Przemijanie. Czy to w życiu, w polityce czy w sporcie, dotyka każdego. Ekscytując się przez lata jakimś piłkarzem w końcu przychodzi konsternacja wyglądająca podobnie u wielu osób: „cholera, już trzydzieste urodziny?!” Potem czas mija coraz szybciej, aż w końcu z żalem trzeba żegnać swojego idola, który mimo wielkich chęci nie robi wielu rzeczy tak, jak kiedyś. Do tego grona niestety wkracza również Andres Iniesta.
Pomocnik Barcelony to chyba jedyny piłkarz, którego przyjmuje się ciepło na każdym hiszpańskim (i nie tylko) stadionie. Świetny, skromny człowiek, skupiający się na grze, nieszukający zaczepek i problemów. Jest żywą legendą Barcelony, czego nie trzeba nikomu tłumaczyć, jednak bramka w finale mundialu dała mu nieśmiertelność i uznanie u wszystkich. Brawa na Santiago Bernabeu i każdym innym hiszpańskim obiekcie (nawet gdy Barcelona miażdży rywala) mówią same za siebie.
Specjalista od potwornie ważnych bramek (m.in. ta w pamiętnym meczu na Stamford Bridge), wirtuoz i jeden z najbardziej niepodrabialnych zawodników, w maju skończy 34 lata. Szczęśliwie omijają go poważne kontuzje, dalej zalicza dużą ilość minut i nie jest wystawiany na siłę tylko dlatego, że jest legendą. Jeszcze nie. Dlatego chyba w jego głowie pojawia się coraz więcej wątpliwości, w końcu jeśli schodzić ze sceny, to na szczycie. Tak było przecież z jego wieloletnim boiskowym partnerem, Xavim, z którym rozpracowywał niemal każdą defensywę. Niedawno pisałem o największym dylemacie Iniesty, kuszonego przez chińskie zespoły. Biorąc pod uwagę przydatność w klubie, w którym jest już ponad 20 lat oraz miłość do Barcelony, wydawało się, że Hiszpan odprawi chętnych z kwitkiem. Jednak jeśli już on sam zauważa znaki zostawiane przez upływający czas, nie można być pewnym niczego.
– Wiele rzeczy dzieje się w mojej głowie. Nie podjąłem jeszcze decyzji, ale niektóre pomysły, które przychodzą mi na myśl, są silniejsze od innych. Staję przed jedną z najtrudniejszych decyzji w karierze. Jestem w klubie mojego życia, który dał mi wszystko, miłość ludzi… Nie będzie to łatwa decyzja, ale zdaję sobie sprawę, że jestem coraz starszy, wszystko się zmienia i otwierają się inne możliwości, które pod wieloma względami są bardzo, bardzo interesujące. (…) Nie jest to kwestia miłości bądź jej braku. Jeśli odejdę, to dlatego, że jako piłkarz nie mogę już dać z siebie 100% dla mojego klubu. Bardzo trudno byłoby nie być w podstawowej jedenastce Barcelony przez najbliższe dwa lata – wyznał Iniesta.
Są sportowcy, którzy na siłę przedłużają swoje kariery, nie chcąc pogodzić się z tym, że czasu się nie oszuka. Pod koniec przygody z piłką i ukochanym klubem siadają na ławce, wbiegając na murawę tylko na końcówki pojedynczych spotkań. Totti, Giggs… kilku by się znalazło. Nie mówię, że jest to złe. Jeśli bycie na marginalnej pozycji, ale w ukochanym miejscu sprawia radość, nie można tego negować. Jednak są też tacy, którzy odchodzą gdy już czują, że nie potrafią być dłużej najlepszą wersją samego siebie. Iniesta z całą pewnością należy do tego grona…
– Wielu ludzi chce, żebym został, ale staram się być uczciwy z samym sobą. Jeśli zostanę, to dlatego, że będę czuć się dobrze na 200%. Jeśli tak nie będzie, zadecyduję o odejściu i nie zmienię tego postanowienia.
– W tej chwili z naturalnych przyczyn wydaje się, że występ na mistrzostwach w Rosji może być moim ostatnim w reprezentacji. Może to być sytuacja podobna do tej w klubie. Nie mam takiej potrzeby, żeby być w konkretnym miejscu dla samego bycia. Nie chcę znajdować się gdzieś ze względu na to, kim byłem, tylko na to, kim jestem.
Oczywiście – nie można tego brać (jeszcze) jako zbliżające się wielkimi krokami pożegnanie. Być może w genialnego pomocnika wstąpią nowe siły, nowa motywacja i chęć bycia w ukochanym miejscu jeszcze przynajmniej rok. Jest to jednak wersja życzeniowa, a ta bardziej prawdopodobna wskazuje na ustąpienie miejsca Coutinho i innym, przy których Iniesta być może czuje się już wolniejszy, słabszy, mniej przebojowy… Dokładając do tego czekające na Dalekim Wschodzie pieniądze, które zapewnią spokojne życie całej rodzinie na kolejne pokolenia, wiadomo, co podpowiada zdrowy rozsądek. Spytany o Chiny i swoją przyszłość stwierdził: – wszystkie scenariusze są możliwe, poza tymi, które zakładają rywalizację z Blaugraną.
W takich chwilach upodobania klubowe schodzą na bok. Kiedy z Realem żegnał się Raul i Casillas, większość kibiców (nawet Barcelony) poczuła się co najmniej dziwnie. W przypadku Xaviego było podobnie, będzie więc i tym razem. Może nawet bardziej, w końcu mowa o człowieku, którego kocha cała Hiszpania. Przygotowując się jednak na pożegnanie kolejnego „elementu” z układanki największej Barcelony i Hiszpanii w historii, zostawię sobie jeszcze cień nadziei na dalsze oglądanie Iniesty na najwyższym poziomie. Niestety bardziej słuchając chyba serca, niż rozumu…