Bielsa vs. Lille – szaleniec pozostał szaleńcem. Chora telenowela ruszyła

W piłce nożnej jak w teatrze. Jeśli aktor jest dobry, to momentalnie on góruje nad swoim szefem, nie odwrotnie. Widzimy to również w przypadku piłkarzy z najwyższej półki, którzy swoimi fochami i oczekiwaniami prawie zawsze potrafią dopiąć swego. Nie inaczej sprawa wygląda w przypadku trenerów – szczególnie tych temperamentnych.

O trenerze, jakim jest Marcelo Bielsa, nie trzeba mówić dużo. Wystarczy przypomnieć jego przydomek – „El Loco”, czyli „szaleniec”. W trakcie swojej niezwykle zawirowanej kariery, zyskał sobie wiele osób, które go uwielbiają, ale również dużo takich, które go nie znoszą. I naprawdę trudno powiedzieć, która grupa jest większa. Ceniony za pracę na swoim kontynencie, do niedawna uchodził za kogoś, kto nie nadaje się do europejskiej piłki. Zresztą, trudno się temu dziwić – w 1998 roku był trenerem Espanyolu przez tylko kilka tygodni i pozostawił po sobie koszmarne wrażenie.

Po latach wiemy już, że to nie kontynent jest problemem. Bielsa by pracować na miarę swoich niemałych umiejętności, musi mieć wszystko spasowane pod siebie. Piłkarzy, dyrektora sportowego, prezesa, pogodę, układ gwiazd… Wszystko. I absolutnie nie pozwala sobie na żadne ustępstwa – jeśli coś jest nie po jego myśli, zaczyna się dziać.

Po 13 latach, w trakcie których nie prowadził żadnego klubu (praca z rep. Argentyny i Chile), wrócił do Europy. Tym razem – w barwach Athleticu – miał przełożyć swoją dobrą pracę z Chile. Jeszcze przed podpisaniem kontraktu zażądał dostarczenia nagrań wszystkich spotkań z poprzedniego sezonu, które przeanalizował na wylot, sporządzając setki stron notatek. Będąc już w Bilbao z miejsca wyrzucił kilku zawodników, kolejnym zmienił pozycje na boisku, na treningach piłkarze nie widzieli piłki, wykonując głownie ćwiczenia siłowe. Po trudnych początkach, wszystkie decyzje Argentyńczyka… okazały się być trafione. De Marcos z rezerwowego napastnika stał się świetnym prawym obrońcą, Ander Herrera zaczął grać jako defensywny pomocnik, zamiast typowo ofensywny. A to tylko przykłady. Podczas swojego pobytu w klubie Bielsa doprowadził go do finałów Pucharu Króla i Ligi Europy, jego nazwisko stało się pożądane przez największe europejskie marki. Z czasem jednak szaleństwo trenerskiego geniusza zaczęło brać górę. Każdy widział, że Bielsa w swoich metodach jest bezwzględny i niebezpieczny. Po dwóch sezonach (10 i 12 miejsce w lidze) klub nie przedłużył z nim umowy. Jak mówił prezes Bilabo – „dla dobra klubu”…

„Szaleniec” przez rok odpoczywał, następnie wylądował w Marsylii. Zaczął identycznie: radykalnie i jeszcze skuteczniej. Grą jego drużyny zachwycali się wszyscy, dopóki zawodnikom wystarczyło sił na jego katorżniczy sposób podejścia do piłki. Sezon zakończył ostatecznie na czwartej pozycji, a w kolejnym zrezygnował po dwóch meczach. I znów – rok przerwy, umowa z Lazio i… rezygnacja po dwóch dniach. Oczywiście Bielsie w obu przypadkach coś bardzo nie pasowało (warunki kontraktu i brak wzmocnień).

Po kolejnym roku urlopu wylądował w Lille. Klub aspirujący do gry w europejskich pucharach postanowił zaryzykować, pozwalając trenerowi wydać 60 mln euro. Zaczęło się dobrze – gładka wygrana z Nantes 3:0. Niestety kolejna wygrana przyszło dopiero w 12 kolejce, czyli 5 listopada. Dużo słyszało się o niezadowoleniu piłkarzy z metod Argentyńczyka, a po ostatniej porażce „głowy” klubu na naradzie postanowiły dać mu szansę, (dwóch było przeciw, jeden za) jeśli zmieni sposoby pracy. Ten odmówił, po czym został zawieszony w prawach trenera. Wcześniej mówiło się, że jest owe zawieszenie spowodowane samowolką „MB”, jednak to zupełnie inna historia…

Argentyńczyk postanowił niezwłocznie udać się do Chile, by pożegnać umierającego przyjaciela, wieloletniego asystenta – Luisa Boniniego, który zmagał się z nowotworem. Tu wychodzi osobowość Marcelo – racjonalnie myślący człowiek powiadomiłby klub o całej sytuacji w cywilizowany sposób, a ten rozumiejąc sytuację dałby dzień-dwa wolnego. Ale chwileczkę, przecież to Bielsa.

Teraz niemal pewne jest, że koniec Argentyńczyka w Lille jest bliski, a on sam ma się domagać 12,5 mln w ramach odszkodowania za rozwiązanie kontraktu. Pytanie, czy będą mu się one należały, jeśli łamie on warunki umowy takimi wyprawami. Rozumiemy sytuację, ale nie rozumiemy zachowania – w końcu Bielsa to 62-letni facet i powinien wiedzieć, jak należy się zachować. Teraz chyba już każdy widzi, dlaczego „El Loco” to wzór wielu trenerów (m.in. Guardioli), ale jednocześnie boi się mu zaufać jakikolwiek większy klub. Pasja do piłki jest dobra i wskazana, ale wszystko ma jakieś granice. Wyjaśniona sytuacja wygląda już dużo inaczej w porównaniu do początkowych doniesień, wg. których Lille zawiesiło Bielsę bezpośrednio za wylot do konającego przyjaciela. Czekamy na rozwiązanie tej telenoweli, w której główną rolę gra szaleniec…

Zarejestruj się w LV BET i odbierz DARMOWE 40 zł! Oferta ważna tylko DZIŚ (24.11)