Co poszło nie tak Gabby?

Ten sezon Premier League przyniósł nam już jedno rozstrzygnięcie. W miniony weekend przesądził się spadek Aston Villa do Championship. Z tą podróżą w jedną stronę związany jest także inny spadek – sportowy, ale także wizerunkowy. Upadek człowieka, który miał zostać klubową legendą, ale zostanie zapamiętany zgoła odmiennie.

Gabriel Agbonlahor urodził się 13 października 1986 roku w Birmingham i od najmłodszych lat związany był z klubową akademią. W 2005 roku podpisał swój pierwszy profesjonalny kontrakt i po dwóch krótkich wypożyczeniach do Watfordu i Sheffield Wednesday, 18 marca 2006 roku zadebiutował w pierwszej drużynie The Villains. Menedżer musiał postawić na młodego Anglika w starciu z Evertonem, ze względu na spore problemu kadrowe. Mimo że Villa przegrała ten mecz 1:4, młody Gabby na pewno zapamiętał ten wieczór na długo, bowiem po 63. minutach od debiutu wpisał się na listę strzelców po raz pierwszy w Premier League. Kto mógł wtedy pomyśleć, że 10 lat później będzie najlepszym klubowym strzelcem w historii tych rozgrywek?

O kłopotach organizacyjnych klubu wiadomo powszechnie i nikt nie ukrywał, że kibice nie są zadowoleni z tego, w jaki sposób zarządzany jest ich klub. Od dawna wiedzieli o tym fani, wiedzieli też piłkarze, którzy mogli na wszelkie działania zareagować w różny sposób, ale próżno szukać tutaj jakichkolwiek usprawiedliwień dla niedawnego ulubieńca Villa Park. Bądźmy szczerzy, jeżeli jesteś kapitanem klubu, facetem który ma w tej drużynie najdłuższy staż ze wszystkich obecnych i w pełni aspirujesz to miana legendy – jesteś zobowiązany do pewnego rodzaju zachowania. Gabby nie będzie już jednym z najlepszych piłkarzy na świecie, ale z odpowiednią mentalnością i podejściem mógł zostać jednym z tych wielkich, których zapamięta historia. Jednym z tych wielkich, którzy nie opuścili tonącego okrętu i do końca walczyli o powrót na właściwe miejsce, a tymczasem…

A tymczasem Agbonlahor zaliczył najprawdopodobniej najgorszy sezon w swojej karierze, nie mający żadnych elementów wspólnych z walką o utrzymanie. I nie jest to tylko nagonka na zdecydowanie najbardziej medialnego w ostatnim czasie piłkarza, statystyki mówią same za siebie. Piętnaście występów, ponad tysiąc rozegranych minut, zaledwie 334 kontakty z piłką i żenująca liczba sześciu strzałów na bramkę. Ile z nich ostatecznie wpadło do siatki? Zaledwie jeden, tyle samo ile w jego debiutanckim sezonie na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Anglii. Tu nie chodzi już nawet o mentalność czy przywiązanie do klubu, jeżeli co tydzień na twoje konto trafia ponad 50 tysięcy funtów, jesteś zobowiązany do tego, aby dawać z siebie sto procent w każdym meczu.

Jak to zwykle bywa, kłopoty boiskowe nie biorą się z niczego i mają ścisłe podłoże w prywatnym życiu danego zawodnika. I tak w przypadku Gaby’ego proporcjonalnie do spadającej formy, rosły pomiary na klubowej wadze. Przez nagły przyrost tłuszczu został odsunięty od pierwszej drużyny, ale czy zareagował powrotem na siłownię? Ależ skąd, na początku miesiąca klub zawiesił go po raz pierwszy, kiedy w czasie przerwy reprezentacyjnej sfotografowano go pijącego i palącego w Dubaju, a dzisiaj klub poinformował o kolejnym zawieszeniu piłkarza, który tuż po przegranej 0:1 z Manchesterem United pieczętującej spadek do Championship, dał się przyłapać pod wpływem gazu rozweselającego w jednym z londyńskich klubów. Wszystko potoczyło się w taki sposób, że w klubie nikt nie myśli już o tym, jak zatrzymać swojego kapitana na kolejne sezony, ale jak pozbyć się wielkiego ciężaru, co pozwoli też nieco odetchnąć finansowo, bo doskonale wiemy, że życie bez pieniędzy z praw telewizyjnych nie jest usłane różami, a nawet program Parachute Payment dla klubów spadających z Premier League, nie pozwala na spokojną płynność finansową. Cięcia kosztów są zatem koniecznie.

Tutaj pojawia się spory problem, bowiem Agbonlahorowi pozostały jeszcze 24 miesiące, do końca kontraktu na mocy którego jest jednym z najlepiej zarabiających piłkarzy w klubie. Co prawda po spadku do Championship, jego pensja prawdopodobnie zostanie obcięta aż o połowę, ale i tak sprawi to, że będzie zarabiał niemal 30 tysięcy funtów tygodniowo, co dla klubu nagle pozbawionego wielkich pieniędzy i tak będzie sporym wydatkiem. Jakie jest więc rozwiązanie? Znaleźć klub w Premier League, który będzie w stanie pokryć zarobki byłego Reprezentanta Anglii. Pomyślicie pewnie, że po tych wszystkich ekscesach, sezonie bez formy i kompletny braku przygotowania fizycznego to niemożliwe, ale muszę przypomnieć, że obracamy się w kręgach ligi angielskiej, a tutaj logika i racjonalne myślenie oraz transfery, zwykle nie idą ze sobą w parze.

Komentarze

komentarzy