Od startu ligi było skazywane na pożarcie. Hull dysponowało słabym składem, niedoświadczonym trenerem i brakowało mu argumentów, by pozostać w Premier League. Nawet chwilowy wzrost formy, spowodowany przyjściem Marco Silvy, nie sprawił cudu. Hull wróciło do Championship, czyli dokładnie tam, gdzie idealnie pasuje poziomem.
Awans wywalczyło w niezłym stylu. Cały sezon grało o pierwszą dwójkę, a gdy zabrakło tam dla niego miejsca, pokonało pozostałych rywali w barażach. Miało pełną świadomość, że do jakości Premier League sporo brakuje, ale zapewniało, że podczas okienka transferowego nadrobi wszelkie zaległości. Tak się jednak nie stało.
Hull, zamiast kupować, tylko traciło. Odszedł najlepszy piłkarz klubu – Momo Diame, który wolał walczyć ponownie w Championship w barwach Newcastle niż uczestniczyć w letnim bałaganie, który włodarze klubu narzucili swoim piłkarzom. Atmosfery niepewności nie wytrzymał również ojciec sukcesu – Steve Bruce, który podobnie jak Diame pożegnał się z klubem.
Tym sposobem Hull przystąpiło do Premier League słabym jakościowo i wąskim składem, a wszystko to pod sterami niedoświadczonego w roli pierwszego szkoleniowca Phelana. Pomimo niezłego początku, wszyscy dobrze wiedzieliśmy, jak musi się to skończyć. Hull ugrzęzło w strefie spadkowej, zaś Mike Phelan stracił pracę. Wydawać się mogło, że dla „Tygrysów” nie ma już ratunku.
Światełko w tunelu
Nadzieje wróciły wraz ze styczniowym oknem transferowym. Do klubu przybył nowy trener i kilku jakościowych zawodników, takich jak Marković, Evandro czy – przede wszystkim – Kamil Grosicki. Wyniki domowe robiły wrażenie, jednak forma wyjazdowa wciąż pozostawiała wiele do życzenia. Hull zaczęło punktować jednak na tyle równo, że na kilka kolejek przed końcem ligi zdołało zaczerpnąć świeżego powietrza znad strefy spadkowej.
Nowi zawodnicy być może nie zachwycali, ale mieli swój udział w zdobyczach punktowych. Najwięcej zmian wprowadził jednak sam Marco Silva, który sprawił, że Hull ponownie uwierzyło w utrzymanie. W kluczowym momencie sezonu wróciły jednak demony przeszłości, które znów objawiły się w braku jakościowych graczy.
Hull miało wszystko we własnym rękach. Wystarczyło pokonać na własnym obiekcie zdegradowany już Sunderland, a potem wyrywać choćby oczko z Selhurst Park. „Tygrysy” przegrały oba kluczowe spotkania, udowadniając, że drużynie brakowało prawdziwego lidera. Światełko w tunelu powoli zanikało, zaś kibice Hull musieli się pogodzić z końcem krótkiej przygody w Premier League.
Na przestrzeni całych rozgrywek gracze Hull z pewnością mogli zrobić wiele rzeczy dużo lepiej. Prawdą jednak jest, że największy bałagan powstał jeszcze przed pierwszym gwizdkiem rozgrywek. Drużyna była całkowicie nieprzygotowana do sezonu i gdyby nie Marco Silva, z ligą mogła pożegnać się znacznie wcześniej.
Przed Hull kolejny trudny sezon. Z klubu odchodzą ważni zawodnicy, zaś portugalski trener zdołał już znaleźć angaż w Watfordzie. Jeśli tym razem włodarze klubu nie zaczną działać szybciej, to w przyszłym sezonie „Tygrysy” znów mogą zmienić ligę, tym razem na jeszcze niższą.
Polskich kibiców rzecz jasna najbardziej interesuje przyszłość Kamila Grosickiego. Należy sobie jednak szczerze powiedzieć, że w Hull oczekiwano nieco więcej od byłego piłkarza Rennes. Jeśli nadarzy się okazja na ponowny transfer do Premier League, Grosicki z pewnością chętnie skorzysta, jeśli jednak nikt nie skusi się na polskiego skrzydłowego, być może dobrą decyzją byłoby pozostanie w Championship i udowodnienie swojej jakości na niższym poziomie rozgrywkowym.
Fortuna: Odbierz 110 zł na zakład bez ryzyka + do 400 zł bonusu!