Der Klassiker. Czyli… dlaczego Borussia i Bayern powinni zostać mistrzem?!

Pamiętacie ubiegły sezon Premier League? Manchester City i Liverpool wykręciły niewiarygodne wyniki, ale ostatecznie był jeden komplet złotych medali i jeden puchar za triumf w lidze angielskiej. Nieco podobnie jest z Bundesligą, gdzie o końcowy triumf walczy Bayern Monachium i Borussia Dortmund. Dzisiejszy Klassiker może być rozstrzygający!

Za nami 27. kolejek Bundesligi, co w czasach pracy Pepa Guardioli oznaczało, że albo Bayern już miał zapewniony tytuł, albo lada moment to zrobi. Trochę się jednak zmieniło od tamtej pory i liga jest – ku uciesze kibiców pozostałych klubów – bardziej wyrównana. Obecnie monachijczycy mają cztery punkty przewagi nad ekipą z Dortmundu. Dzisiaj wieczorem albo będziemy bliscy poznania mistrza Niemiec, albo walka rozpocznie się na nowo.

Jedno wiemy na pewno, oglądamy kapitalny sezon, w którym każdy się myli, ale każdy dostarcza mnóstwo wrażeń estetycznych. Bayern 80 strzelonych goli, Borussia 74, a przecież będące za nimi RB Lipsk, Bayer Leverkusen i Borussia Monchengladbach również zachwycają swoimi największymi gwiazdami. Sprawdźmy jednak…

Kto powinien zostać mistrzem?

Przewaga Bayernu na dzisiaj to cztery punkty. Niby nie dużo, ale do końca ledwie siedem meczów, więc mają margines błędu. Dodatkowo wygrali pierwszy mecz 4:0, a w bramkach +11 względem BVB, co oznacza tak naprawdę różnicę pięciu punktów. Terminarze podobne pod względem siły przeciwników, przy czym wydaje się, że Borussia ma nieco łatwiej. Bayern gra za niedługo z Borussią Monchengladbach i Bayerem, zaś ekipę Favre’a czekają spotkania z RB Lipsk i rozpędzoną Herthą Berlin.

Powrót dla obu ekip był udany. Bayern 6 punktów i 7:2 w bramkach, BVB 6 punktów i 6:0 w bramkach. O wszystkim powinna, więc zadecydować forma sportowa, a na nią, jak wiadomo, składają się zawodnicy. No więc czas porównać kilka pozycji, na których nie brakuje ciekawych pojedynków.

Supersnajperzy

Szkoda, że Erling Haaland dotarł do Dortmundu dopiero zimą, gdyż, być może, czekałby nas kapitalny pojedynek o koronę króla strzelców. Lewandowski wprawdzie ma rywala, w osobie Timo Wernera, jednak to napastnicy liderującej dwójki mogą pochwalić się najlepszą korelacją strzelonych goli do rozegranych minut. Norweg na strzelenie jednego gola potrzebuje średnio 69. minut, zaś Polak 82. Trzeba jednak uczciwie oddać, że Lewandowski rozegrał zdecydowanie więcej minut, więc i trudniej było o wyśrubowanie takich wyników, jak byłemu zawodnikowi RB Salzburg. Tak czy siak Haaland ma 10 goli w 10. meczach, a przed nim duża grupa zawodników z jedenastoma trafieniami. Wydaje się, że jeśli podtrzyma dyspozycje, szansa na dogonienie Jadona Sancho – 14 goli – i zajęcie najniższego miejsca na podium, jest bardzo realna.

Szybcy i wściekli

Wspomniany Sancho wykręca kosmiczne liczby. W klasyfikacji kanadyjskiej jest ex-aequo z Timo Wernerem na pierwszym miejscu. 14 goli i 17 asyst to wynik niesamowity i obok Serge’a Gnabry’ego jest jedynym piłkarzem, który ma w tym sezonie „double-double” w Bundeslidze. Jednak Borussii będzie niezwykle trudno utrzymać chłopaka kupionego za ledwie 8 milionów euro. Chętnych na usługi Sancho nie brakuje i coraz więcej – według angielskich mediów – wskazuje na to, że mógłby wrócić do ojczyzny. Najbardziej zainteresowany ma być rywal zza miedzy, jego poprzedniego klubu, czyli Manchester United. Nie ma wątpliwości, że Czerwone Diabły stać na wyłożenie trzycyfrowej kwoty w milionach euro. Niechybnie wcześniej czy później ktoś, kto będzie chciał sobie zapewnić jego usługi, będzie musiał to zrobić.

