Pozycja środkowego snajpera w obecnym futbolu jest jedną z najważniejszych, jeśli marzy się o zdobyciu mistrzowskiego tytułu. Tym bardziej jeśli mówimy o Premier League, gdzie konkurencja stale na ciebie napiera. Z tą zasadą nie zapoznał się przed tym sezonem Liverpool, który od odejścia Luisa Suareza nadal boryka się z brakiem klasowej „dziewiątki”.
11 bramek we wszystkich rozgrywkach – takie liczby wykręcił w obecnym sezonie najskuteczniejszy piłkarz Liverpoolu, Sadio Mane. Drugi w klasyfikacji jest Roberto Firmino z dziewięcioma trafieniami. Na trzeciej lokacie plasuje się Divock Origi, mając na koncie osiem bramek. Biorąc pod uwagę, że zaledwie ten trzeci jest środkowym napastnikiem (a większość bramek trafił i tak w pucharze, nie w lidze), to natychmiast znajdziemy bolączkę słabszych wyników „The Reds” na przestrzeni ostatnich dwóch miesięcy.
Podopieczni Juergena Kloppa przez większość stycznia nie potrafili wygrać choćby jednego spotkania. Jakie były tego przyczyny? Sadio Mane wyjechał na Puchar Narodów Afryki, Philippe Coutinho dochodził do siebie po urazie, Roberto Firmino zagubił kompletnie formę, zaś Adam Lallana przestał trafiać do bramki. Klopp, widząc problem, nie korzystał jednak z usług Divocka Origiego oraz Daniela Sturridge’a, tylko ciągle stosował te same metody z niejako fałszywą „dziewiątką”. Jak się okazuje, nie przyniosło to efektów.
Jeśli spojrzymy w przeszłość, każdy zdobywca ligowego tytułu posiadał snajpera, który gwarantował co najmniej 15 bramek w sezonie. Rok temu był nim Jamie Vardy, wcześniej Diego Costa, Sergio Aguero czy Robin van Persie w ostatnim sezonie pracy Fergusona. Każdy z nich pieczętował (czasami jak Holender w pojedynkę) ligowy tryumf. W Liverpoolu od odejścia Luisa Suareza brakuje takiej persony.
Oczywiście schemat Kloppa na początku sezonu doskonale bronił się wynikami. „The Reds” w pewnym momencie nawet przewodzili ligowej stawce, ale trwało to zaledwie przez ułamek wyścigu po tytuł. Z tego względu rozgorzała debata nad znalezieniem prawdziwego napastnika, naturalnego drapieżnika, którego jedynym zadaniem jest znalezienie miejsca, by umieścić piłkę w siatce.
Podczas pracy w Liverpoolu ówczesny menedżer, Rafa Benitez, mając piłkarza takiego kalibru jak Fernando Torres, wspominał, że nawet pomimo posiadania tak fenomenalnego napastnika, należy mieć kilku piłkarzy, którzy dorzucą pewną liczbę bramek. Hiszpan posiadał wówczas dodatkowo Gerrarda czy Dirka Kuyta. Klopp, jak na ironię losu, ma zawodników pokroju Firmino, Coutinho czy Mane, którzy mogą spełniać rolę „dorzucających pewną liczbę bramek”, ale czy ma to jakiekolwiek znaczenie bez prawdziwego snajpera?
Istnieje duże prawdopodobieństwo, że w przyszłym sezonie Liverpool zagra w Lidze Mistrzów, co zwiększy wyłącznie wymagania bramkowe. Pytanie czy Juergen Klopp, który tak usilnie broni rozwoju swoich piłkarzy, wierząc w moc treningów jednocześnie negując siłę transferów, zechce wzmocnić się klasycznym snajperem. Z drugiej strony Niemiec może spokojnie poczekać na rozwój Origiego, którego talentu nikt nie ma zamiaru negować. Czy jednak Belg jest zawodnikiem, który już w przyszłym sezonie mógłby postawić kropkę nad „i” do mistrzostwa „The Reds”?