Gorzkie pożegnanie Pochettino w 1200 znakach

Z perspektywy polskiego kibica, Tottenham nie wybrał najlepszego momentu na poinformowanie o zwolnieniu Mauricio Pochettino. Być może jednak był to najlepszy moment dla całego angielskiego klubu. 

Kiedy w styczniu 2013 roku Argentyńczyk rozpoczynał przygodę z Premier League, z pewnością mało kto spodziewał się, że przez najbliższe sześć lat ta kariera rozwinie się do tego stopnia. Oczywiście – w jego CV nadal brakuje trofeów, lecz mimo to przez pewien okres uznawano go za jednego z najlepszych menedżerów na świecie. Ten czas jednak minął. Pytanie tylko czy bezpowrotnie.

W pewnym momencie coś pękło. Parafrazując: jeśli twój zespół w 24 spotkaniach ligowych zdobywa zaledwie 25 punktów, to wiedz, że coś się dzieje. Etap budowy „Spurs” przez argentyńskiego farmera się zwyczajnie zakończył, a formuła wyczerpała. Podziwialiśmy peak w 2017 roku, pojawił się (i nieco zakłamał rzeczywistość) finał Ligi Mistrzów, ale wszystko brnęło ku zagładzie.

Po kilku okienkach bez jakiegokolwiek transferu, tego lata 47-latek otrzymał spore pieniądze na wzmocnienia. Taki luksus nie był dla niego wystarczający. Pochettino oczekiwał, że klub sprzeda także takich graczy jak Rose, Alderweireld, Vertonghen, Aurier, Wanyama czy Eriksen, czyli całą zgraje piłkarzy, która niechętnie chce zostać w stolicy Anglii. Dziś ta piątka występuje w koszulce „Kogutów” i najprawdopodobniej regularnie zacznie grywać także dla nowego trenera. Głównie dlatego Mauricio latem przekonywał dziennikarzy, że jego rola uległa regresowi. „Jestem trenerem, nie menedżerem” – wypalił podczas jednej z konferencji. Rządził bowiem Daniel Levy, który nie chciał sprzedawać wspomnianych piłkarzy pomimo tego, że ich umowy dobiegają końca wraz z obecnym sezonem i już niebawem odejdą na zasadzie wolnego transferu.

Kto wie, czy decyzja o opuszczeniu zespołu latem nie byłaby z perspektywy czasu najlepszym rozwiązaniem. Argentyńczyk wspominał, że przeszła mu przez głowę taka myśl, ale najprawdopodobniej zabrakło odwagi. Poza tym zapewnienie Kane’a o pozostaniu w klubie oraz wybudowany nowy stadion – jak można było z tego zrezygnować? Dziś jednak taką decyzje podjął za niego sam Levy, choć oczywiście kilka miesięcy za późno. Gracze wyczuwali, że koniec nieubłaganie się zbliża. Zaangażowanie ich szkoleniowca spadło do minimum, a o meczu z Ajaksem mało kto już pamiętał.

Niedoścignione marzenie w postaci trofeum nieco zabiło Pochettino. Puchar Anglii czy brany niezbyt na poważnie Puchar Ligi z pewnością mógł przyczynić się do innej oceny jego pracy w stolicy Anglii. Z jednej strony trudno doszukiwać się błędu w logice kibiców, którzy po stabilizacji pozycji klubu w TOP4, oczekiwali w końcu chwili radości. 47-latek wiedział jednak, że starzejący się skład nie wejdzie po raz drugi na szczyt, zaś finał w Stambule mógł być zwieńczeniem pewnej ery.

Przez kilka lat widząc Tottenham podziwialiśmy jasno określony styl gry. Od jakiegoś czasu mielibyśmy jednak poważny problem, aby go opisać. Brakowało pressingu, walki do końcowego gwizdka arbitra (znak rozpoznawalny w trakcie poprzedniego sezonu), a zaczęła przebijać się po prostu przeciętność. Brak wygranego meczu wyjazdowego od 20 stycznia w lidze to straszna statystyka. Mało? W 2019 roku zdobyli w lidze podobną liczbę punktów do West Hamu i Burnley oraz nieco mniej aniżeli Crystal Palace.

Trudno w tym wszystkim z pełnym przekonaniem przyznać, że nastąpiła tutaj utrata szatni. Wyczerpanie formuły – to brzmi o wiele lepiej. Większość  graczy z pierwszego składu znajduje się w „Spurs” od pierwszego lub drugiego sezonu pracy Pochettino. Argentyńczyk nie jest uznawany za tyrana, ale to normalne, że do drużyny wkradło się poczucie zmęczenia nie tyle fizycznego, lecz psychicznego.

Menedżer Trener Tottenhamu wiedział, jak trudny będzie kolejny sezon i jak trudno przyjdzie mu zmotywować tych samych zawodników, którzy są wyczerpani pod kątem formuły budowy nowej drużyny. Transfery Lo Celso, Sessegnona czy Ndombele biorąc pod uwagę całość raczej nie wypaliły, a zakończenie starego cyklu i rozpoczęcie nowego, poniekąd na siłę, zapoczątkowało ogromny chaos.

Dziś Pochettino jest żegnany za pomocą blisko 1200 znaków. Właśnie w takim lakonicznym streszczeniu podsumowano jego pracę. W futbolu idealnie możemy odnaleźć potwierdzenie słów, że pamięć jest krótka. Owszem – jeśli zobaczymy zakurzoną gablotę pucharów Tottenhamu, to nie ma za co dziękować, lecz stabilizacja klubu i wyprzedzenie w ostatnich latach pod kątem wyników Arsenal czy Manchester United to także jego wielka zasługa.

Pałeczkę przejmie Jose Mourinho. Tottenham to klub o skromnym budżecie, z prezesem rządzącym twarda ręką i z długoterminowym planem na przyszłość. Dlaczego zatem Daniel Levy chce spróbować takiego szalonego rozwiązania? Po dłuższym zastanowieniu przychodzi nam do głowy jeden argument.

Bo może.

Komentarze

komentarzy