„Dzięki synowi zrozumiałem, że futbol jest ważny, ale są sprawy o wiele ważniejsze” – wyznał we wtorek łamiącym się głosem Leonardo Bonucci na konferencji prasowej reprezentacji Włoch. Syn piłkarza, Matteo, od kilku miesięcy zmagał się z poważną chorobą, która niemal pozbawiła go życia. Skąd obrońca Juventusu brał siłę na walkę 24 godziny na dobę – tak na treningach, boisku, jak i w domu, gabinetach lekarskich, przy szpitalnym łóżku wreszcie? Bonucci to nie tylko jeden z najlepszych stoperów na świecie, to również mentalny wojownik. Szkolony, by nie ugiąć się przed niczym, by dać otoczeniu siłę, gdy tego potrzebuje.
Niejednokrotnie widzieliśmy na boisku podczas meczów Juventusu, że Leonardo to ostoja spokoju. Pewny swoich umiejętności, w pełni skoncentrowany, wprowadzający w linii defensywnej skupienie. Gdy w lipcu okazało się, że jego malutki synek, z którym jeszcze niedawno świętował na J-Stadium piąte scudetto z rzędu, jest bardzo poważnie chory, wiedział, że tej walki również nie przegra.
Rodzina nie podała do publicznej wiadomości, co właściwie dolega dwuletniemu Matteo. Pewne jest tylko, że chłopiec przeszedł podczas wakacji operację, a w oficjalnym oświadczeniu państwo Bonucci prosili prasę o uszanowanie dyskrecji całej sytuacji i niedociekanie przyczyn choroby synka. Wszystko zdawało się wracać na właściwie tory, pojawiły się informacje o polepszeniu kondycji chłopca i szczęśliwy tata mógł wrócić do treningów.
Była to niestety cisza przed burzą i tuż przed drugą kolejką ligową Matteo ponownie trafił na oddział intensywnej terapii. Był to zresztą jedyny raz, gdy Leonardo Bonucci nie wytrzymał, poddał się i poprosił klub o wolne. Nikt w Turynie choćby przez chwilę nie miał wątpliwości, jakiej odpowiedzi udzielić. Przeciwko Lazio od pierwszych minut zagrał Medhi Benatia, właściwe „B” z turyńskiego trio BBC czuwało przy synu. Stan zdrowia dziecka powoli ulegał poprawie, jego życiu nie zagrażało już niebezpieczeństwo. Famiglia Bonucci mogła odetchnąć z ulgą.
Najpiękniejsze w tym wszystkim było zachowanie kibiców podczas spotkania w Rzymie. Na trybunach pojawił się transparent wspierający syna obrońcy w walce z chorobą. Mało tego, z całego kraju, od kibiców i piłkarzy wszystkich drużyn Serie A zaczęły spływać słowa otuchy i życzenia powrotu do zdrowia. – W takich momentach barwy klubowe nie mają znaczenia – słychać było z Neapolu, Mediolanu, Rzymu. Pokaz solidarności tym donioślejszy, że we Włoszech futbol jest powietrzem, a przynależność klubowa świętością.
Leonardo Bonucci na jedyną publiczną oznakę słabości, na okazanie prawdziwych emocji, pozwolił sobie dopiero niedawno, gdy Matteo zdążył już wydobrzeć. W ośrodku treningowym w Coverciano, podczas wtorkowej konferencji prasowej defensor łamiącym się głosem podziękował swojej rodzinie za wsparcie i przyznał, że futbol jest bardzo ważny, ale choroba syna sprawiła, że zaczął patrzeć na wszystko z innej perspektywy. – Są rzeczy ważniejsze od nieudanego wślizgu – mówił. W końcu emocje wzięły górę i zakrył twarz w dłoniach. Piłkarz, wojownik, człowiek.
Skąd u Bonucciego tyle siły? Jak zwykły człowiek poradził sobie z walką na dwóch tak trudnych frontach? Skąd czerpał siły, by wychodzić na boisko i prezentować wysoką, światową formę? Odpowiedź musi brzmieć „Alberto Ferrarini” – duchowy przywódca, trener mentalny. Nazewnictwo nie jest istotne, najważniejsze że ten właśnie człowiek wyprowadził Leo na prostą jeszcze w 2009 roku, gdy ten kompletnie nie radził sobie w drugoligowym Treviso. Ferrarini zrobił z niego żołnierza, człowieka, który ma przed sobą jasny cel i do niego dąży. Stworzył opokę, która na boisko wychodziła z myślą, że na murawie zatrzyma każdego przeciwnika. Ze słownika Bonucciego usunięta została wszelka negacja – „nie mogę” nie istnieje.
Trzeba przyznać, że metody Alberto nie należały do powszechnie akceptowanych:
– Przez lata zabierałem Bonucciego do piwnicy, pod ziemię, w ciemności. Tam obrażałem go na wszystkie możliwe sposoby. Oceniałem, wyzywałem. Jeśli chociaż spróbował na mnie spojrzeć, dostawał cios prosto w brzuch. Po co to wszystko? Aby przestać przejmować się ocenami, by Leo zawsze pozostawał skupiony i ignorował wszystko, co jest dookoła niego. Właśnie tak zacząłem zamieniać go w żołnierza.
Docieramy tu do sedna. Jak bardzo nieetyczne i ekscentryczne działania trenera mentalnego by się nie wydawały, sprawiły, że Bonucci nawet w najtrudniejszym okresie w życiu potrafił wyłączyć się mentalnie na 90 minut spotkania, wyrzucić z głowy, jakkolwiek okrutnie to nie zabrzmi, chorego synka i dać z siebie wszystko w rzeczy „mniej ważnej”.
Poza boiskiem niewiele się zmieniało – wracał do domu i istniał tylko Matteo. Chłopiec, który „nie może umrzeć”? To błędna mentalność, poprawną odpowiedzią jest „chłopiec, który przeżyje”. Syn Leonardo na duszę wojownika był skazany już od momentu poczęcia. Z takim ojcem nie miał wyboru. Musiał przeżyć.
Odbierz darmowe 20 zł w nowym polskim bukmacherze forBET. Graj za darmo!
Takie promocje dla Polaków nie zdarzają się często. Żeby odebrać bonus wystarczy założyć konto >>> Z TEGO LINKU <<<, uzupełnić wszystkie potrzebne dane, a bonus zostanie automatycznie dodany do konta.