Wielu widzów mogło się zastanawiać, jak to możliwe, że w najważniejszym i najbardziej prestiżowym meczu ligi hiszpańskiej na Santiago Bernabeu znalazło się aż tylu kibiców FC Barcelona. Część z nich na stadion wybrała się w białej koszulce i zajęła miejsca pomiędzy kibicami Realu Madryt. Okazuje się, że problem jest na znany władzom, a jego zwalczenie wydaje się nie do wykonania.
Na zegarach dobiegała końca 93. minuta kosmicznego starcia między Realem a Barceloną. Wówczas do piłki dopadł Messi i skierował ją wprost do bramki Keylora Navasa. Co najdziwniejsze, część kibiców „Królewskich” wcale nie zalała się łzami, a radość i euforię można było dostrzec nie tylko w sektorze zajmowanym przez sympatyków „Barcy”. Część z nich trafiła na stadion w trybie incognito, a fałszywe białe szaty zerwała z nich dopiero tak cudowna chwila, jak ta z samej końcówki meczu. Zdjęcie, które widzicie nad artykułem, stało się symbolem całego zjawiska i stwierdzono nawet, że to prawdziwe nawrócenie w wykonaniu Messiego.
Problem, który dał się zauważyć podczas „El Clasico”, jest obecny na Santiago Bernabeu już od dłuższego czasu i na razie nikt nie znalazł sposobu na jego rozwiązanie. Chodzi o to, że część „socios” posiadających bilety na cały sezon odsprzedaje je jeszcze przed jego rozpoczęciem. Te trafiają w ręce specjalnych firm, które następnie sprzedają je na poszczególne mecze z kilkukrotną przebitką. Na spotkania takie jak ten z Barceloną dostają się osoby mogące zapłacić najwięcej – według szacunków takie wejściówki mogły kosztować nawet cztery tysiące euro. Fakt ten wywołał wściekłość nie tylko wśród działaczy, ale także kibiców Realu.
W Hiszpanii obowiązuje zakaz handlu biletami, ale tylko pod samym stadionem. Gdy transakcja odbywa się z dala od obiektu, to policja ma związane ręce i nie ma żadnych przesłanek do interwencji. Podobnie bezradny pozostaje klub, który nie może zakazać przekazywania karnetów na rzecz innych osób, ponieważ byłoby to sprzeczne z regulaminami. „Królewscy” mogą co najwyżej otworzyć postępowanie dyscyplinarne wobec osób, które swoje karnety sprzedają. Zjawisko jest już jednak masowe i łapanie za rękę każdego z osobna jest niemożliwe. Na przestrzeni całego sezonu pozbawiono już karnetów kilku właścicieli, ale jak twierdzi sam klub – jest to kropla w morzu.
Z podobnym wyzwaniem spotykają się działacze Barcelony. Na Camp Nou dzieje się dokładnie to samo i również światło na ten rzuciło ostatnie „El Clasico” rozgrywane w Katalonii. Wówczas wiceprezydent Cardoner twierdził, że sprzedanych zostało aż siedem tysięcy biletów. Klub nie jest w stanie ingerować w to, kto taką wejściówkę wylicytuje. Sprawę można rozpatrywać dwojako. Fajnie, że w tak gorącym meczu pomiędzy drużynami, które rywalizują ze sobą o najwyższe cele rok w rok, kibice mogą siedzieć wymieszani i nikt nie słyszy o awanturach i bijatykach. Futbol pozostaje na boisku i żaden kibic nie dostanie w twarz za to, jaką ma na sobie koszulkę. Wyobraźcie sobie mecz Lech–Legia i siedzących krzesełko obok krzesełka sympatyków obu zespołów… Abstrakcja. Nikt nawet nie zaryzykuje przeprowadzenia takiego eksperymentu, bo trafiłby do więzienia za brak wyobraźni w zabezpieczeniu takiego widowiska. Z drugiej strony natomiast, cierpi na tym atmosfera na Santiago Bernabeu czy Camp Nou. Poprowadzenie dopingu na wymieszanej trybunie jest bardzo utrudnione. Zresztą, o jakim dopingu mówimy, skoro lepiej siedzieć i jeść słonecznik? Taka kultura.