Święta Bożego Narodzenia często są w telewizji zapowiadane jako okres magiczny. Nie do końca jest to chyba słuszne połączenie, ponieważ magia zazwyczaj kojarzy się z czymś nieprawdziwym i lepiej byłoby przyjście Chrystusa na świat określać mianem cudu. No, ale skoro niektórzy tak bardzo upierają się przy łączeniu narodzin Jezusa z czarami, postanowiliśmy przytoczyć pewną historię, którą również można zaliczyć do niecodziennych. Rzadko bowiem słyszymy o piłkarzu przeklętym, a tak od pewnego czasu część kibiców Premier League określa Christiana Benteke.
Zapewne czynią to z wyraźnym przymrużeniem oka, ale jeśli przyjrzymy się nieco wyraźniej losom Belga na brytyjskiej ziemi, okaże się, iż rzeczywiście jest on graczem niezbyt szczęśliwym dla swoich trenerów. Do Anglii czarnoskóry napastnik przybył w 2012 r. z KRC Genk. Ostatniego dnia sierpnia władze Aston Villi Birmingham przelały na konto trzykrotnych mistrzów Jupiler Pro League niemal dziewięć milionów euro, licząc, że silny jak tur Benteke w krótkim czasie zostanie gwiazdą angielskiej ekstraklasy, która wydawała się dlań wręcz stworzona.
Wielkim zwolennikiem pozyskania Belga pochodzącego z Demokratycznej Republiki Konga był ówczesny menedżer „The Villans”, Paul Lambert. Szkocki szkoleniowiec nie miał prawa narzekać na skuteczność swego nowego nabytku w jego debiutanckim sezonie w PL, zakończonym z 19 bramkami na koncie. W dwóch kolejnych efektywność Benteke jednak wyraźnie spadła, a i gra jego kolegów pozostawiała wiele do życzenia. Znawcy wyspiarskiego futbolu coraz głośniej mówili o możliwym transferze atakującego do lepszego klubu, a kiedy na horyzoncie pojawiła się opcja jego przenosin do Liverpoolu, pracę na Villa Park stracił Lambert, a więc ten, któremu w znacznej mierze Benteke zawdzięczał dobry start w zagranicznej lidze.
Kiedy dymisja Szkota stała się faktem, kibice AV zaczęli ironizować, że najlepszy napastnik ich ukochanego zespołu okazał się dla Lamberta pechowy, ponieważ kiedy tylko przestał regularnie trafiać do bramki przeciwników, całą winę na jego niedyspozycję zrzucono na Lamberta. Nikt jednak nie przypuszczał wówczas, że reprezentant Belgii okaże się także wyjątkowo niefartowny dla dwóch innych menedżerów: Brendana Rodgersa oraz Alana Pardew.
Pierwszy z nich, będąc w przeszłości opiekunem Liverpoolu, sprowadził pod swoje skrzydła Benteke, dla którego przygoda z miastem Beatlesów okazała się niezbyt szczęśliwa. Dość powiedzieć, że w 29 spotkaniach ten bardzo utalentowany snajper tylko dziewięć razy zdołał wpisać się na listę strzelców. Na Anfield Road Belg spędził więc tylko rok, ale warto wspomnieć, że już nieco po ponad dwóch miesiącach od jego przybycia do LFC, z pracą w tym klubie pożegnał się Rodgers.
W sierpniu tego roku Benteke zamienił Liverpool na Londyn, ale nie trafił do Arsenalu, Chelsea bądź Tottenhamu, lecz pod skrzydła Alana Pardewa, kierującego o wiele mniej utytułowanym niż wspomniane zespoły Crystal Palace. Jak wszyscy zapewne doskonale wiedzą, kilka dni temu doświadczony angielski menedżer stracił pracę i – oczywiście – znów zaczęto mówić o działaniu klątwy „Benteke”. Co prawda w bieżącym sezonie na jego formę strzelecką kibice „Orłów” nie mogą narzekać (osiem bramek w 15 spotkaniach), ale mimo to niektórzy i tak zdążyli już orzec, że napastnik to po prostu piłkarz przynoszący trenerom z Premier League pecha. Kto wie, czy taka opinia nie sprawi, że Christian będzie mieć naprawdę duże problemy ze znalezieniem w przyszłości lepszej drużyny.