Wojna, polityka, Serbia i Górnik Łęczna. Veljko Nikitović w akcji [Wywiad]

Veljko Nikitović
(Fot. Dariusz Miącz)

Jeśli w Łęcznej największą rozrywką jest, a raczej był, Górnik Łęczna, to śmiało można powiedzieć, że Veljko Nikitović zyskał status wizytówki tego miasta. Ponad 300 meczów w zielono-czarnych barwach, ponad 100 gier w ekstraklasie to tylko liczby. Do tego ulubieniec trybun, mediów, prawdziwy przywódca i kapitan, który mimo zakończenia kariery pozostał w klubie. „Velo” nigdy nie uciekał przed pytaniami, dlatego przed Wami długi wywiad, w którym poznacie jego, Serbię, trochę wojny i polityki, a także zamiłowanie do Crvenej Zvezdy oraz rywalizację derbową z Partizanem. 

Rafał Szyszka: Co wyżej stawiasz w swojej prywatnej hierarchii – Górnik czy Crvena Zvezda?

Veljko Nikitović: (Śmiech i chwila zastanowienia…) To są dwa kluby, których w mojej hierarchii sportowej za bardzo nie odróżniam. Wiadomo, że większą część swojego sportowego życia spędziłem tutaj w Górniku Łęczna, a z drugiej strony, jestem wychowankiem Crvenej Zvezdy Belgrad. Każdy mecz Zvezdy, jeśli mam możliwość, oglądam. Z Górnikiem jestem na dobre i na złe, więc trudno mi wybrać. Stawiam oba zespoły na pierwszym miejscu.

Oglądałeś ostatnie derby?

Tak, oglądałem. Poziom tych meczów nie jest ostatnio za wysoki, ale wiadomo, że każdy z meczów derbowych niesie za sobą taką bardzo fajną atmosferę poza boiskiem. Kibice Zvezdy i Partizana potrafią zrobić atmosferę i stają na wysokości zadania, bo jak wspomniałem, poziom piłkarski nie jest zachwycający.

Pytam o derby, bo w ostatnich latach wśród polskich kibiców zapanował istny szał na wyjazd do Belgradu, który wielu kibiców traktuje jako „kibicowską pielgrzymkę”. Sam byłem dwukrotnie, więc przekonałem się, że nie jest to przereklamowany mecz.

Nie jest, ale to się dzieje od jakiegoś czasu. Odkąd te zespoły powstały, po II wojnie światowej jest między nimi święta wojna. Może też to być spowodowane, że oba stadiony są blisko siebie. Tak licząc, to maksymalnie kilometr pomiędzy oboma obiektami.

Zawsze w rankingach światowych na najlepsze derby Veciti Derbi znajdowały się wysoko. Kibice tworzą bardzo żywiołową atmosferę, w Serbii jeszcze w jakimś stopniu są dozwolone race i można je odpalać i tworzyć choreografię w stylu włoskim.

Można powiedzieć, że kibice Partizana bardziej stawiają na race, zasłony dymne, a Zvezda specjalizuje się w choreografiach – zawsze jest jakiś rysunek, napis mobilizujący zespół. Ale tak jak powiedziałem, super atmosfera i serdecznie polecam każdemu, kto jeszcze nie był, bo wcale nie jest tak daleko z Polski.

Pirotechnice i tego typu „zabawom” sprzyja infrastruktura, bo odwiedziłem oba derbowe stadiony, obiekt OFK i Hajduka i to są po prostu ruiny.

Tak, tak, jeśli mówimy o tych stadionach, to żaden z nich nie dostałby pozwolenia na grę w ekstraklasie. To są stadiony, które powstawały, gdy zakładano kluby. Owszem coś się zmieniało, ale dokładano krzesełka z biegiem czasu i tyle.

Jak teraz grała Zvezda z Partizanem u siebie, to wszystkie krzesełka z trybuny, na której siedzą kibice Partizana są demontowane dwa, trzy dni przed meczem.

Słyszałem jeszcze, że przed meczem straż pożarna polewa bieżnie wodą, żeby w jakiś sposób neutralizować lądującą tam pirotechnikę.

Tak jest, ale to żeby się nie paliło po prostu. Zvezda ma sekcje lekkoatletyczną, więc oni też muszą mieć, gdzie trenować i dlatego tak to wygląda.

