Druga Wielkanoc z koronawirusem

Kiedyś to były czasy, a dzisiaj już czasów nie ma. To chyba jedno z najpopularniejszych wspominkowych powiedzonek. Kto podczas Wielkanocy 2019 pomyślałby, że dwanaście miesięcy później w telewizorze będą mówić, by zostać w domu. A po kolejnym roku… niemal to samo. Drugie święta wielkanocne z covidem między nami, ale z małą różnicą. Tym razem będzie towarzyszyć nam piłka nożna.

Przed chwilą emocjonowaliśmy się meczami reprezentacji Polski i – niestety – kontuzją Roberta Lewandowskiego. Jego Bayern w sobotę grał z RB Lipskiem w meczu o mistrzostwo Niemiec. W Hiszpanii zaległy Puchar Króla połączony z derbami Kraju Basków, a na naszym krajowym podwórku Legia pokonała Pogoń Szczecin i praktycznie przyklepała tytuł mistrzowski. Dzisiaj zerkniemy na kolejne mecze Ekstraklasy, wieczorem odpalimy Barcelonę, a od jutra pooglądamy ćwierćfinały Ligi Mistrzów.

Wszystko oczywiście za zamkniętymi drzwiami, czasem nawet w niepełnych składach lub neutralnych stadionach. Oczywiście trudno jest oglądać mecze, gdy doping jest podkładany przez realizatora, a często tak nieudolnie, że przykro słuchać przyśpiewek holenderskich podczas meczów pierwszoligowych…

 

Niemal wszyscy czekają

W pozostałych przypadkach niemal od razu kraje Europy szybko wprowadzały twarde lockdowny. Aktywność życiowa na Starym Kontynencie spadła niemal do zera. Jedyną dostępną formą „rozrywki” dla ludzi było wyjście do sklepu lub pracy. Oczywiście, jeśli jej nie stracili… Wydawało się, że sport zawodowy nie ma szansy stanąć w miejscu, a tymczasem najnowsze stadiony i centra treningowe, które są chronione jak twierdze, świeciły pustkami. Zdecydowana większość zdecydowała się na przeczekanie sytuacji.

Szybko okazało się, że o Euro 2020 rozlanym w całej Europie nie ma nawet co marzyć. Turniej bardzo szybko przeniesiono o dwanaście miesięcy do przodu. To dało szansę dla lig europejskich na skończenie sezonu latem. Nie wszyscy podzielali optymizm dotyczący dogrania sezonu od maja lub czerwca. Francuzi bardzo szybko uznali, że nic z tego nie będzie i zakończyli rozgrywki w marcu. Z dzisiejszej perspektywy kluby mogą powiedzieć, że trzeba było poczekać. Telewizje straciły przynajmniej kilkaset meczów do transmisji i „zrewanżowały się” mocnym obcięciem środków z… rekordowej umowy. Na dzisiaj poza PSG, niemal każdy ma swoje mniejsze lub większe kłopoty, które pewnie jeszcze długo w Ligue1, Ligue2 i niżej wszyscy będą odczuwać.

Koszary i rozruch

W Polsce szybko zakończono rozgrywki niższych lig – od trzeciej w dół. Poziom centralny czekał jednak na dogranie sezonu, co ostatecznie się udało. Zresztą Polska była jedną z pierwszych lig w Europie, która wznowiła swoje rozgrywki, niedługo po niemieckiej Bundeslidze. Co ciekawe wśród pomysłów na szybkie dokończenie ligi było… skoszarowanie wszystkich zespołów w jednym miejscu. Coś na wzór turnieju, gdy reprezentacje mają swoje bazy. Z takim rozwiązaniem wyszedł właściciel Rakowa Częstochowa Michał Świerczewski, ale raczej kibice, dziennikarze i eksperci nie zostawili na nim suchej nitki, delikatnie mówiąc.

Paradoksalnie w nieco zmienionej formie ten pomysł trafił do realizacji. W ten sposób przecież odbyła się końcowa faza Ligi Mistrzów. Rewanże 1/8 finału jeszcze dograno na stadionach domowych, ale już od 1/4 finału rozpoczął się turniej Final Eight w Lizbonie. Na stadionach Benfiki i Sportingu dograno wyjątkową dla nas edycje. W końcu Robert Lewandowski sięgnął po upragnione trofeum, okraszone koroną króla strzelców. A być może, gdyby nie „obcięte” rewanże z ćwierćfinału i półfinału, pobiłby także rekord Cristiano Ronaldo.

Oporna Białoruś

Rok temu tylko jedna liga grała w Europie. Zresztą była jedną z nielicznych na całym świecie, poza kilkoma bardzo egzotycznymi przypadkami w Afryce i Ameryce Łacińskiej. Wówczas oczy całego świata były skierowane właśnie na naszych wschodnich sąsiadów. Prawa do pokazywania meczów takich drużyn jak BATE Borysów, Dinamo Mińsk czy Torpedo Żodino wykupiły telewizje z wielu państw, a firmy bukmacherskie w zasadzie ratowały się jedynie meczami Premier Ligi. To była jedyna, w miarę, „cywilizowana” liga, jaką była opcja oglądać. Wtedy też wielu pasjonatów mogło poznać obecnego piłkarza Legii Warszawa Jasura Jakszibojew, który w błyskotliwy sposób dryblował podczas kolejnych meczów.

A przykład leciał z góry. Skoro sam Aleksandr Łukaszenka mówił, że na wirusa najlepsze są trzy rzeczy: wódka, bania(sauna) oraz hokej… Trudno się dziwić, skoro hokej to sport narodowy na Białorusi, a pozostałe dwie rzeczy równie ważne dla społeczeństwa we wszystkich krajach byłego Związku Radzieckiego.

Puchar za rok

W sobotę byliśmy świadkami finału Pucharu Króla za sezon… 2019/2020. Dobrze widzicie, dopiero teraz Athletic Club de Bilbao zmierzył się w decydującym meczu z Realem Sociedad. Zacytujmy tekst redakcji Futbol News zapowiadający tamto spotkanie. – Pierwszy finał Pucharu Króla, w którym stawką nie są europejskie puchary. Ze względu na decyzje obu klubów, miejsce w Lidze Europy przepadło. Gdy oba kluby nie chciały rozgrywać decydującego meczu, ta decyzja musiała być trudna zwłaszcza w Bilbao. W końcu Real Sociedad był wtedy na miejscu 4. i wiedział, że prawdopodobnie skończy sezon na miejscu gwarantującym grę w pucharach. Jednocześnie Athletic Club dobrze znał sytuacje w tabeli i mocno ryzykował. Po 27. kolejkach, gdy przerwano rozgrywki był dziesiąty i tracił pięć punktów do siódmej Valencii. Mimo tego jedni i drudzy zdecydowali się na przełożenie finału i zagranie go z kibicami – czytamy.

Niestety szlachetna decyzja dwóch baskijskich klubów nie powiodła się. Wtedy nie byłoby kibiców, teraz też ich nie było. Chociaż szansę, jeszcze kilka tygodni temu, były na to, by chociaż niewielki procent stadionu La Cartuja został zapełniony.

Komentarze

komentarzy