Dyzma z Premier League. Co właściciele klubów widzą w Marco Silvie?

fot. Sky Sports

Trudno dziś w futbolu na najwyższym poziomie znaleźć trenera z większym fartem aniżeli Marco Silva. Spadek z Premier League? Praca w lepszym klubie. Kolejne zwolnienie po niecałym sezonie? Jeszcze lepsza posada w zespole aspirującym do gry w europejskich pucharach. Ten proceder jednak już niebawem powinien dobiec końca, ponieważ ścięcie głowy na Goodison Park na dobre zniechęci właścicieli z Premier League na podarowanie Portugalczykowi kolejnej szansy.

Przed trafieniem 42-latka do Anglii, mało kto o nim słyszał. Oczywiście – rok w Sportingu oraz Olympiakosie Pireus dają pewne symptomy, że nie jest to człowiek znikąd, lecz dla przeciętnego kibica nie daje to żadnej gwarancji. Z takim statusem szkoleniowiec namaszczony przez Jose Mourinho rozpoczął przygodę w najbardziej wymagającej lidze na świecie. Kiedy obejmował Hull City, klub był w fatalnej sytuacji, ale bazując na matematyce nadal miał spore szanse na utrzymanie. Ostatecznie Marco nie uratował zespołu przed spadkiem i zapewne szykował się powoli do walki o awans z Championship.

Życie napisało inny scenariusz. Portugalczykiem zafascynowała się bowiem rodzina Pozzo, która właśnie kosztem Hull City świętowała utrzymanie w Premier League. Szkoleniowiec dość szybko zaakceptował warunki Watfordu i przejął drużynę z pewnym potencjałem. To jednak także nie okazała się długoterminowa praca. Już w styczniu „Szerszenie” szukali nowego menedżera, a Silva myślał zapewne o powrocie do ojczyzny. Tutaj rozpoczyna się kolejny akt niewytłumaczalnego szczęścia, który skutkuje ponownie ofertą od teoretycznie lepszego klubu. Sam Allardyce z hukiem opuścił Goodison Park, a w jego miejsce postanowiono zaufać trenerowi, który dwukrotnie, bazując jedynie na wynikach, zwyczajnie nawalił.

Niebawem minie półtora roku odkąd irański właściciel Farhad Moshiri zatrudnił portugalskiego menedżera. Czy z perspektywy czasu to dobra decyzja? O ile w zeszłym sezonie dostawaliśmy pozytywne sygnały od „The Toffees”, tak teraz trudno jakkolwiek bronić tego szkoleniowca. Punktowanie na poziomie swojego poprzednika wyklucza debatę o progresie. Na Goodison Park wciąż mamy więcej pytań aniżeli odpowiedzi, a obecność w strefie spadkowej dla klubu z takim budżetem to istna potwarz.

Większość problemów nawarstwiło się wraz z początkiem obecnej kampanii. Odejście Idrissy Gueye kompletnie wywróciła środek pola drużyny do góry nogami. Zakup Jeana-Philippe’a Gbamina miał wypełnić lukę po Senegalczyku, a tymczasem były gracz Mainz rozegrał do tej pory tylko dwa spotkania z powodu problemów zdrowotnych. Zabolała także strata wypożyczonego z Chelsea Kurta Zoumy. Gdyby Maurizio Sarri pozostał w Londynie, to prawdopodobnie Francuz przeniósłby się na stałe do Evertonu. Zatrudnienie przez Abramowicza Franka Lamparda pokrzyżowało jednak te plany.

Patrząc na początkowy etap sezonu aż trudno pojąć jak zespół Silvy ma już 6 porażek. Łącznie w Premier League na 49 spotkań pod jego wodzą zanotowali oni zaledwie 19 zwycięstw. Średni wynik punktowy klaruję się zatem na 1,37, podczas gdy u Allardyce’a było to 1,42, a u Koemana 1,47. Czy zatem czekamy tylko na to co nieuniknione? Wszystko na to wskazuje.