Jest jeszcze trochę takich ciekawostek z Serbii, które jak żyjemy w polskich realiach czy Europy Środkowej lub Zachodniej, byłyby nie do przyjęcia. Może dlatego te derby mają swój urok, jak jest obecnie. Podejrzewam, że w żadnym meczu na świecie – no może poza derbami Buenos Aires (Boca–River) czy Stambułu (Fenerbahce–Galatasaray) – nie ma takiej atmosfery i nie pozwala się na tyle kibicom.

W Polsce mało jest o serbskiej piłce. Głównie o derbach i jakichś aferach, jak ostatnio przy okazji meczu Rad–Partizan, gdy głośno było o rasistowskich zachowaniach kibiców gospodarzy wobec zawodnika Partizana, Evertona Luiza. Czy to jest powszechny problem, czy pojedynczy wybryk?

Pojedynczy, to się raczej nie zdarza, ale też trzeba wziąć pod uwagę kibiców Radu. To są głównie skinheadzi. Postawmy sprawę jasno, bo wszystko można pokazać w wybrany przez siebie sposób. Prawda jest też taka, że zawodnik Partizana obrażał kibiców Radu w trakcie meczu. Odzywał się tak, jak nie powinien. Oni w czasie meczu z tego powodu mu wrzucali, również w sposób rasistowski. Z resztą w ostatnich derbach strzelił gola w 96. minucie, a później pokazał środkowy palec kibicom Zvezdy. A później, podobno, przez tydzień bał się wyjść z domu… To jest bardzo dobry piłkarz, ale też aferzysta i swoim zachowaniem prowokuje takie sytuacje, jak ta na Radzie.

Ale żeby były takie sytuacje… Hmm, no były kilka lat temu, ale to się raczej nie zdarza. W Zvezdzie i Partizanie grają czarnoskórzy zawodnicy, a z kolei w Radzie raczej nigdy taki nie zagra, bo kibice, cóż, są jacy są i tyle.

A ty wyobrażasz sobie teraz swój powrót do Serbii po tylu latach w Polsce? Mówię chociażby pod względem zapóźnień, bo Belgrad wygląda niczym Warszawa, ale z przełomu lat 80. i 90. Stare budynki, zniszczenia wojenne, które są widoczne i robią wrażenie.

Jeżeli chodzi o te zniszczenia po bombardowania z 1999 roku, to myślę, że państwo serbskie specjalnie nie chce tego remontować i odbudowywać, żeby pokazać turystom przyjeżdżającym, co spotkało Serbię niemal 20 lat temu.

W tej chwili nie wyobrażam sobie powrotu do Belgradu. Tu mam żonę, tu urodziły się moje dzieci. Poza tym porównanie tego, jak się dzisiaj żyje w Polsce i Serbii, to niebo a ziemia. Tak jak mówiłeś o wyglądzie Belgradu, choć to piękne i urokliwe miasto, to obecnie nie dorównuje Warszawie, bo jest paręnaście lat wstecz. Moje obowiązki, życie prywatne są związane tutaj z Polską, Łęczną, więc na ten moment niema takiej opcji. Ale nie wiadomo, co się wydarzy, zwłaszcza że jestem Serbem z krwi i kości, ale jak rozmawiam teraz z rodzicami i rodziną, to po prostu nie widzę takiej potrzeby.

Mówisz, że jesteś Serbem z krwi i kości i przypominam sobie twój wpis na Facebooku, w którym krytykowałeś masowe ustawianie sobie profilowych zdjęć z flagą Francji, podczas gdy była bombardowana Serbia w 1999 roku nikt się tym nie przejął. Jeszcze sobie przypominam historię, którą usłyszałem o tym, jak francuscy żołnierze stacjonujący na Bałkanach rozbrajali pola minowe za „pomocą” serbskich dzieci. Rzucali im słodycze na pole minowe, a następnie już wiadomo, co się działo z tymi dziećmi…

(Chwila zastanowienia) Powiedziałbym to, co się działo w byłej Jugosławii. Chodzi mi o wojnę domową, która akurat bardzo Serbii nie dotknęła. Tata oraz moi koledzy opowiadali, gdy wrócili – to jest po prostu wojna i mówiąc brzydko, „albo ty jego, albo on ciebie”.

