Stary, dobry Falcao powrócił i prowadzi Monaco po mistrzowski tytuł

(Zdjęcie: AFP)
(Zdjęcie: AFP)

Kilka ostatnich sezonów zmieniło postrzeganie Falcao w piłkarskim środowisku. Kolumbijczyk z niezwykle drapieżnego tygrysa (jego przezwisko to „El Tigre”) zamienił się w potulnego baranka i właściwie zapominaliśmy już o jego dawnej skuteczności. Teraz jednak odżywa i prowadzi Monaco po ligowy triumf. 

Prowadzi to jak najbardziej odpowiednie słowo, ponieważ to 31-latka (dziś ma urodziny) trener Leonardo Jardim uczynił kapitanem zespołu z Księstwa. W trwającym sezonie Falcao zaczyna nawiązywać do formy sprzed fatalnej kontuzji, jaka przytrafiła mu się na pół roku przed mundialem w 2014 roku. Monaco z dwupunktową przewagą prowadzi w tabeli Ligue 1, a dzisiejszy solenizant, mając na koncie czternaście trafień, znajduje się na trzeciej pozycji w klasyfikacji strzelców – przed nim Edinson Cavani z 23 trafieniami oraz Alexandre Lacazette (19), natomiast ex aequo Bafetimbi Gomis, ale on trzykrotnie strzelił z karnych, a Falcao o jeden raz mniej.

Czas po sensacyjnej (biło się o niego pół Europy, największe kluby) przeprowadzce do Monaco nie był dla niego najlepszy. Ostatni sezon w Atletico miał przecież bardzo udany (28 ligowych trafień, 34 ogółem) i liczono, że w Ligue 1 jeszcze podkręci tempo. Tam jednak nie było tak kolorowo, a w dodatku w połowie sezonu przypałętała się koszmarna kontuzja – do wyczekiwanego mundialu w Brazylii zostało niespełna sześć miesięcy, a Falcao zerwał więzadła krzyżowe. O grze do końca sezonu mógł zapomnieć, ale walczył jeszcze o występ na mistrzostwach. Niestety i tu się nie udało.

Pod koniec letniego okienka transferowego został wypożyczony do Manchesteru United, ale ani na Old Trafford, ani w barwach Chelsea nie podbił Premier League. O ile w Manchesterze grał w miarę regularnie, ale po prostu nie strzelał, o tyle na Stamford Bridge już nawet za często nie pojawiał się na boisku. Do tego znów dokuczało zdrowie, przez co opuścił około cztery miesiące. Oba etapy przygody z ligą angielską okazały się katastrofą i przed sezonem 2016/2017 Falcao wrócił do Francji.

poop

Wrócił i zastał odmienioną drużynę. Sam przecież dołączał w ramach wielkiego projektu, który jak wiemy, później brutalnie się posypał. Teraz Monaco wydaje mniej i rozsądniej. Spotkał m.in. Kamila Glika, który miał już kilkuletnie doświadczenie w liderowaniu Torino. Jardim kapitańską opaskę powierzył jednak Falcao, wierząc w jego odrodzenie. No i udało się, bo napastnik wraca do formy strzeleckiej, z jakiej dał się poznać Europie. Czternaście ligowych trafień w osiemnastu spotkaniach, a do tego dwie asysty to dorobek, jakiego nie powstydziłby się sam Falcao kilka lat wstecz, a trzeba pamiętać, że i w tym sezonie wypadł na kilka spotkań z przyczyn zdrowotnych. Jest więc dobrze, a nawet bardzo dobrze, a już jutro w meczu z Metz będzie miał okazję do poprawienia dorobku i sprawienia sobie najlepszego prezentu urodzinowego. Obserwowanie jego gry znów przysparza tyle radości, co w za czasów Atletico (hat-trick z Bordeaux był tego ukoronowaniem), a sam z takiej formy zapewne cieszy się nie mniej.

Komentarze

komentarzy