Efekt nowej miotły jako największy mit w Premier League

Zwolnienia menedżerów są naturalną częścią obecnego futbolu. Właściciele klubów mają coraz mniej cierpliwości do trenerów, których kilka miesięcy wcześniej sami zatrudniali. Powodem są oczywiście osiągane przez nich kiepskie wyniki. Te rzekomo można jednak naprawić za pomocą jednego ruchu. Większość z nas nazywa go efektem nowej miotły. Czy jednak rzeczywiście na dłuższą metę daje on oczekiwane rezultaty?

Holenderski ekonomista Bas ter Weel kilkanaście lat temu postanowił zbadać pewien trend zachodzący w futbolu. Mianowicie przeanalizował zmiany na stołku menedżera w 18 sezonach (w okresie 1986-2004) w Eredivisie. Z jego badań wynika, że zmiana na tym stanowisko podczas kryzysu w trakcie  rozgrywek poprawiała wyniki w krótkim okresie. Według jego danych na dłuższą metę zaufanie poprzedniemu menedżerowi nie oznaczałoby jednak dużo słabszych rezultatów. Po co zatem te wielomilionowe odprawy wypłacane zwolnionym trenerom?

Oczywiście badania Weela skoncentrowały się na holenderskim futbolu, ale wnioski pasują także do najlepszych lig na świecie, włącznie w Premier League. Zespoły cierpiące na regres formy prędzej czy później powrócą na swoją docelową pozycje w lidze, niezależnie od tego, czy zarządcy klubu zdecydują się wykonać gwałtowne ruchy. Mimo to właściciele nadal mkną w stronę zmian, ponieważ daje to natychmiastowy efekt. Jeszcze gorących przypadków nie należy szukać zbyt daleko. Tottenham, Arsenal, Watford czy West Ham – to tylko niewielka część tej listy. Prym w tej kategorii wiodą oczywiście ci drudzy.

Włoscy zarządcy klubu niejednokrotnie popełniają dość dziwaczne decyzje i mają słabość do ludzi, których…niedawno zwolnili. Właściciel Genoi jest tego najlepszym przykładem, ale powoli dorównuje mu także rodzina Pozzo. W 2016 roku po serii słabszych rezultatów z Watfordem rozstał się Quique Sanchez Flores, aby następnie wrócić na Vicarage Road po ponad trzech latach za Javi Gracie, którego przededniu finału Pucharu Anglii prezes Scott Duxburry nazwał właściwą osobą na swoim miejscu. Cztery mecze później wszystkie te słowa odeszły w zapomnienie. Był to dość zaskakujący ruch, a już po 12 meczach zauważono, że także bardzo głupi. Hiszpan wygrał zaledwie dwa spotkania, a „Szerszenie” nadal tkwili na dnie tabeli obok Norwich. Włosi od kilku lat utknęli w spirali zmian – jedna wymuszała drugą. I tak w kółko. Ostatecznie kilka tygodni temu postawiono na Nigela Pearsona.

Pierwsze efekty są widoczne gołym okiem. Jak Anglik zdołał tak szybko zmienić formę swojej ekipy? 56-latek rzekomo „żyje w głowach piłkarzy”. Nowy trener wiedział, że przejmując zespół w okresie świąteczno-noworocznym treningami niewiele zdziała, ponieważ brakuje na nie czasu. Potencjał drużyny powinien wywindować ją w tabeli o wiele wyżej, dlatego problem był ewidentnie mentalny. Wywarcie wrażenia na drużynie i wpajanie im zasad kolektywu okazało się kluczem do dobrych rezultatów. Piłkarzy Pearson kupił między innymi szczerością i szacunkiem. Zastąpił ich kruchą pewność siebie poczuciem wspólnoty za każdy błąd, lecz także nie obyło się bez cięższych słów w stronę graczy, którzy poczuli pozytywną bojaźń. Nigel podkręcił także nieco śrubę na treningach, choć na regularne zajęcia przyjdzie czas dopiero za jakiś czas. Po erze dwóch hiszpańskich szkoleniowców, podejście brytyjskie jak widać służy większości zawodnikom.

Wygrana z Manchesterem United i kilka innych pozytywnych wyników potwierdziło, że to co jeszcze kilka tygodni temu wydawało się niemożliwe, dziś jest całkiem realne. Watford z powodzeniem może nadal myśleć o utrzymaniu, choć inne zespoły także nie śpią. Chwilowo „Szerszenie” zyskali, ale czy to przyniesie efekty na dłużej?

Z takim samym pytaniem borykali się kibice Manchesteru United w styczniu ubiegłego roku, kiedy ich drużyna miała za sobą serie kilkunastu zwycięstw z rzędu biorąc pod uwagę wszystkie rozgrywki. Fenomenalny czas zwieńczony cudowną nocą w Paryżu zaowocował nową umową dla Norwega. Przedwczesną? Nadal można się z tym spierać i każda ze stron znajdzie argumenty przeciwko tej drugiej. 46-latek znajduje się bowiem na sporym rozdrożu, lecz nie ma obecnie lepszego przypadku braku efektu nowej miotły aniżeli Solskjaer. Rozpoczynał prace jako trener szóstego zespołu w Premier League, zakończył poprzedni sezon na tej samej lokacie, z obecnie znajduje się zaledwie punkt nad zajmującym tę pozycję Tottenhamem. Bazując na całym roku – zespół Solskjaera strzela w każdym meczu około 1,6 bramki na mecz (podobne liczby do Van Gaala, Moyesa i nieco lepsze od Mourinho). Punktowo z kolei lepiej wypadł jedynie od Moyesa, co pokazuje jak kruche są osiągane niektóre serie zwycięstw przez norweskiego szkoleniowca. Nawet po zwycięstwach z Tottenhamem i Manchesterem City kibice „Czerwonych Diabłów” zostali sprowadzeni na ziemie za pomocą porażki przeciwko Watfordowi, by kilkanaście dni później rozegrać totalnie bezbarwne spotkanie z Arsenalem.