Jeśli chodzi o mój wpis… Może i kiedyś by pisali, ale wtedy nie było Facebooka (śmiech). Takich rzeczy, może nie tyle, że nie uznaję, ale Francuzi sami na zbyt wiele pozwolili i duża część Unii Europejskiej także, i teraz mają bardzo duży problem, z którym muszą się borykać. Widzimy w każdym dniu możemy przeczytać, zaobserwować, że ktoś chciał kogoś zaatakować, ktoś chodził z siekierą czy bombą. Poprzez wszystko to, na co pozwoliliśmy, to co się działo w islamskich krajach, niestety teraz pokutuje tym, co się dzieje. Kaddafi bronił swojego państwa, a jak został zabity, to islamiści mieli otwartą drogę do Europy.

Współczuję rodzinom ofiar, ale naprawdę nie róbmy takich rzeczy, bo dużo więcej państw było poszkodowanych, dużo ludzi zginęło, dzieciaków, a nawet ta historia, którą przypomniałeś. Wiele dzieje się przez politykę po prostu.

Patrząc przez pryzmat medialnych doniesień na temat wojny na Bałkanach, można dojść do wniosku, że w wojnie brali udział jedynie Serbowie, a na pewno byli sprawcami wszelkich nieszczęść. Gdy słyszymy o trybunale w Hadze, to ścigani są jedynie Serbowie, a jakoś trudno mi uwierzyć, by cała wina była po jednej ze stron. O ściganych Chorwatach czy Bośniakach albo nie słychać, albo są nagłaśniane pojedyncze przypadki.

Niestety, każda wojna, która się zaczyna i się toczy, to jest polityka. Ważną rzeczą jest propaganda. Od samego początku, gdy wojna się zaczęła na terenie byłej Jugosławii, Serbowie byli postrzegani jako ludobójcy. Szczerze, myślę, że wina jest po środku, bo nie wierzę, że Bośniacy czy Chorwaci nic nie robili. Widzimy właśnie po Hadze, że tylko Serbowie są tam sądzeni.

Od początku wojny Chorwaci bardzo dobrze żyli i byli wspomagani przez Niemców, Francuzów…

Wy też jesteście negatywnie postrzegani przez fakt „trzymania” z Rosją…

Tak, to są nasi prawosławni bracia. Serbowie zawsze z nimi dobrze żyli. Ale jak już dochodziło do wojen, to nie było z ich strony takiej pomocy, jak Chorwaci od Niemców.

Powtórzę, propaganda zrobiła swoje, bo Serbowie byli i są postrzegani jako najgorsi, a zawsze winy należy szukać gdzieś po środku.

Wszystkie konflikty są również zarzewiem międzyludzkich nieporozumień. Pamiętam, że miałeś zatargi z Ensarem Arifoviciem, ale ciekaw jestem twoich stosunków ze Shpetimem Hasanim. Serb i Albańczyk w jednym zespole, przy tak burzliwej historii i to tej najnowszej…

Jedynym zawodnikiem, z którym miałem jakieś przepychanki na tle politycznym w Polsce, z całej starej Jugosławii, był Ensar Arifović. Ze Shpetimem mieliśmy normalne relacje, bo też nigdy nie wchodziliśmy w te tematy. Nigdy nie gadaliśmy o takich rzeczach i to jest jedna sprawa, a druga, że ja tu siedzę już 13 lat i staram się jakoś pomagać wprowadzać tych zawodników z byłej Jugosławii, którzy tutaj przyjeżdżają, żeby mile spędzili czas i nie mieli żadnych problemów.

Z Ensarem kiedyś się bardzo dobrze dogadywaliśmy, pisaliśmy, dzwoniliśmy do siebie od czasu do czasu, do tej sytuacji, która tutaj miała miejsce… Wiadomo, że gdybyśmy zapytali Ensara, to miałby swoje zdanie, ale z perspektywy czasu uważam, że winy po mojej stronie nie było. Po prostu pokazał jakim jest człowiekiem. Nie wiem, dlaczego to zrobił, ale on mnie obraził pierwszy, może stres meczowy był tak duży dla niego, że nie wytrzymał. A jak mnie obraził, to nie pozwoliłem sobie, bo mam taki charakter, że nie dam sobie w kaszę dmuchać. Teraz się cieszę, że nie mam z nim żadnego kontaktu i jakbym zobaczył teraz, że jemu coś się dzieje na ulicy, to bym mu nawet nie pomógł mówiąc szczerze, chociaż nie byłoby to ładne z mojej strony, ale tyle mnie na obrażał, ale nie zasłużył na żadną pomoc ode mnie.