Po przegranym domowym spotkaniu z Sheffield w zeszłym miesiącu angielskie media donosiły o pełnym poparciu dla menedżera, którego władze nadal doceniają za umiejętności. Mecz z West Hamem 20 października określono jako „must win”, a presja po czterech porażkach z rzędu powoli przytłaczała 42-latka. Na meczu pojawił się właściciel Evertonu, na co dzień rzadki bywalec na stadionie i być może to przyniosło drużynie szczęście. W kolejnym tygodniu koszmary wróciły i ekipa z Liverpoolu ponownie przegrała. Błędne koło.

W przypadku największych menedżerów na świecie, jeśli miewają tylko trudne momenty, zwykle mówi się o stracie szatni. Jeśli popatrzymy na zachowanie zespołu ze wspomnianego meczu przeciwko WHU, to gracze na pewno nie chcą zmiany na stołku menedżera. Jednak sama walka za trenera, w dodatku nie w każdym meczu, nic nie da. Szkoleniowy warsztat Portugalczyka trudno tak naprawdę określić. To oczywiście zmiana o 180 stopni względem „Big Sama”, ale nie wywołuje u kibiców efektu WOW. Jest to po prostu nijakie i w tym leży największy problem.

Na dobrą sprawę brakuje również liderów. Środek pola ułożony z Andre Gomesa, Fabiana Delpha czy Toma Daviesa niczego takiego nie gwarantuje. Spoglądając na ogół trudno dostrzec jakość, chemie i oprócz pojedynczych przebłysków Richarlisona czy Calverta-Lewina nie mamy czego podziwiać. Bezzębność idealnie oddaje jedna statystyka: w 24 spotkaniach, w których Everton pierwszy tracił bramkę ani razu nie zdołali oni wygrać, notując ledwo 4 remisy.

Jeśli już weszliśmy w grunt statystyk to dość ciekawa dotyczy stałych fragmentów gry. Od początku poprzedniego sezonu Everton stracił najwięcej bramek (nie wliczając w to jednak rzutów karnych) z rzutów wolnych oraz rożnych spośród wszystkich ligowych zespołów. Z tym problemem portugalski menedżer boryka się od pracy w Hull City, lecz pod koniec ubiegłego sezonu defensywa „The Toffees” jakby zanotowała progres. 8 czystych kont w 10 meczach budziło podziw. Wówczas do portugalskiej drużyny Famalicao postanowił odejść asystent Silvy – Joao Pedro Sousa. Jako beniaminek po siedmiu kolejkach znajdowali się na fotelu lidera tabeli i bez wątpienia są oni największym zaskoczeniem tamtejszej ligi. Joao jest uznawany za speca od defensywy, a wspólna relacja z Marco trwała już ponad 7 lat. Jego zastępca, były reprezentant Portugalii i skrzydłowy występujący dawniej w Premier League Luis Boa Morte, ma mniejsze pojęcie o sztuce bronienia i te skutki są widoczne do dziś.

Sporym problemem dla Portugalczyka jest to, że nie bronią się także dokonane przez niego transfery. Podczas dwóch letnich okienek Moshiri wyciągnął z banku ponad 200 milionów funtów i dziś tak naprawdę jedynie Minę, Richarlisona oraz Andre Gomesa możemy nazywać solidnymi wzmocnieniami, ale także nie robią oni na postronnych kibicach wrażenia. Zainwestowane 25 milionów funtów w Moise Keana póki co pachną niewypałem. Patrząc na poprzednie okienko sądziliśmy, że ta ekipa potrzebuje raczej doświadczenia, a nie potencjału na rozwój.

Konkludując: trener ciekawy, ale niczego jeszcze nie udowodnił. Tak w skrócie można opisać do tej pory dokonania Marco Silvy. Idealny na tzw. „pięć minut”, aby załagodzić chaos po poprzednim menedżerze, lecz na dłuższą metę nie widzimy w nim człowieka potrafiącego zbudować własny projekt drużyny i zakorzenić kulturę zwycięstw. Dziś na Goodison Park tęsknią za dawnym Davidem Moyesem. Pewnego pułapu wówczas nie udało się przeskoczyć, ale poczucie bezpieczeństwa i stabilności było nieodłącznym elementem ówczesnego Evertonu.

Komentarze

komentarzy