Wczoraj chwaliliśmy Eibar, a dzisiaj pora na inny klub z Kraju Basków. Deportivo Alaves, niezmiennie kojarzące się z finałem Pucharu UEFA sprzed siedemnastu lat, w ostatnich tygodniach zadziwia Hiszpanie, a wszystko za sprawą efektu nowej miotły. Bohaterem tego, słynnego na cały świat, zjawiska jest Abelardo. Łysy trener z Gijon postawił na nogi baskijską ekipę i wydaje się, że jest na dobrej drodze do utrzymania.
Minione rozgrywki były niezwykle udane dla Deportivo Alaves z kilku powodów. Przede wszystkim jako beniaminek zadziwiali całą ligę swoją skuteczną – głównie w defensywie – grą, a ukoronowaniem rozgrywek był finał Pucharu Króla. Udanie wypromowali wypożyczonych zawodników – Marcosa Llorente i Theo Hernandeza. Na tych zawodnikach oczywiście zarobić się nie udało, ale już odejścia Edgara Mendeza i Zou Feddala pozostawiły w kasie trochę grosza.
Obecny sezon to przede wszystkim katastrofalny początek. Dość powiedzieć, że obok Las Palmas są ekipą, którą prowadziło już czterech szkoleniowców na przestrzeni 23. kolejek! Plus jest taki, że dotychczasowa praca Abelardo raczej wyklucza pojawienie się kolejnego trenera na Estadio Mendizorroza.
Sezon rozpoczął Luis Zubeldia, którego rola następcy dla Mauricio Pellegrino potrwała ledwie cztery kolejki. W nich Baskowie przegrali wszystkie mecze do zera. Potem na dwa mecze drużynę przejął tymczasowo Javier Cabello, ale jedyna poprawa w wynikach była taka, że udało się strzelić pierwszego gola, w meczu z… Realem Madryt. Trzecim został były selekcjoner Albanii Gianni De Biasi. Cudów nie było, a jedynym plusem można uznać pierwsze punkty, za zwycięstwa nad Levante i Espanyolem.
Skoro wczoraj podsumowaliśmy statystycznie dwa okresy Eibaru, to dzisiaj pora przyjrzeć się Alaves. Początek sezonu to 0,46 pkt/mecz, a gdyby wziąć pod uwagę bramki, każdy mecz przegrywaliby 0,55 do 1,69. Trudno o jakikolwiek pozytywny komentarz dokonań trzech szkoleniowców.
Aż wreszcie przyszedł przełom listopada i grudnia. Wtedy Alaves grało wyjazdowe spotkanie z Gironą i stał się prawdziwy cud. Katalończycy prowadzili do 71. minuty 2:0, wtedy do akcji wkroczyli Alfonso Pedraza i Ibai Gomez. Pierwszy zaliczył dwie asysty, drugi skompletował hat-tricka. Mimo że grały drużyny mało medialne, to trzeba sobie powiedzieć jasno, że ten mecz, a zwłaszcza powrót do niego w wykonaniu gości, daje podstawy zaklasyfikować spotkanie do TOP10 sezonu.
Wydaje się, że właśnie zwrot akcji w pojedynczym meczu był potrzebny Baskom w zmianie postawy w całym sezonie. Teoretycznie ledwie dwadzieścia minut dobrej gry i trzy strzelone bramki, a w praktyce udało się odblokować głowy piłkarzy. W następnych meczach było już znacznie lepiej, bo robią wyniki ponad stan. Zwycięstwa nad Sevillą, Celtą czy Villarrealem muszą robić wrażenie. Do tego niewiele brakowało, by zdobyli punkty na Camp Nou, ale nie dość, że mieli pecha, to jeszcze Barca strzeliła gola po rzucie wolnym, którego być nie powinno.
Ostatnie dziesięć meczów bardzo łatwo policzyć, a zatem – 1,9 zdobywanego punktu na mecz oraz każdy mecz średnio wygrywany 1,4:1,1. Być może nie strzelają na potęgę, ale koniec końców efekt jest znakomity, skoro za nimi znajdują się drużyny wydające grube miliony. Pytanie, ile czasu uda im się utrzymać taką dyspozycję?
Metoda na budowę kadry? Zebranie stosunkowo młodych zawodników, którzy zdążyli odbić się od większych klubów. Przykładów daleko nie trzeba szukać – Bojan wiekowo nie pasuje do naszej teorii, ale fakt jest taki, że kilka lat temu nikt mu nie wróżył w CV Alaves czy Stoke. Podobnie jak z Munirem, który z buta wchodził do pierwszej drużyny Barcelony, a potem odbił się jeszcze od Valencii i tak powoli, krok po kroku, zjechał na niziny LaLiga. Dalej mamy wychowanków Realu – Burguiego i Alvaro Medrana. Obaj w sezonie 2014/15 grali w Realu Madryt Castilla, a trzeba wiedzieć, że to była niezła ekipa pod względem personalnym – Mariano Diaz, Borja Mayoral oraz dwóch Llorente – Marcos i Diego. W przypadku Burguiego mowa o nieudanych przygodach w Gijon i Espanyolu, a Medran może nie był gwiazdą Getafe czy Valencii, ale trudno też powiedzieć żeby zawiódł.
Kolejne przykłady – Alfonso Pedraza i Ruben Duarte. Pierwszy miał zbawiać Villarreal, a ostatnie sezony spędzał w drugich ligach, Lugo i Leeds. Ruben Duarte jako wychowanek Espanyolu chwilę zatrzymał się na lewej stronie defensywy, ale gdy przyszedł kolejny młody – Aaron Martin – i tyle było Duarte na El Prat. Gdy do tej grupy dodamy starszych zawodników, którzy również odchodzili, z mniej lub bardziej podkulonym ogonem, ze swoich poprzednich klubów – Ibai, John Guidetti czy Tomas Pina.
Być może Alaves nadal nie jest zespołem, który ogląda się z zapartym tchem. Bo ofensywa nadal należy do tych najgorszych, ale w tyłach jest znaczna poprawa, skoro ekipy z czołówki – Sevilla, Eibar czy Celta straciły więcej goli od nich. Dużym plusem jest również fakt, że Alaves posiada trzecią najmłodszą kadrę w lidze. Średnia wieku 25,8 jest gorsza jedynie od dwóch walenckich ekip, ale to wiążę się z polityką klubu, a ta niejako opiera się na wypożyczeniach, których efekt krótkoterminowy jest dobry, ale na dłuższą metę nie daje korzyści. Zawodnicy nawet jeśli się rozwiną, to będą zasilać lepsze kluby lub ich kasę, a takowych piłkarzy jakoś trzeba będzie zastąpić – najprawdopodobniej kolejnymi wypożyczeniami i koło się zamyka.