Możemy jedynie zgadywać, czy Juergen Klopp kiedy odrzucał w 2014 roku ofertę od Manchesteru United wiedział, jak potoczą się dalsze losy Liverpoolu i „Czerwonych Diabłów”. Z perspektywy czasu podjął najrozsądniejszą decyzje z możliwych, której nie zrekompensowałyby mu żadne pieniądze zarobione na Old Trafford.
Już wówczas Niemiec czuł, że z tej mąki chleba nie będzie, a zastąpienie Sir Alexa Ferugsona przy obecnej koncepcji prowadzenia klubu wydaje się dla United niewykonalne. Szkot nie pozostawił być może po sobie spalonej ziemi, ale niewiele więcej. Wielu doświadczonych piłkarzy, bez wielkich gwiazd i kilku młodych wyjadaczy. Poniekąd obecna kadra nieco ją przypomina, choć oczywiście brakuje w niej seryjnych zwycięzców. Moyes sobie kompletnie z tym nie poradził, a Van Gaal oraz Mourinho zatracili się (lub dali się ponieść zatraceniu) przez szeroko pojęte funkcjonowanie klubu. Dobrnęło to do tego stopnia, że aktualnie priorytetem kibiców od kilku lat jest awans do TOP4, ponieważ mistrzostwo Anglii uciekło z prędkością Usaina Bolta.
Jak to możliwe, że w ciągu czterech lub pięciu lat wszystko tak odwróciło się do góry nogami? Zespół Solskjaera przystępuje do tego starcia z „The Reds” mając 27 punktów straty. Oczywiście należy ganić pokrótce za to Norwega, ale jaki w tym procent jego winy? 10, 20, 30? Patrząc szerzej – powiedzielibyśmy, że nikły. Podobne problemy mieli poprzedni menedżerowie, a Van Gaal i Mourinho starali się przykrywać braki kolejnymi transferami. Wbrew pozorom ściągnięcie w 2016 roku Ibrahimovicia, Pogby czy Mkhitaryana pokazywało, że pomimo gry w Lidze Europy, marka United nadal coś znaczy. Kolejne okienka za „The Special One” także dawały tego symptomy, ale nijak miało się to do wyników osiąganych na boisku. Trwa to niemalże do teraz. Wymieniając Wan-Bissake, Lindelofa, Maguire’a i Shawa, musimy wziąć pod uwagę, że cała czwórka kosztowała rodzinę Glazerów około 190 milionów funtów, natomiast tacy pomocnicy jak Fred i Matić kolejną stówkę. Obecna kadra to pozostałości po trzech poprzednich menedżerach, a te elementy nijak nie potrafią ze sobą współgrać. To niemalże jak najdroższe części samochodowe, które bez odpowiedniego połączenia nie sprawią, że pojazd nagle ruszy.
Mądrze kupić, jeszcze mądrzej sprzedać
Temat rekrutacji ma kolosalne znaczenie, jeśli mówimy o różnicach w działaniu ekip z Manchesteru oraz Liverpoolu. Ci pierwsi na rynku zachowywali się naiwnie, źle szacowali wartości wielu zawodników i sądzili, że wszystko co świeci jest złotem. Im bardziej starali się budować zespół o wielkie nazwiska, tym bardziej oddalali się od klubowych tradycji. Wprost przeciwnie niż na Anfield. To tutaj sprytna i mądra rekrutacja przerodziła się w trzy puchary na przełomie sześciu ostatnich miesięcy, a ten najważniejszy, w pewnym sensie przełomowy, po 30 latach zapewne zawita do nich już w maju.
Przepisem na sukces okazała się cierpliwość i stanowczość. Ile klubów na świecie zrezygnowałoby z zakupu Virgila Van Dijka, po tym jak w 2017 roku Southampton zablokowało ten ruch? Klopp wówczas uparł się, że nie chce planu B i grzecznie poczeka pół roku. Równie drogi nabytek, czyli Alisson także dodał drużynie wiele jakości, podobnie jak Fabinho, czy kupiony za czasów Rodgersa Roberto Firmino. Pojawiły się także przeceny w postaci Wijnalduma, Robertsona czy Mane. Nie mówiąc już o Salahu, którego Roma wypuściła za 40 milionów funtów. Łącznie za tę czwórkę zapłacono 115 milionów funtów. Aktualnie za taką kwotę ani Senegalczyk ani Egipcjanin nie zostali wypuszczeni z klubu. Celowo nie wspominamy o Roberto Firmino, który poniekąd był pomysłem dyrektora Michaela Edwardsa.