Wspomniałeś, że wprowadzasz chłopaków z Bałkanów, wiem, że brałeś udział w konferencji na KUL-u dotyczącej integracji cudzoziemców w Polsce. Ale patrząc na Ciebie oraz innych zawodników z krajów byłej Jugosławii – Ivana Djurdjevicia, Jasmina Buricia, Aleksandara Vukovicia czy Miroslava Radovicia – wszyscy, którzy zostają tu na wiele lat bardzo dobrze się integrują i są pozytywnie postrzegani przez środowisko piłkarskie, co nie jest regułą, ale często nawet rzadkością wśród zawodników przychodzących z Zachodu.

Są przypadki i takie, i takie. Jesteśmy narodami słowiańskimi. To też dobrze świadczy o Was, Polakach, bo pokazuje nasz szacunek do Was. Nie oszukujmy się, gdybyśmy pojechali gdzieś – czy ty, czy ja – i nie czułbyś się dobrze, to pewnie nie chciałbyś się uczyć języka, kumplować z innymi.

Gdy przyjechałem, chciałem zrozumieć trenera, rozmawiać z chłopakami, więc uczyłem się języka. Ale to nie było na zasadzie, że kupiłem słownik czy wynająłem nauczyciela. Włączyłem telewizję, kupiłem gazetę, dopytywałem się w szatni, co dane zdanie oznacza, dlatego szybko poszło. Wiele dała mi znajomość z moją obecną żoną, z którą wtedy zacząłem się spotykać.

Wiem, że tak samo jest z Miro Radoviciem, Aco Vukoviciem czy Jasminem Buriciem, który ostatnio dostał polskie obywatelstwo, że im się tutaj po prostu podoba.

Utrzymujesz z nimi kontakt?

Tak, najbardziej z Vuko.

Mimo że zapalony kibic Partizana (śmiech)…

Dokładnie, i tutaj ciekawostka, że graliśmy ze sobą w juniorach – ja w Zvezdzie, on w Partizanie. On jest rok starszy ode mnie, więc mogliśmy się spotkać. Pamiętam, że było 0:0, ale im dało to mistrza wtedy. Z Vuko znamy się długo i wiem, że on oraz reszta chcą tutaj zostać.

Widać też wasze przywiązanie do klubów – Twoje do Górnika, Vuko symbol Legii, Djurdjević i Burić dobrze postrzegani w Lechu. Gdzie jest tajemnica?

Charakter. Jesteśmy takimi chłopakami, którzy dorastali na terenach, gdzie nie było wszystkiego. Jako młody chłopak dorastałem nie mając wszystkiego podanego na tacy, tylko musiałem o swoje walczyć. Podejrzewam, że u nich jest tak samo i to się przełożyło na boisko. W kościach mamy to, że chcemy walczyć mocno i kibice to doceniają. Możesz grasz słabiej, ale jeśli dajesz wszystko z siebie przez 90 minut, to doceniają. Oni mają tak samo, więc dlatego Vuko jest tak lubiany na Legii, a ja tutaj w Górniku.

Wyrazem największego szacunku była flaga Serbii na trybunach w Łęcznej?

Tak, tak. Jak wtedy grałem i flaga wisiała, to nie zwracałem na to uwagi, bo człowiek jest skupiony na meczu. Ale gdy usiadłem wieczorem, tłumaczyłem sobie, że zrobiłem coś fajnego i było mi miło, że chłopaki z trybuny B potrafili docenić.

Później wszyscy wiedzieli, o co chodzi, ale swego czasu wyczytałem na jednej ze stron kibicowskich zabawną anegdotę. Sezon 2006/2007, kibice Górnika Zabrze przyjechali na wyjazd do Łęcznej i zobaczyli flagę w kolorach czerwono-biało-niebieskim, a jak wiadomo, są to ich barwy i się zastanawiali, czy nikt im ich nie ukradł i nie powiesił do góry nogami… Dopiero potem dowiedzieli się o wszystkim.

(Śmiech) No mogę powiedzieć, że dla mnie bardzo dużo znaczyła ta flaga.