 

Miejsca zajmowane przez Manchester United podczas podejmowania pracy przez danego menedżera oraz jej zakończenia

Przeciwnicy statystyk oczywiście dość szybko zapomną o tych liczbach, ale czy w kontekście roku mogą one cokolwiek zakłamywać? Zwolnienie tyrana Jose Mourinho, po którym najłatwiej przejmuje się drużyny często zmęczone rządami Portugalczyka, początkowo działało na korzyść Norwega. Wraz z czasem piłkarze nie oczekiwali już jednak tylko dobrego wujka, który opowie im o cudownej nocy w Monachium.

Mimo to istnieją pozytywny aspekty jego pracy. Wyłączając niektóre katastrofalne mecze, United ogląda się z większą przyjemnością niż między innymi za czasów Van Gaala. Można w tym odnaleźć pewne odniesienia do Fergusona – więcej kontr i bezpośrednich akcji. Do tego stawianie na brytyjskich piłkarzy i większe skupienie uwagi na Rashfordzie. Manchester United nadal ma zaufanie do jego pracy i nawet fatalne wyniki na początku sezonu nie zachwiały pozycji byłego trenera Molde. Podobnie myślą kibice, którzy pomimo porażek wspierają swój zespół, ponieważ odnajdują w nim pewne charakterystyczne cechy z przeszłości. Jednak czy okolice piątego lub szóstego miejsca to rzeczywisty cel takiego klubu? Póki co wszyscy podążają w tym samym kierunku, oczekując na rozwój procesu. Nie wiemy jeszcze, czy to zadziała, ale mamy pewne symptomy, w jaki sposób planują wrócić na szczyt.

W ciągu ostatnich kilkunastu lat kultura trwania przy jednym menedżerze uległa zmianie. Już na początku milenium w trakcie jednego sezonu zwalniano dziesięciu menedżerów. Z drugiej strony w niektórych klubach nie działają także gwałtowne zmiany, czego najlepszym przykładem są Everton oraz Manchester United. Oba te kluby wymieniają sterników co kilka lub kilkanaście miesięcy i zwyczajnie brakuje im stabilności, z jakiej słynęli za czasów odpowiednio Moyesa i Fergusona. Podczas ostatnich dwóch sezonów w trakcie rozgrywek prace straciło odpowiednio dziesięciu oraz ośmiu menedżerów. Obecnie mamy styczeń, a już doszło do sześciu zmian.

Podobne badania do tych z Holandii przeprowadzono także w Anglii. Konkretnie przez dr Susan Bridgewater, która w 2009 roku przeanalizowała wyniki osiągane z ostatnich 13 lat. Odniosła się do „okresu miodowego” menedżera, który zazwyczaj osiąga swój szczyt między siódmym, a dwunastym meczem. Zgodnie z tymi wynikami pomiędzy dwunastym, a osiemnastym spotkaniem znikały korzyści wynikające ze zmiany szkoleniowca, co ponownie sugeruje, że jest to tylko krótkotrwały zysk. Oczywiście istnieje chociażby przypadek Brendana Rodgersa, Juergena Kloppa czy Eddiego Howe’a. To jednak tylko pojedyncze odejście od normy.

Najwięcej zmian podczas bieżącej kampanii doszło na przełomie listopada i grudnia, kiedy terminarz jest wyjątkowo napięty. Wówczas właściciele mogą liczyć jedynie na wpływ osobowości menedżera, ponieważ czasu na zmiany nie ma za wiele. Narzekał między innymi na to Jose Mourinho, który nie miał tak naprawdę kiedy przeprowadzić kilku jednostek treningowych z rzędu po przejęciu Tottenhamu. Z podobnym zadaniem zmierzył się Mikel Arteta. Sytuacja Arsenalu jest i tak dość specyficzna. Kibice przez wiele lat domagali się ścięcia głowy Arsene’a Wengera, aby po półtora roku odkochać się w jego następcy. W 51 meczach Premier League prowadzonych przez Emery’ego „Kanonierzy” zdobyli 88 punktów, dokładnie tyle samo, ile Francuz zgromadził w swoich 51 spotkaniach. Liczby dość znajome, jeśli popatrzymy na czerwoną część Manchesteru.

Po chwilowym wzroście formy niedobrze dzieje się także w Tottenhamie. Mourinho w listopadzie zdołał wygrać kilka meczów z rzędu, ale grudzień nieco zweryfikował optymistyczne nastroje. Porażka z Chelsea na własnym stadionie oraz straty punktów z Norwich, Southampton i remis z Middlesbrough pokazują, że zespół wrócił do wyników osiąganych przez poprzednika Portugalczyka. Odbiło się to także na samym „The Special One”. Podczas meczów coraz rzadziej widzimy u niego uśmiech, a gra „Kogutów” powoli ogranicza się jedynie do lagi od Alderweirelda.

Przeszłość zatem pokazuje, że warto zachować chłodną głowę. Futbol na najwyższym poziomie wymaga jednak trudnych i szybkich decyzji, często popełnianych w akcie desperacji. Nic zatem dziwnego, że większość z nich nie przynosi pozytywnych rezultatów.

Komentarze

komentarzy