Wtorek i środa z Ligą Mistrzów są przyjemne, ale jednocześnie zwiastują kolejkę poprzedzającą w Hiszpanii. To oznacza, że w sobotę grają wielcy i bogaci, a w niedzielę reszta. Mimo to 6. kolejka zdecydowanie lepiej – pod względem bramkowym – wypadła tym drugim, którzy podkręcili sobotnią średnią i upatrzyli sobie numer cztery jako ulubiony.
Cztery gole strzelali kolejno – Espanyol, Getafe i Celta Vigo. Niewiele zabrakło, a tę liczbę można byłoby odnieść do meczu w San Sebastian, ale gol Simone Zazy zmienił wynik z 2:2 na 2:3. Dzięki temu w Kraju Basków wpadło pięć goli, ale jednocześnie średnia z wczorajszego grania to… cztery gole na mecz, gdyż wszystkich obejrzeliśmy 20 sztuk.
Kanonadę zaczął Espanyol, którego gwiazdy wreszcie odpaliły. Leo Baptistao raz, Gerard Moreno dwa i trzy, a do tego Alejandro Arribas samobójem i sprokurowanym karnym dorzucił się do dorobku „Papużek” i Espanyol w ciągu tygodnia odprawił u siebie dwie ekipy z Galicji.
A jak już jesteśmy przy północno-zachodnim regionie Hiszpanii, to wreszcie wielki plus w stronę Celty Vigo. Druga wygrana w sezonie i pierwsza taka strzelanina, do jakiej przyzwyczaił nas jeszcze w ubiegłych latach Eduardo Berizzo. Co ciekawe, swojego udziału w wygranej nie miał Maxi Gomez, o którym pisaliśmy ostatnio wiele ciepłych słów. Tym razem królował Pione Sisto. Reprezentant Danii jakiś czas temu kręcił Łukaszem Piszczkiem i Thiago Cionkiem, a tym razem to samo zrobił z Anderem Capą. Efekt? Gol i dwie asysty, które dają mu pierwsze miejsce w klasyfikacji najlepszych podających – pięć sztuk.
By zakończyć wątek drużyn, które cztery naboje wpakowały w swojego rywala, trzeba przejść do Getafe. Tak, to nie jest błąd na waszych monitorach, a po prostu ekipa spod Madrytu prezentuje się bardzo dobrze od początku sezonu. Trzeba przyznać, że terminarz jej nie rozpieszcza u progu sezonu, a mimo to osiem punktów już zrobiła. Tym razem rozbiła 4:0 Villarreal! Aż trudno w to uwierzyć, bo „Los Azulones” przez wiele lat uchodzili za najnudniejszą ekipę w La Liga i pierwszego kandydata do spadku, który z uciechą przyjęłoby 90% niezaangażowanych kibiców, a teraz po powrocie grają, punktują i strzelają aż miło. Może wreszcie zapełnią Coliseum Alfonso Perez tak, jak to miało miejsce kilka lat temu w Pucharze UEFA z Bayernem…
Hitem niedzieli miało być starcie Realu Sociedad z Valencią, i było! Piłkarze obu ekip trochę potrzebowali czasu na rozkręcenie się, ale jak już złapali rytm, to się działo. Najpierw nieco przypadkowa asysta Goncalo Guedesa, który tak źle wykańczał sytuacje, że… zaliczył asystę przy bramce Rodrigo. Później znak firmowy „Txurri-Urdin” i gol głową stopera – Aritza Elustondo. Trzeba przyznać, że po tym strzale zdecydowanie obudzili się gospodarze, ale gości uratowała przerwa niczym gong między rundami bokserów.
W drugiej połowie Valencia zrobiła akcje swoich wychowanków, a więc kolejna – czwarta – asysta Carlosa Solera i elegancka podcinka Nacho Vidala. Swoją drogą, przyzwyczailiśmy się, że jeśli ktoś chwali defensora Valencii, który jest jej wychowankiem, to musi grać po lewej stronie. A tu proszę, była okazja do peanów na cześć prawego defensora. Potem kolejny gol wychowanka, tyle że wyrównujący. Na koniec kolejna nieco dziwna asysta Guedesa. Tym razem Portugalczyk świadomie podał do Zazy, ale zrobił to… będąc sam na sam, więc może mówić w obu sytuacjach o szczęściu, bo gdyby nie było z tego bramek, to pewnie trener mógłby go „rozliczyć” za przesadny altruizm. Marcelino będzie jednak musiał się wyleczyć, bo przy świętowaniu zwycięskiego gola prawdopodobnie naciągnął sobie mięsień dwugłowy uda. O wielu absurdalnych kontuzjach słyszeliśmy, ale w przypadku trenerów to kolejny uraz do kolekcji…
Las Palmas i Leganes zepsuły średnią i za karę nie zostanie im poświęcone miejsce. Żartujemy, ale co tu pisać? Bezkompromisowe Las Palmas znowu bez remisu, choć trzeba powiedzieć, że takie mecze jak ten z Leganes powinno wygrywać bezwzględnie, tym bardziej u siebie. Z kolei „Ogórki” dobrze weszły w sezon, ale mało im się poświęca miejsca, ale powód jest prosty – nuda, która wieje z boiska w ich spotkaniach. Sześć meczów i zaledwie osiem goli z ich udziałem – to nie może cieszyć oka, ale na pewno cieszy trenera, bo 6. miejsce to jest wynik zdecydowanie ponad stan!