Geniusz, gigant, generał, gwiazdor, jednym słowem – Gerrard. Steven, oczywiście, choć pomylić go z kimś innym jest chyba niemożliwością. W końcu to jeden z najlepszych pomocników w historii Premier League. Od dziś, niestety, już piłkarz w stanie spoczynku i prawdopodobnie przyszły trener. Szkoda, że piękna kariera legendy Liverpoolu dobiegła końca. 1 listopada buty na kołku postanowił zawiesić Miroslav Klose, teraz zaś Stevie G., czyli kolejny wybitny futbolista.
Wybitny, nawet mimo tego, że nie udało mu się nigdy zdobyć wymarzonego mistrzostwa Anglii jak wielu innym. Przez lata porównywano go do Francesco Tottiego, ponieważ podobnie jak Włoch bardzo długo pozostawał wierny drużynie, w której stawiał swoje pierwsze piłkarskie kroki. Pod koniec kariery co prawda wyruszył do Stanów Zjednoczonych, by pokazać Jankesom, na czym polega prawdziwy futbolu, lecz to i tak nie zmienia faktu, że Gerrard był, jest i będzie po wszystkie czasy kojarzony wyłącznie z czerwoną częścią miasta Beatlesów. Tego typu wyróżnienia smakują czasami może nawet lepiej niż zdobycie najcenniejszego trofeum.
W sporcie bowiem liczy się też charakter, a Gerrardowi nigdy go nie brakowało. To on przecież jako pierwszy dał sygnał do ataku swoim kolegom z ekipy „The Reds” podczas pamiętnego finału Ligi Mistrzów w 2005 r., kiedy po pierwszej połowie przegrywała ona z AC Milan 0:3, by ostatecznie zwyciężyć w dramatycznych okolicznościach w konkursie rzutów karnych. To one wykreowały naszego Jerzego Dudka na bohatera, ale kto wie, czy Polak mógłby zachwycić cały świat swoim tańcem, gdyby na 3:1 w 54. minucie nie trafił kapitan angielskiego teamu. Mało kto pamięta też, że przy wyrównującym golu Xabiego Alonso asystę zaliczył właśnie Gerrard.
Charakteru Stevenowi nigdy nie brakowało – to fakt. Nawet jeśli niektórzy twierdzą co innego, biorąc pod uwagę fakt, iż reprezentacja Anglii z nim w składzie nigdy nie osiągnęła niczego wielkiego. Messi też przecież cały czas czeka na znaczący triumf w barwach Argentyny, ale jego wielkości nikt nie odważy się zakwestionować. Podobnie jest z Gerrardem. Nie zdobył nigdy mistrzostwa Anglii, choć był bliski tego w 2014 r. Na ostatniej prostej lepszy od Liverpoolu okazał się Manchester City, ale i tak nasz bohater może być w pełni zadowolony z przebiegu swojej kariery.
Gdybyśmy mieli porównać go do kogoś innego niż Totti, jako pierwsze na myśl przychodzi nazwisko… koszykarza. Mianowicie Allena Iversona. Amerykanin również nigdy nie był mistrzem NBA, ale rozegrał na parkiecie mnóstwo niezapomnianych spotkań, w których ośmieszał wyższych od siebie niekiedy o dwie głowy rywali. W 2001 r. praktycznie w pojedynkę doprowadził Philadelphię 76ers do wielkiego finału najlepszej koszykarskiej ligi świata, ale nie zdołał pokonać znakomitego duetu Los Angeles Lakers, który tworzyli Shaq O’Neal i Kobe Bryant. Mimo tamtego niepowodzenia „The Answer” pokazał, że nawet przegrani potrafią utkwić w pamięci, a jeśli jesteś naprawdę dobry w tym, co robisz, pamięć nigdy o tobie nie zaginie.
Tak, jak o Gerrardzie. Nie zdobył mistrzostwa, ale na angielskiej ziemi rozegrał 690 (!) spotkań, w których zdobył 180 bramek i zanotował równe 100 asyst. Dodajmy do tego setki udanych dryblingów, tysiące znakomitych podań i miliony fanów na całym świecie, którzy Liverpoolem, a może nawet piłką nożną, zaczęli interesować się właśnie dzięki niemu. To, że wróci kiedyś do Liverpoolu w roli trenera, jest pewne. I może wtedy zostanie wreszcie mistrzem ojczystego kraju, ponieważ zasłużył na to jak mało kto.