„Dziady część V” – Atletico straciło to, co niegdyś było tajną bronią Simeone

„Nie przegrasz meczu, jeśli nie stracisz bramki” – takie motto przyświecało filozofii wielu trenerów, także tych wybitnych. Był Helenio Herrera w jego wielkim Interze, był także Jose Mourinho w tej samej ekipie, Allegri w Juventusie, czy też… Simeone w Atletico. To właśnie ten ostatni wydaje się być – jak na obecne czasy – skrajnym przypadkiem, ponieważ uparcie trzyma się czegoś, co nie ma prawa się podobać. Argentyńczyk w cudowny sposób uczynił jednak z piłki archaicznej, nieatrakcyjnej, coś, co każdy docenia – wielki charakter drużyny, zawodników gotowych wskoczyć za sobą w ogień i szalenie ważną rzecz, którą utraciły m.in. Milan i Manchester United, czyli tożsamość. Czy to oznacza, że w Atletico wszystko jest w porządku i nie można się do niczego przyczepić? Niestety nie. Nawet w takim organizmie teoretycznie mniej istotne elementy muszą działać w należyty sposób.

 Odbierz zakład bez ryzyka z kodem GRAMGRUBO530 w BETCLIC – jest już legalny w Polsce!

Jakie? Przenieśmy się w przeszłość o nieco ponad dekadę, do sezonu 2008/2009. Atletico Madryt, pod wodzą Javiera Aguirre i (od lutego 2009) Abela Resino, zajęło czwarte miejsce w lidze, zdobywając 80 bramek. Sezon życia Diego Forlana, młody gniewny Sergio Aguero… Są jeszcze osoby, które pamiętają tamtą drużynę. Nie miała ona takiej efektywności jak ta dzisiejsza, choć trzeba przyznać, że mogła się podobać. Porównywanie tych ekip mija się jednak z celem, w końcu są to dwie zupełnie różne metody podejścia do futbolu. Mimo to nie da się przemilczeć wymownej statystyki – od wspomnianych 80 bramek w La Liga w sezonie 2008/2009, Atletico ani razu nie dobiło do tej granicy.

Jakby tego było mało, „Los Colchoneros” przez ponad dekadę tylko raz przekroczyli granicę 70 trafień. Było to w sezonie 2013/2014, w którym podopieczni Diego Simeone przerwali duopol Barcelony oraz Realu i zdobyli tytuł mistrzowski. By ta sztuka się udała, musieli zdobyć 77 bramek. Albo inaczej – patrząc na poszczególne mecze pewnie nie musieli, ale to zrobili, dzięki czemu sami sobie pomogli. Nawet w tak skrajnie defensywnym, nastawionym na „kąsanie” rywala organizmie, ofensywa musiała stać na odpowiednim, bardzo wysokim poziomie. Jak pod tym względem wyglądają ostatnie lata? 2017/2018 – 58 zdobytych bramek w La Liga, 2018/2019 – 55. A pamiętajmy, że latem zespół opuściła największa ostoja przedniej formacji w osobie Antoine’a Griezmanna.

Docenisz, gdy stracisz

Francuz, który przecież nie jest typową dziewiątką, wykręcał w poprzednich latach naprawdę niezłe liczby. W trakcie pięciu lat spędzonych na Vicente Calderon i Wanda Metropolitano, zdobywał kolejno 22, 22, 16, 19 i 15 ligowych bramek. Jak na kogoś, kto miał być bardziej kreatorem, niż egzekutorem, najczęściej wyglądał świetnie. Atletico było od niego zależne w niewyobrażalnym stopniu, bo reszta napastników, których w swoim zespole skompletował „Cholo”, to najdelikatniej mówiąc – totalne dno. Lemar, Vitolo, Correa, Morata, Costa – wydaje się wam, że 15 ligowych bramek Griezmanna z poprzedniego sezonu to mało? Wspomniana piątka w tym samym okresie zdobyła ich łącznie (!)… DWANAŚCIE. Lemar dwie, Vitolo zero, Correa trzy, Morata pięć, Costa dwie. Szanujmy się – podobnych cyferek spodziewalibyśmy się po najbardziej beznadziejnym beniaminku, a nie po drużynie, która chce nie tylko utrzeć nosa Realowi i Barcelonie, ale też bić się w Lidze Mistrzów.

