Gini Wijnaldum, czyli spec od najważniejszych spotkań

Wijnaldum trafiał w tym sezonie sześciokrotnie. Zawsze na Anfield (Zdjęcie: Espnfc.com)

Niewidoczny, ciężko pracujący i przede wszystkim niedoceniony. Te słowa najlepiej oddają charakterystykę gry Wijnalduma. Gdy trafiał do Liverpoolu z Newcastle, wielu kibiców łapało się za głowy, zadając sobie pytanie, dlaczego klub wzmacnia się zawodnikiem spadkowicza. Holender na przestrzeni sezonu udowodnił jednak niedowiarkom, że łatwo może wkomponować się do gry czołowych klubów.

Wijnaldum nigdy nie był, nie jest i zapewne nie będzie zawodnikiem nadto efektownym. Nie wykonuje wielu rajdów po skrzydle, nie wdaje się w niepotrzebne dryblingi. Rzetelnie wykonuje swoje boiskowe zadania, bez poszukiwania zbędnego poklasku. Taki styl gry sprawiał, że wielu kibiców nie potrafiło docenić znaczenia Holendra dla siły pierwszej jedenastki Liverpoolu. Pomimo wielu ciepłych słów od trenera i kolegów z szatni Wijnaldum sam musiał dodać coś od siebie – i robił to wielokrotnie w najważniejszych momentach sezonu.

Zaczęło się niepozornie, bo od wysokiego zwycięstwa nad Watfordem. Holenderski pomocnik zdobył bramkę na 6:1, która całkowicie zamknęła spotkanie. Niby nic szczególnego, kolejny gol do bogatego już dorobku zespołu, ale dla Wijanlduma – jak sam zaznaczał w pomeczowym wywiadzie – była to bramka niezwykle istotna. Pierwsza w barwach klubu, która pozwoliła mu uwierzyć w siebie i na dobre się przełamać.

Potem było już tylko lepiej. Hitowy pojedynek na szczycie Liverpoolu z Manchesterem City. Dwa zespoły na równym poziomie, czyli mecz, w którym jeden błąd może zadecydować o końcowym tryumfie. Nie minęło nawet dziesięć minut, a podopieczni Kloppa już prowadzili. Za sprawą nikogo innego jak Wijnalduma. Holender zaskoczył wszystkich swoją obecnością w polu karnym i silnym strzałem głową pokonał Claudio Bravo. Wynik do końca spotkania nie uległ już zmianie, zaś Wijnaldum po raz pierwszy został bohaterem całego Liverpoolu.

Styczeń i luty były fatalnymi miesiącami dla całej czerwonej części Merseyside. Klub grał słabo, tracąc multum punktów. W tym feralnym okresie Liverpool musiał mierzyć się na Anfield z rozpędzoną Chelsea. Goście szybko wyszli na prowadzenie i przez dużą część spotkania skutecznie bronili wyniku. Liverpool wyglądał na zespół, który absolutnie nie miał pomysłu na rozmontowanie szczelnej obrony Chelsea. Wówczas znów z pomocą przybył Wijnaldum, który zaprzeczył wszelkim staropolskim przysłowiom i rozbił głową mur Chelsea. Tym samym Liverpool zyskał cenny punkt i odetchnął z ulgą przed kolejnymi istotnymi starciami.

Wijnaldum odhaczył już Manchester City, Chelsea, a zatem czas na Arsenal i kolejne kluczowe w kontekście walki o TOP 4 starcie na Anfield. Spotkanie ułożyło się dla Liverpoolu doskonale. Pewne prowadzenie do przerwy i – wydawać się mogło – kontrolowana druga połowa. Stało się jednak inaczej. Welbeck podłączył Arsenal do tlenu, dając gościom kontaktowego gola. Liverpool drżał o wynik niemal przez całą drugą połowę. W doliczonym czasie gry goście rzucili się do huraganowych ataków, zaś gospodarze wyprowadzali zabójcze kontry. Wykończył ich nie kto inny jak Wijnaldum. Nie przeszkadzało mu to, że ma w nogach niemal cały mecz. Bezproblemowo wyprzedził na dystansie całą obronę Arsenalu i zdobył dla gospodarzy trzeciego, kluczowego gola.

Trudne i wymagające spotkania nie zawsze muszą odbywać się w pojedynkach z najsilniejszymi rywalami. Szczególnie gdy występuje się w barwach Liverpoolu. Tak wyglądało spotkanie domowe z Burnley. Gospodarze rozgrywali prawdopodobnie jeden z najgorszych meczów w sezonie. Goście szybko objęli prowadzenie i byli blisko, by ich dobić. Zabrakło jednak skuteczności, którą ponownie popisał się Wijnaldum. Tuż przed ostatnim gwizdkiem sędziego odnalazł się on w polu karnym Burnley i spokojnym strzałem pokonał Heatona. W drugiej części spotkania zwycięskiego gola zdobył Emre Can, jednak bez bramki autorstwa Holendra tuż przed przerwą męczarnie Liverpoolu mogłyby okazać się bezowocne.

Ostatnią, i być może nawet najważniejszą bramkę, Wijnaldum zdobył w kluczowym meczu sezonu. Liverpool musiał wygrać, jeśli chciał utrzymać 4. lokatę i zagrać w przyszłej edycji Ligi Mistrzów. Spotkanie nie układało się po myśli gospodarzy. Middlesbrough skutecznie się broniło, nie dopuszczając do wielu okazji bramkowych. Kiedy zespoły miały już schodzić do szatni, Wijnaldum znów zabłysnął. Długo był niewidoczny, ale jednym zagraniem poderwał całe Anfield. Holender świetnie przyjął podanie Firmino i potężnym strzałem z pola karnego pokonał Guzana. Podobnie jak w przypadku spotkania z Burnley bramka Wijnalduma nie była jedyna w całym spotkaniu, ale z pewnością kluczowa.

Wijnaldum to zawodnik od wielkich spotkań. Kiedy wszystkie oczy – również przeciwników – skupione są na największych gwiazdach zespołu, to właśnie on bierze na siebie odpowiedzialność i potrafi decydować o losach spotkania. Choć Holender występuje w środku pola, jego mobilność i zaangażowanie na całej szerokości boiska musi imponować. Jeśli Wijnaldum zdoła w końcu przełożyć formę domową na spotkania wyjazdowe, to z powodzeniem może myśleć o owocnej i długoletniej karierze w barwach Liverpoolu.

Fortuna: Odbierz 110 zł na zakład bez ryzyka + do 400 zł bonusu!

 

Komentarze

komentarzy