczu, bo kandydatów jest przynajmniej trzech. Williams za dwa gole, podobnie jak Diego Rolan w przypadku Malagi, ale również Iker Muniain, za którego sfaulowanie został podyktowany rzut karny, a później dwukrotnie obsługiwał Williamsa, a przy okazji pośrednio przyczynił się do pierwszego „żółtka” Kuzmanovicia.