Veljko Nikitović
Fot. Dariusz Miącz

Z Górnikiem przeszedłeś wszystkie możliwe perypetie. Była afera korupcyjna, spadek do III ligi, zmiana nazwy, teraz przenosiny do Lublina. Który moment był najtrudniejszy? Bo tutaj nigdy nie było takiego spokoju przez dłuższy moment…

Takie dziwne, co powiedziałeś, że właśnie tutaj nie było spokoju przez długi okres. To zawsze był dobrze poukładany klub, jeśli chodzi o sprawy organizacyjne i finansowe, ale gdzieś te trudne sprawy też były. Dziwne, że klub, który miał naprawdę wiele razy szczęście do ludzi go prowadzących, zawsze napotykał na swojej drodze kłopoty, ale może tak musiało być.

Wolę skupiać się na pozytywnych momentach, a tym najlepszym był powrót do ekstraklasy. Gdy wracałem z Rumunii, to powiedziałem, że chciałbym, by do Łęcznej przyjeżdżały Legia, Lech, Wisła, i to się ziściło. Utkwiła mi w pamięci wygrana nad Legią 3:1. To chyba najlepszy moment, bo wtedy rozegraliśmy fajny mecz, pełny stadion i ludzie w Łęcznej to pamiętają. Ale było dużo fajnych momentów, najważniejszy był jednak ten awans.

Ten mecz z Legią najlepiej wspominasz ze swojego pobytu tutaj?

Na pewno! Wiesz, są ludzie bardziej związani z Górnikiem – trener Pogonowski, Mirek Budka, bracia Bronowiccy może wskazaliby inny, chociaż myślę, że z Legią naprawdę byłby w czołówce. Pamiętam wtedy, godzina 18, pełny stadion, Legia mistrz Polski i po, bodajże, 20 minutach prowadzimy 3:0, a kilka dni wcześniej awansowali do kolejnej fazy Ligi Europy. Wiadomo, oni mieli swoje sytuacje, ale mogliśmy strzelić czwartego, piątego gola.

Pamiętam wtedy trener Szatałow narzekał na Hasaniego, że nie trafił do pustej mówiąc „moja babcia by to strzeliła”…

Tak, miał dobrą sytuację. Ale naprawdę miło wspominam tamten mecz, tak jak starcie z Groclinem, gdy wygraliśmy po moim golu w 94. minucie. Jeszcze w pamięci utkwiło mi spotkanie, którego możesz nie pamiętać – ostatnia kolejka sezonu 2006/2007, gdy po mojej asyście gola strzelił młody Kamil Oziemczuk.

Pamiętasz taki mecz z III ligi z Przebojem Wolbrom, gdy…

Tak!

… gdy wygraliście 10:0.

Wtedy mieliśmy bardzo mocny skład, jak na III ligę.

Bo wielu zawodników pozostało w zespole.

No właśnie i pamiętam, że byliśmy na pierwszym miejscu, a Przebój na drugim i pewnie dla wielu osób był to szok. Nawet Serek Prusak mi mówił, że nie wierzył, jak zobaczył taki wynik. Wtedy nam wychodziło wszystko, a mimo tego mogło się skończyć jeszcze wyżej…

A w Przeboju wtedy grał Piotr Tomasik, dzisiaj solidny zawodnik w Jagiellonii…

Widzisz, jak się wszystko układa. Nie pamiętam go kompletnie, ale sam mecz zapamiętam dobrze, bo był dla nas świetny.

Wspominałeś o Kamilu Oziemczuku. Ty wprowadzałeś zawodników z zagranicy, ale również jako kapitan i starszyzna drużyny pomagałeś tym młodym chłopakom w wejściu do zespołu. Pamiętam w ubiegłym sezonie na wielu treningach Janka Bednarka dociskałeś, dzisiaj podstawowy zawodnik Lecha.

Bardzo się cieszę, że w jakimś małym stopniu mogłem mu pomóc i przyczynić się do tego, gdzie jest, a wierzę, że będzie jeszcze wyżej. Powinien być wzorem dla wszystkich młodych chłopaków – jak powinni się zachowywać, jak powinni trenować, odżywiać się i po prostu, w jaki sposób żyć w roli piłkarza. To jest człowiek, który mimo młodego wieku ma głowę na karku. Trochę się opierał, ale będzie grał wysoko i nawet po meczu z Lechią napisałem mu: „Brawo mistrzu, dobry mecz”. Jego nastawienie jest po prostu takie, że będzie grał w piłkę na najwyższym poziomie.