Mądrze kupili to jedno, ale kluczową kwestią była także sprzedaż. Podczas swojej kadencji Klopp mógł wydać ponad 400 milionów funtów, ale jego wydatki po odliczeniu sprzedanych graczy wynoszą około 80 milionów funtów. Przykładowo Manchester City wydał pięć razy więcej. Liverpool nie musiał zatem płacić wygórowanych pieniędzy, aby przejść drastyczną przebudowę z tego:
Do obecnego zespołu. I to wszystko w ledwo ponad cztery lata. Przez ten czas pozbyto się takich niewypałów jak Benteke (32 miliony funtów) czy Sakho (26). Sporo zarobiono także za mniej znanych piłkarzy takich jak chociażby Ibe, który do tej pory zanotował zaledwie pięć bramek dla Bournemouth. Jeszcze lepszy interes ubito na Solanke sprzedanym za 19 milionów funtów. Anglik do tej pory dla „Wisienek” zdobył jednego gola występując na pozycji napastnika. Mało? Jedziemy dalej. Kevin Stewart podebrany z Tottenhamu na zasadzie wolnego transferu za trzy lata został sprzedany za 10 milionów, a ówczesny trzeci bramkarz Liverpoolu Danny Ward do Leicester trafił za 13 baniek. Danny Ings rozpoczął zaledwie osiem meczów w ciągu czterech ostatnich lat w „The Reds” przed sprzedażą, ale to nie przeszkodziło wyciągnąć ze Southampton 20 milionów funtów. Oczywiście jak pokazał czas, dla „Świętych” to zloty interes, ale w tamtym momencie ta cena zdawała się irracjonalna.
Nie byłoby takich ruchów przede wszystkim bez jednego człowieka. Michael Edwards, czyli Pan z arkuszem kalkulacyjnym w głowie doskonale potrafi liczyć pieniądze oraz posiada idealny zmysł do futbolu. Minęły prawie trzy lata, odkąd oficjalnie otrzymał tytuł dyrektora sportowego od właścicieli z Fenway Sports Group. Wraz z Kloppem oraz Mikem Gordonem (szefem FSG) pełni jedną z ważniejszych ról w klubie. Ich osobowości są kluczowe. Każdy chętnie wysłucha swoich współpracowników i przyjmie wiedzę innych, ponieważ wszyscy jadą na jednym wózku i zależy im na wspólnym dobru. Jego metody odpowiadają Kloppowi, co działa także w drugą stronę. Obaj mają biuro naprzeciwko siebie i często spożywają razem lunch, dyskutując przy okazji na temat futbolu. Dodatkowo w grę wchodzi regularna wymiana zdań za pomocą komunikatorów. Ten związek opiera się na zaufaniu i póki co przez ponad cztery lata nikt nikogo nie zdradził. Nie ma w tym także odrobiny zazdrości, ponieważ dla dyrektora najważniejszy jest spokój i brak sławy. Chce być schowany po prostu w cieniu, a niech na salonach świeci szkoleniowiec. Nawet jeśli jego zasługa za wszystkie ostatnie sukcesy jest nieoceniona.
Edwards pełni role głównego negocjatora klubu w trakcie rozmów z największymi gwiazdami. Podpisanie nowych kontraktów z Mane, Salahem czy transfery Van Dijka oraz Alissona. Takich sukcesów na swoim koncie ma wiele. a jednym z nich jest przekonanie FSG do zakupu Firmino pomimo sprzeciwu ze strony Rodgersa. Żaden gracz nigdy nie jest kupowany ani sprzedawany bez zgody Kloppa, ale ostateczne słowo należy raczej do Michaela.
Zestawienie tej sytuacji z bałaganem na Old Trafford wygląda komicznie. W tym samym czasie wydatki netto ekipy z Old Trafford przyniosły stratę w wysokości ponad 450 milionów funtów. Zważywszy na obecną kadrę jaką posiadają oba kluby aż trudno nam w to uwierzyć. Jak to możliwe?
Specjalista od porażek
Kibice są zgodni: winny to Ed Woodward. We wrześniu 2018 roku dali temu wyraz podczas meczu z Burnley, kiedy nad Turf Moor leciał samolot z banerem „Ed Woodward – specjalista od porażek”. Była to parafraza pewnego powiedzenia Jose Mourinho, który w ten sposób opisał kilka lat temu Arsene’a Wengera. Anglik jednak z pewnością kompletnie się tym nie przejął i co kilka miesięcy chwali się rekordowymi dochodami, jakie notuje klub. Dla zwykłego fana te wszystkie cyferki nie mają jednak znaczenia, ponieważ kluczowe są wyniki. A tych brakuje. United od odejścia Fergusona zaledwie dwa razy zakończyło rozgrywki ligowe w TOP 4. O ile w Liverpoolu widzimy wspólnotę i skupienie się na jednym celu, tak w Manchesterze każdy chce czego innego. Solskjaer w tej całej machinie wydaje się jedynie marionetką.
Filozofia budowy drużyny rzekomo uległa zmianie, chcąc promować młodych i brytyjskich zawodników. Nacisk przy przeprowadzaniu transferów kładzie się na osobowość aniżeli na inne aspekty. Problem polega na tym, że obecnie brakuje jakości w kadrze, a najlepszym pomocnikiem jest solidny Scott McTominay. Diabelnie pracowity, angażujący się w grę Szkot z pewnymi talentami, ale nadal wybija się u niego jedynie solidność. Można zatem rzec, że United popada z jednej skrajności w drugą, nieudolnie komponując zespół. Wielkie wydatki na pensje dla Sancheza, Ibrahimovicia oraz Pogby nie zdały egzaminu, to próbujemy w druga stronę. Aż do przesady.
