Wczoraj nasza redakcyjna ekipa zawitała w Nicei. Co tu zastaliśmy? Jak Francuzi podchodzą do Euro? Czy występują wzmożone kontrole bezpieczeństwa? Dlaczego do Nicei nie warto przyjeżdżać samochodem?
Do Francji jechaliśmy przez Czechy, Austrię i Włochy. Do celu docieraliśmy w akompaniamencie pięknych widoków i rozciągającego się Morza Śródziemnego. To co nas zdziwiło, to pierwsze bramki na autostradzie. Dużo mówi się o bezpieczeństwie i potencjalnych zamachach, ale wśród wielu pracowników służb, jakoś szczególnie tego nie widać. Przy samych bramkach stały dwa radiowozy policji, ale siedzący w nich funkcjonariusze w ogóle nie zwracali uwagi na przyjezdnych, a swój wzrok kierowali w stronę swoich smartfonów. Jeśli ktoś chciał – do Francji mógłby przewieźć wszystko.
Drugie rozczarowanie, zdziwienie (trudno dokładnie określić) przytrafiło się przy wjeździe do Nicei. Nie czuć tu absolutnie atmosfery związanej z turniejem. Żadnych flag, plakatów, jakichkolwiek symboli związanych z tym piłkarskim świętem. Dwie reklamy Coca Coli to jedyne co zobaczyliśmy przy przejeździe przez pół miasta.
Zostawiliśmy swoje rzeczy w mieszkaniu i ruszyliśmy na odkrywanie Nicei. Daliśmy sobie drugą szansę. Jedyne co faktycznie trzymało atmosferę, to przyjezdni kibice – szczególnie kibiców Irlandii Północnej można zaliczyć do grupy klawych gości – można tu naprawdę uogólniać, bo fajnie się z nimi gada. W tle co jakiś czas przewijała się soczysta „kurwa”, co tylko powodowało uśmiech na naszych twarzach – gramy u siebie!
Styl jazdy francuskich kierowców jest powszechnie znany, ale jeśli planujecie zakup auta sprowadzonego z Francji, to szczególnie odradzamy ten pomysł. Ludzie parkują tu na milimetry i absolutnie nie przejmują się tym, że zarysują komuś samochód. Auta zostawia się na „luzie”, tak by nie było problemów z jego przestawieniem. Większość z nich wygląda dokładnie tak:
Wróćmy do tematów związanych z Euro. Druga rzecz, która ratuje miasto gospodarza, to strefa kibica. Tylko tam poczuliśmy namiastkę atmosfery wielkiej imprezy piłkarskiej. To właśnie tu postanowiliśmy obejrzeć mecz otwarcia. Szerzej odniesiemy się do tego w innym wpisie i tam zobaczycie jak to wszystko jest zorganizowane.
W strefie zebrali się francuscy kibice, którzy faktycznie chcą żyć turniejem. Reszta siedziała sobie w okolicznych lokalach i spokojnie sączyła wino. Nie nam to oceniać, ale ewidentnie widać, że spora część tego narodu ma to wydarzenie w głębokiej d.
Strefę kibica uzupełniali kibice Polski i Irlandii Północnej, ale zdarzali się też Niemcy. Wracając jeszcze do tych rozmów z Irlandczykami, to widać u nich spory pesymizm, jeśli chodzi o wiarę we własny zespół.
„- Ile my tam punktów zdobędziemy? – Pewnie 0 „
„-Ile bramek zdobędziemy? – Jedna będzie ok”
Najwięcej pytań dotyczyło oczywiście Lewandowskiego i Milika. Reszta naszych zawodników jest dla nich raczej anonimowa. „Ile ten Milik zdobył bramek?” „Gra w PSV czy w Ajaxie, bo nie pamiętam?”.
Jeden z kibiców zapytał nas nawet, czy Michael Ballack jeszcze gra u nas w kadrze, ale akurat to było spowodowane zbyt dużą ilością alkoholu w organizmie.
U Francuzów czuć było delikatny dystans. Nie traktowali nas na równi, a podchodzili do tego w ramach rozgrywki, ciekawostki. – ooo, z Polski przyjechaliście. Szkoda, że w 80. minucie meczu nie byli równie pewni siebie. Bramka Payeta wywołała niesamowity impuls radości, a kubki z piwem rozlewały się wysoko nad głowami – swoją drogą, piwo 7,5 euro, jakby ktoś pytał.
Na jednym z postojów zainteresowaliśmy się sprzedawanymi flagami z wielu różnych państw. Cena 8,5 euro za sztukę. Wśród nich flagi większości państw biorących udział w Euro (nawet Albania była). Dodatkowo mogliśmy natrafić na symbole Australii, USA i tęczowe flagi LGBT. Polskich flag nie było. Myśleliśmy, że ktoś kupił wcześniej, ale po prostu nie mieli ich w sprzedaży.