Gdybyś miał wybrać najlepszego zawodnika, z którym grałeś w Górniku, to byłby nim…

Kurczę, trudno mi jakoś wskazać tak jednego. Z tyloma dobrymi zawodnikami grałem. Wiadomo, że grałem z Grześkiem Bronowickim, z Budką, Nazarukiem, Czereszewskim, Kucharskim, Andrzejem Kubicą…

Grzegorz Wędzyński?

Nie, w mojej hierarchii nie stoi wysoko.

Ale młotek w nodze miał!

Racja, ale mimo wszystko byli lepsi, jak choćby ostatnio Grzesiek Bonin.

Trudno kogoś wybrać. Mówiłem o Oziemczuku, to był talent, tak samo Kuba Świerczok, też talent czystej wody, ale głowa nie ta, podobnie jak „Oziem”. I mamy z jednej strony Oziemczuka, który ma dużo większy talent od Bednarka, ale to właśnie Janek zrobi dużo większą karierę z nich dwóch. Trudno mi wskazać jednego zawodnika.

Teraz Grzegorz Bronowicki grywa w lidze halowej w Ludwinie(miejscowość kilka kilometrów od Łęcznej)…

No tak, Grzesiu jest na sportowej emeryturze i chce się poruszać, żeby też nie przytyć, bo wiadomo, jak to jest (śmiech). Jutro (w sobotę) też robimy drużynę oldbojów Górnika w Piaskach i trzeba się trochę ruszyć.

Jak z twoim zdrowiem? Możesz sobie pozwolić na takie granie?

Od czasu do czasu tak. Ale kłopoty są z moimi kolanami, bo są tak wyeksploatowane, bo nie mam więzadeł i nie mogę zrobić pełnego wyprostu w lewej nodze. Jednak raz na jakiś czas trochę się poruszam, czysto dla zdrowia.

(Śmiech) W tym wypadku brzmi dziwnie.

Ale tak jest

W tym momencie Nikitović pokazuje, że lewą nogą nie może wyprostować do końca, a prawa funkcjonuje normalnie.

Nie obawiałeś się, że to może skończyć się kalectwem albo utrudnieniem życia po piłce.

Wiadomo, że to kwestia operacji, a później rehabilitacji, ale to wszystko trwa pół roku, a na razie jestem tutaj w klubie i nie ma na to czasu.

Teraz w Górniku są inne problemy. Arena Lublin… Wspominałeś o pełnym stadionie na meczu z Legią, a porównajmy z meczami z Piastem, Ruchem czy Termalicą, gdy frekwencja była katastrofalna!

Jako człowiek związany z Górnikiem bardzo trudno mi się wypowiadać. Całą swoją karierę, wszystkie mecze rozegrałem w Łęcznej. Jestem związany emocjonalnie z kibicami, z trybuną B, gdzie zawsze chłopaki dawali mi odczuć, że jestem jednym z nich…

Chociażby gdy prowadziłeś doping.

No właśnie i dlatego też trudno mi się wypowiadać. Może nie unikam tego tematu, ale poprzez to wszystko, co się stało, czyli koniec kariery i propozycje pozostania w klubie, trudno mi czy Serkowi Prusakowi odnosić się do tej sytuacji. Wszyscy wiemy, jak to się stało. Jedyne, co mogę powiedzieć, to to, że jestem bardzo związany z tym miastem, stadionem i kibicami. Ktoś jednak podjął taką decyzję i trzeba tam grać.

Jakbym miał, śmiechem-żartem, 10 milionów złotych, to dałbym do klubu. Nie ojcu, ale do Górnika Łęczna.

Szkoda, bo pamiętając jaka atmosfera była na meczu Górnika II Łęczna z Hetmanem Zamość, która przyćmiłaby niejeden mecze w ekstraklasie.

Zawsze powtarzałem, że bez względu ilu byłoby tutaj kibiców w Łęcznej, zawsze była fajna, rodzinna, domowa atmosfera. Charakteryzuje właśnie takie małe miasteczka. Chłopaki z trybuny B potrafili stworzyć taką atmosferę, że rywalom trudno się grało. Były takie przypadki, bo wygrywaliśmy z Lechem, Wisłą, Legią, czyli wygrywaliśmy tutaj z największymi tuzami polskiej piłki. Jeszcze raz powtarzam, gdybym miał 10 milionów złotych, to dałbym je klubowi.