Jak madrycka drużyna poradziła sobie z utratą swojej ostoi w osobie francuskiego mistrza świata? Nie bawiono się w żadne półśrodki i przedkładanie ilości nad jakość. 120 milionów otrzymane od Barcelony w całości przeznaczono na pozyskanie wielkiego talentu Benfiki – Joao Felixa. Wiele osób zastanawiało się nad słusznością takiego ruchu, przy okazji z góry zakładając, że 19-latek będzie potrzebował czasu na aklimatyzację i oswojenie się z bagażem presji, spowodowanym kwotą, jaką na niego wydano. O ile pierwsze mecze sugerowały, że być może wszystko przebiegnie dużo szybciej i sprawniej, o tyle ostatnie mecze nieco przygasiły entuzjazm. Felix raczej nie zawodzi, ale też nie daje „efektu wow”. Patrząc na to, co w Realu Sociedad wyprawia także oswajający się z La Liga Martin Odegaard, moglibyśmy spodziewać się po Portugalczyku nieco więcej.

Patrząc na resztę napastników Atletico, początek obecnego sezonu także nie rozpieszcza kibiców. Dopiero w meczu sprzed kilku dni, z Realem Mallorca, po trafieniu zaliczyli Diego Costa i Joao Felix. Do tej pory Lemar (cztery występy), Vitolo (sześć), Correa (trzy), Felix (sześć), Morata (cztery) i Costa (cztery) mieli na koncie łącznie cztery gole. Teraz wynik stanął więc na szóstce, co jak na tak liczne grono napastników jest strasznie słabym wynikiem. Najlepszymi strzelcami jak na razie są Vitolo i Felix, którzy zdobyli po dwie ligowe bramki. Powiedzieć, że nie ma szału, to nie powiedzieć nic.

Może chociaż jeden? Coś, ktoś?

Moglibyśmy kopać leżącego i porównywać te liczby z dokonaniami duetów/tercetów innych klubów, ale darujemy sobie. Nie tylko dlatego, że przeciętnych drużyn ze skuteczniejszą ofensywą byłaby cała masa. Także nie dlatego, że do niedawna lepszymi liczbami od większości zawodników ATM mógł pochwalić się Ansu Fati, czyli 16-letni chłopak zbierający pierwsze szlify w profesjonalnej piłce. Nie mówimy już nawet o topowych klubach grających ofensywną piłkę, bo „Aubalaca” z Arsenalu czy tercet Liverpoolu to po prostu inny świat. Atletico gra w zupełnie inny sposób, więc nigdy nie będzie miało takich liczb. Patrząc jednak na okres sprzed dekady (Sergio Aguero, Diego Forlan), lata 2011-2014 (Radamel Falcao, Diego Costa), a nawet te ostatnie, Griezmanna, Atletico zawsze miało tego jednego napastnika z absolutnego topu, który niemal od ręki zapewniał około 30 trafień w sezonie. Spójrzcie na obecną kadrę, z „wiecznym talentem” Moratą, młodym Felixem i mającym najlepsze lata za sobą Costą. Widzicie tam kogoś, kto zapewni worek bramek? – My też nie.

Początek obecnego sezonu może wydawać się niezły, w końcu po sześciu kolejkach podopieczni Simeone mają na koncie cztery zwycięstwa, remis i tylko jedną porażkę. Grają „swoje”, ale brak napastnika w formie jest zauważalny gołym okiem. Atletico zdobyło do tej pory siedem bramek. Mniej mają jedynie drużyny z miejsc 13-20 (z wyjątkiem 16. Eibar, który ma także siedem). Przed dzisiejszym szlagierem w postaci derbów Madrytu, Diego Simeone stwierdził, że wygraną z Realem stawia wyżej, niż wygranie Ligi Mistrzów. Czy dzisiejszy mecz zmieni nasze myślenie i zobaczymy w nim Atletico z pazurem, z napastnikiem, który w końcu zagra wielki mecz? A może czeka nas kolejny mecz pt.: „Trzymamy gardę, wyczekujemy i próbujemy skontrować”? Mamy nadzieję, że ostatecznie stanie na pierwszej opcji. Atletico nigdy nie będzie Barceloną Guardioli, ale zasługuje, by mieć topowego napastnika. Potrzebuje go jak tlenu, by znów móc marzyć o biciu się o najwyższe cele.

 Odbierz zakład bez ryzyka z kodem GRAMGRUBO530 w BETCLIC – jest już legalny w Polsce!

Komentarze

komentarzy