Zarówno Sancho, jak i Gnabry to wyrzuty sumienia angielskiej piłki. Co prawda Arsenal wyłowił go ze Stuttgartu jako 16-latka, to ostatecznie oddał po pięciu latach za… 5 milionów euro. Werder rok później zarobił na nim na czysto ledwie trzy miliony. Z prostej matematyki wynika, że podobnie jak Sancho, kosztował obecnego pracodawcę ledwie osiem milionów euro. A mówimy o piłkarzu, który tylko w tym sezonie miał bezpośredni udział – gol lub asysta – przy 30. bramkach dla Bayernu!

Wschodzące gwiazdy na bokach obrony

Niby największe gwiazdy są najbliżej bramki przeciwnika, ale na dzisiaj topowymi zawodnikami zaczynają być Alphonso Davies i Achraf Hakimi. W tej parze zdecydowanie lepiej stoją akcje Bayernu. Nie chodzi tutaj o porównanie klasy piłkarskiej, bo jeden woli szybkiego jak błyskawica Daviesa, a inny mającego – tak się wydaje – większe doświadczenie i bardziej ogranego Hakimiego. Jednak Davies to zawodnik monachijczyków na stałe, a Marokańczyk tylko do końca sezonu pozostanie w Dortmundzie. Hakimi powoli kończy swoje dwuletnie wypożyczenie z Realu Madryt i trzeba przyznać, że wszyscy na tej sytuacji zyskali.

Hakimi trafił do miejsca, gdzie mógł się rozwinąć i wykorzystał szansę w pełni. Borussia dostała piłkarza zdolnego grać na boku obrony w systemie z czwórką defensorów oraz na wahadle przy trójce z tyłu. Do tego grywał na obu stronach, co również jest sporą, acz rzadką zaletą, nawet na tym poziomie. No i ostatecznie zyskuje Real. Nie sprzedali, nie zostawili klauzuli, więc mają wszystkie karty w swoich rękach. Jeśli chcą skorzystać z jego usług, mają ogranego zawodnika. Jeśli zechcą sprzedać, mogą liczyć na ogromny zarobek.

Przestawieni

Gdyby spojrzeć na Davida Alabę i Łukasza Piszczka w początkowych latach seniorskiej kariery, trudno byłoby uwierzyć, że grali na zupełnie innych pozycjach. Alaba rozpoczynał jako lewy obrońca, choć w reprezentacji Austrii był… środkowym pomocnikiem. Również w Bayernie tak grał, choć akurat tutaj tych występów w roli „8” brakowało, z czego nie był zadowolony. Tymczasem Bayern znalazł fenomenalnego i młodego obrońcę – Daviesa – a Austriak trafił na… środek obrony. Z jednej strony mizerne – jak na tę pozycję – 180 centymetrów wzrostu, a z drugiej szybkość, inteligencja pozwalająca na dobre ustawienie się i lewa noga, która od wielu lat była deficytem wśród środkowych obrońców.

Jeszcze lepszą ewolucje przebył Łukasz Piszczek. Gdy rozpoczynał w roli prawego obrońcy, wielu było zszokowanych. No bo jak to stawiać skrzydłowego/napastnika, na boku obrony? Tymczasem okazało się, że Favre, a później Klopp zrobili z Polaka topowego bocznego obrońcę na świecie. Na tym jednak nie koniec, wszak Piszczek od dawna już pełni rolę prawego z trójki środkowych obrońców. I znowu u Luciena Favre’a!
W dodatku, wydaje się, że Piszczek był również symbolem przestawiania ofensywnych piłkarzy do tyłu w Polsce. W końcu później tym samym torem poszedł Bartosz Bereszyński.

Komentarze

komentarzy