Veljko Nikitović
Fot. Dariusz Miącz

Czujesz się legendą Górnika? Przeglądając i przypominając sobie opinię na twój temat – dziennikarzy, kibiców i innych osób – trudno znaleźć jakąś negatywną. Zawsze opisywany byłeś pod kątem charakteru, odwagi, bycia przywódcą i prawdziwym kapitanem.

To miłe, że tak mnie zapamiętali dziennikarze, którzy przychodzili tutaj i oglądali bardzo dużo naszych meczów. Czy czuje się legendą? Kiedyś Bobo Kaczmarek powiedział, że legendy leżą na Powązkach, przy okazji Pawła Bugały. Ja skończyłem z piłką, ale jest jeszcze wiele spraw przede mną do zrobienia w Górniku Łęczna i wiele celów do zrealizowania, a jednym z nich jest to,  żeby Górnik Łęczna istniał na piłkarskiej mapie Polski i istniał na wysokim poziomie.

Domyślam się, że chodzi też o sprowadzanie zawodników do klubu. Jesteś zadowolony z tych zawodników, o których mówi się, że polecałeś, czyli Jurisa i Vukobratović? Kariery póki co nie zrobili…

Muszę wyprostować od razu jedną rzecz, bo to, co jest pisane, to wszystko można przyjąć. Nie jestem człowiekiem, który polecał Vukobratovicia i od razu go bierzemy. NIE! To jest tak jak z zawodnikami, których polecało wielu menedżerów. Siadaliśmy z całym sztabem szkoleniowym, na czele z trenerem Rybarskim, i decydowaliśmy – tych zapraszamy, a tych nie zapraszamy. Ostatnia decyzja i tak należała do pierwszego trenera czy chce kogoś, czy nie. W naszym gronie jedni byli za, inni przeciw, ale to trener Rybarski miał ostateczne zdanie. Nie wyglądało to w sposób taki, że Velo kogoś sprowadzał i Velo kogoś chciał.

Moim marzeniem jest, żeby w Górniku Łęczna grało jak najwięcej Polaków, najlepiej 11. Jak najwięcej chłopaków z regionu, a jeśli się nie da, to z całej Polski. Mimo że jestem Serbem, chciałbym, żeby nasza akademia dostarczała co roku albo dwa, trzy lata po jednym zawodniku do pierwszego zespołu, który z pełnym poświęceniem da sobie radę. Przecież kiedyś Górnik miał ich naprawdę wielu – Pawelec, Bronowiccy, Szymanek też był talentem, Oziemczuk, a po części można powiedzieć Szałachowski również. To wszystko są zawodnicy z regionu i czuli ten klimat, dawali wiele zespołowi i odwdzięczyli się też w taki sposób, że klub mógł na nich zarobić.

Nie chcę, żeby w zespole było dziesięciu obcokrajowców i jeden Polak, lecz odwrotnie.

Teraz mamy sytuację z czterema zawodnikami spoza UE w kadrze, mimo że przepisy pozwalają na występ dwóch. To są dodatkowe nakłady finansowe oraz pilnowanie zmian i często robienie ich nie pod kątem potrzeb taktycznych, lecz pod kątem przepisów. Tak jak pamiętam w ubiegłej rundzie, Motor Lublin miał dwóch zawodników spoza UE, a przepisy III ligi pozwalały na jednego grającego i często jeden wchodził za drugiego, mimo że grali na zupełnie różnych pozycjach.

Takie przepisy zastosował PZPN, ale dla mnie osobiście jest to niezrozumiałe. Nie jestem za obcokrajowcami, bo uważam, że skoro ktoś przyjeżdża, to musi dawać jakość i pokazać, że jest lepszy od miejscowych.

Ale skoro jest taki przepis, czy klub nie powinien zatrudniać mniej takich zawodników? A może patrzyliście pod kątem jedynie jakościowym, a nie proceduralnym, a dalej na zasadzie „jakoś to będzie”?

Patrzyliśmy i tak, i tak. Myśleliśmy też, że Leandro szybciej weźmie ślub ze swoją dziewczyną, Polką, i postaramy się dla niego o obywatelstwo. Wiadomo, że Ubiparip ma serbski paszport, ale jak zobaczyliśmy takiego zawodnika, jak Dżalamidze, to chcieliśmy z takiej okazji skorzystać, bo to reprezentant Gruzji…

Który pokazał, że w ekstraklasie potrafi grać.

