Jak w pojedynkę ciągnąć drużynę do Premier League – prezentuje Chris Wood

Mocne drużyny najczęściej nazywane są nimi, kiedy ich piłkarze tworzą kolektyw, a wyniki i odpowiedzialność za bramki spoczywa równomiernie na kilku zawodnikach. Co natomiast z tymi najlepszymi ekipami? Przeważnie mają one jednego zawodnika, od którego zależy więcej niż od innych. W Barcelonie to od lat Messi, w Realu Ronaldo, w Atletico Griezmann. Ci zawodnicy w kluczowych momentach robią różnicę. W Premier League trudno byłoby wskazać drużynę opartą w takim stopniu tylko na jednym, konkretnym zawodniku. Co innego na zapleczu EPL…

Wood WBA

Chris Wood, 25-letni Nowozelandczyk trafił z tamtejszej ligi do Anglii jako szesnastolatek. Niezwykle rosłego i silnego napastnika (obecnie 191 cm, 94 kg) wypatrzył West Brom po tym, jak ten zdobył w barwach Hamilton Wanderers 16 bramek w 17 meczach. Po roku spędzonym w drużynie U-18 (dostał minutę w EPL w ostatniej kolejce sezonu) Chris trafił do pierwszego zespołu. Był to zarazem powrót drużyny do Championship, po rocznej obecności w najwyższej lidze. Tam Nowozelandczyk dostawał więcej szans, ale jego jedna bramka w osiemnastu występach to nie był szczyt marzeń. Mimo to „The Baggies” udało się wrócić do elity (w której są do dziś).

Dla napastnika nie był to nowy, lepszy rozdział. Po zaledwie jednym rozegranym spotkaniu zaczęła się seria wypożyczeń, trwająca łącznie dwa i pół roku. Pierwsze dwa to istny koszmar – Wood zwiedził w ich trakcie cztery kluby na drugim i trzecim poziomie rozgrywkowym, lecz w żadnym nie potrafił się odnaleźć. Los uśmiechnął się na początku sezonu 2012/2013, kiedy został wypożyczony do Milwall grającego w Championship. W rundzie jesiennej zdobył 11 bramek w 19 występach i już zimą wykupiło go Leicester, w którym dołożył kolejne dziewięć trafień. Potem było coraz gorzej.

Wood Leicester

W sezonie 2013/2014, mimo otrzymywanych minut, skuteczność Nowozelandczyka pozostawiała wiele do życzenia (cztery gole w sezonie). W porównaniu z wcześniejszym sezonem przejął niepożądaną cechę po Jamie’em Vardym, który z kolei rozkręcał się na dobre (16 trafień). „Lisy” awansowały do Premier League, bramki zdobywał świeżo pozyskany Ulloa, a towarzyszył mu Vardy. Dla Wooda nie było miejsca (mimo trafienia w pierwszej kolejce sezonu z Evertonem) i zimą został wypożyczony do Ipswich, w którym do końca sezonu nie zdobył żadnej bramki. Wtedy – nie wiedzieć czemu – postanowiło go kupić Leeds United…

Wyłożenie 3,6 miliona przed sezonem 2015/2016 na nieskutecznego napastnika okazało się strzałem w dziesiątkę. Wood z marszu wskoczył do składu, grał od deski do deski i – o dziwo – zaczął zdobywać bramki. 13 goli i pięć asyst w drużynie, która zajęła 13. pozycję w lidze, to wynik całkiem niezły. Ale to, co napastnik wyprawia w obecnym sezonie po objęciu drużyny przez Garry’ego Monka, jest definitywnym zakończeniem złej passy sprzed lat.

Początek sezonu po objęciu drużyny przez 38-letniego Anglika był trudny. Leeds w sześciu kolejkach zebrało tylko cztery oczka i wydawało się, że jak w poprzednich latach będzie dryfowało w środku tabeli. Jednak mniej więcej od połowy września trybiki zaczęły wchodzić na swoje miejsce. Do końca grudnia „The Whites” dołożyli 12 zwycięstw, a po 24 kolejkach Wood miał na koncie 11 ligowych trafień. Tu jednak też zadziałała zasada „nowy rok, nowy ja”…

Wood

Od drugiego stycznia i spotkania z Rotherham United, w którym ustrzelił dublet, Wood zagrał w 13 ligowych kolejkach zdobywając… 13 bramek. 13 na 19 zdobytych ogólnie przez Leeds w tym okresie. Postanowiliśmy policzyć, ile punktów w tym sezonie zdobyły „Pawie” dzięki bramkom Nowozelandczyka. Trzeba przyznać, że trochę tego wyszło – aż dwadzieścia. Bez nich drużyna z północy Anglii miałaby na koncie 49 oczek i zajmowała 16., a nie 4. miejsce w tabeli. Dla porównania, bramki Leo Messiego dały Barcelonie w tym sezonie „tylko” 14 punktów, a Cavaniego PSG – 17.

Pochwały należą się oczywiście nie tylko napastnikowi, ale całej drużynie, która jest monolitem. Wood jest jednak jej świetnym zwieńczeniem, bez którego cały mechanizm być może runąłby jak domek z kart. Dobitnym przykładem jego znaczenia był ostatni mecz z wiceliderem – Brighton & Hove Albion. Dla „The Whites” była to ostatnia szansa, by utrzymać się w walce o bezpośredni awans do wyczekiwanej od ponad dekady Premier League. 11 punktów straty, dziewięć kolejek do końca sezonu – ten mecz trzeba było wygrać. Udało się, a bohaterem znów został nie kto inny, jak Chris Wood. Zdobył jedyne dwie bramki tego spotkania i podtrzymał nadzieje na dogonienie czołówki.

Ta sztuka będzie trudna, bo cały przód tabeli punkty traci bardzo rzadko. Z drugiej strony, jak to mawiał Kazimierz Górski, „dopóki piłka jest w grze…”. Jeśli mimo wszystko nie uda się wskoczyć do TOP2, baraże są już niemal pewne. W nich jak zwykle wszystko może się zdarzyć, jednak mecze takie jak ten z Brighton pozwalają wierzyć kibicom Leeds, że w końcu skończą się ich cierpienia i wrócą do elity. Muszą w to wierzyć, bo jeśli się to nie uda, Chris Wood być może i tak trafi do Premier League, tylko niestety w innych barwach…Wood 3

 

Komentarze

komentarzy