Na Old Trafford nadal czuć bowiem ducha Fergusona i to co dzieje się obecnie przypomina marne odzwierciedlenie tego, co zrobił utytułowany menedżer w przeszłości. Jednak czy w taki proces w rękach Eda Woodwarda ma sens? Wcześniej chwaliliśmy Edwardsa, który żyje futbolem 24 godziny na dobę. O wiceprezesie „Czerwonych Diabłów” nie można oczywiście nic takiego powiedzieć. Bankier, który trafił do klubu w 2005 roku nadal uczy się futbolu i sporadycznie dogląda treningów pierwszego zespołu, nie mówiąc już o drużynie rezerw czy młodzieżowych. Wie jak zarządzać całym przedsiębiorstwem od strony finansowej, lecz najważniejsze, czyli wyniki sportowe, czynią go karykaturalną postacią.
W tym wszystkim widnieje także postać Fergusona. 78-latek nadal ma bowiem wiele do powiedzenia i to on zdecydował, że Solskjaer zostanie następcą Mourinho, a jego asystentem zostanie Mike Phelan. Szkocki trener niejednokrotnie dzwonił do Woodwarda w tej sprawie, co niejako wymusiło zwolnienie Portugalczyka. Jeszcze wcześniej Sir Alex wyznaczył na swojego następcę Moyesa. Jak bardzo była to błędna decyzja przekonaliśmy się już kilka tygodni później. Po raz kolejny zabrakło twardego dyrektora sportowego, który zawetowałby wówczas między innymi decyzje obecnego szkoleniowca West Hamu o zwolnieniu kluczowych osób ze sztabu Fergusona i zatrudnieniu własnych popleczników. Ed po prostu stał z boku i doglądał, jak przewracają się kolejne kostki domina.
Sama kwestia dyrektora sportowego wzbudza wiele kontrowersji. Niemalże od dwóch lat angielskie media żonglują nazwiskami. Ferdinand, Evra, Schmeichel, Fletcher, Neville i inni byli zawodnicy United być może rozmawiali z Woodwardem, ale nigdy nie padła dla nich żadna konkretna propozycja. Być może sceptycznie podchodzą do tego sami kandydaci, ponieważ wiedzą że z podejmowaniem decyzji związanymi z działaniem klubu mieliby niewiele wspólnego.
Zestawiając to z Liverpoolem daje to kiepskie wyniki. W tym wszystkim spory smród wytwarza także sytuacja Paula Pogby. Francuz od kilku miesięcy notorycznie dochodzi do siebie po urazach, lecz nie przeszkadza to mediom w wywlekaniu przeróżnych kłopotliwych spraw z jego udziałem. Podkręca to przede wszystkim Mino Raiola, który przesadnie nie ukrywa, że jego klient chce zmiany otoczenia. „Manchester United zniszczyłby nawet Maradone oraz Pele” – wypalił niedawno agent pomocnika. Wyobrażacie sobie, że przedstawiciel Sadio Mane czy Mohameda Salaha wypowiada takie oszczerstwa w stronę Liverpoolu? Takie słowa bawią tym bardziej, że między 2015 a 2017 rokiem Włoch z angielskim klubem dogadał aż pięć transferów i wydoił United bez żadnych skrupułów. Obecnie kontuzjowany Pogba prowadzi bezkompromisowe życie, w trakcie rehabilitacji grając w koszykówkę, tańcząc na ślubie swojego brata czy biorąc udział w meczu charytatywnym we Francji. Czy nie brzmi to wszystko groteskowo?
Gdzie zatem Solskjaer powinien szukać pozytywów? Jeśli już, to przede wszystkim w ofensywie. Przed sezonem raczej trudno byłoby nam powiedzieć, jakie ofensywne trio na tym etapie sezonu zanotuje więcej bramek aniżeli Salah, Mane oraz Firmino (łącznie 38). Ich konsekwencja w zdobywanie bramek wydaje się zabójcza, ale minimalnie zostali wyprzedzeni przez trójkę z United: Rashford, Martial oraz Greenwood (razem 39). Należy uwzględnić oczywiście fakt, że siedem bramek z trio United padło w europejskich rozgrywkach drugiego poziomu. Z drugiej strony wymienieni piłkarze prowadzeni przez norweskiego szkoleniowca rozegrali o wiele mniej minut, co jest także kluczową kwestią poddając to pod ocenę.
Na Anfield takie statystyki przestaną mieć jakiekolwiek znaczenie. Najważniejsze będzie to co tu i teraz, a takie wyobrażenie nie nastraja fanów ekipy z Manchesteru pozytywnie. Po raz kolejny podczas meczu będzie można zweryfikować, ile brakuje im do najlepszego zespołu w kraju i jak przez cztery lata oba kluby poszły w zupełnie inną stronę. Nawet jeśli poprzednia potyczka obu tych ekip tego nie udowodniła.