Właśnie i też patrzyliśmy w przyszłość, bo to chłopak mający 24 lata i być może klub na nim zarobi. Przyjechał teraz zawodnik z Peru – Atoche. Trener Smuda go chciał i go wzięliśmy. Grał w największym zespole w Peru – Allianza Lima i grał od dechy do dechy, jak to się mówi. Oglądaliśmy jego mecze, była pozytywna decyzja sztabu i przyjechał.

Słyszałem, że zapuszczony przyjechał.

Oj zapuszczony. Przydarzyła mu się sytuacja, że coś go ugryzło, to facet z innego kontynentu i inaczej reaguje na ukąszenie jakiegoś owada niż Polak, ale liczymy, że nam pomoże. Trener ma czterech zawodników spoza UE i umiejętnie nimi rotuje. Nie widzę zbyt dużego problemu w tym, bo widziałem, że się rozpętała straszna burza w mediach, że Askovski to kolejny obcokrajowiec i że w Górniku Łęczna nie umiemy liczyć do pięciu.

Nie, wszystkie rzeczy staramy się przemyśleć, żeby decyzje nie były pochopne. Trzeba też wziąć pod uwagę, że Górnik Łęczna w ekstraklasie nie może szastać pieniędzmi, musimy wybierać pomiędzy zawodnikami, którzy są, i staramy się wybierać jak najlepiej, bo nie mamy budżetu 50-60 milionów złotych. W piłce nigdy nie da się przewidzieć, mieliśmy też ostatnio prezesa Janusza Filipiaka z Cracovii w „Lidze+ Extra”, który wymieniał zawodników kupionych za duże pieniądze, którzy się nie sprawdzili.

Ci wszyscy zawodnicy, którzy przychodzą do nas z zagranicy, są oglądani. Nie ma 100% trafionych decyzji, ale też nie były za nich płacone pieniądze w dużej mierze.

Patrząc na ostatnie lata i transfery zagranicznych zawodników, to były raczej na minus, ale też spory rozstrzał – albo super transfer Cernycha, albo Tanczyk, Rudik czy Josu, którzy kompletnie się nie sprawdzili.

Tak jak mówię, w piłce nie istnieje 100% trafność w transferach. Staramy się, żeby mieć lepszą skuteczność, ale nie mamy takiej pewności. Jak popatrzymy, co się dzieje w Polsce, to jesteśmy krajem stosunkowo dużym, ale nie jesteśmy najlepiej zorganizowani piłkarsko i tak jeszcze pewnie będzie. Np. Odjidja-Ofoe jest najlepszym zawodnikiem ligi, a w ostatnim czasie przed transferem nie grał w Norwich, czyli żadnej potędze, a tu jest wyróżniającą się postacią. To świadczy też o tym, że minie trochę czasu, że jako kluby będziemy mogli ściągać zawodników pierwszego czy nawet drugiego sortu europejskiego.

Mówiłeś o zawodnikach z regionu, a na ten moment jest tylko Alek Komor. Bardzo żałuję, że nie ma Pawła Jaroszyńskiego, którego ojciec przecież tutaj grał, a dzisiaj jest w Cracovii. Z jednej strony można się cieszyć, że Górnik wychował takiego zawodnika – ostatni taki dobry wychowanek – a z drugiej, klub z tego nic nie miał.

Trzeba pamiętać, że Górnik jest takim klubem, jakim jest. Pamiętam Pawła u trenera Pogonowskiego z barażu z Cracovią i wtedy byliśmy klubem pierwszoligowym, wtedy był GKS Bogdanka, wiadomo, co było na trybunach. I dla takiego chłopaka, który dostaje ofertę z klubu pokroju Cracovii, Wisły czy Lecha i dostaje jakieś pieniądze, to wiem po swoim przykładzie, gdy przychodziłem do Zvezdy, że to krok do przodu. Osobiście żałuję, podobnie jak ty, że Pawła tu nie ma. I musimy robić tak, żeby to się nie powtarzało, ale też jako klub nie chcemy i nie wolno nam tym młodym chłopakom blokować możliwości odejścia. Przed Pawłem dostał też szansę z Legii Mateusz Pogonowski. Musimy się z tym jakoś pogodzić, ale też nie ma co spuszczać gromów na kluby, bo chłopaki chcą korzystać z takich możliwości i ich rodzice również.